|

"Zdarza się, że szukający sensacji podkasterzy zacierają ślady zbrodni. To niebezpieczne"

Rebecca Makkai
Rebecca Makkai
Źródło: Getty Images

Uwaga, którą popularne produkcje sprowadzają na dawno zapomniane sprawy kryminalne, może komuś pomóc. Ale jest też mnóstwo negatywnych konsekwencji takiego zainteresowania - ocenia w rozmowie z tvn24.pl amerykańska pisarka Rebecca Makkai. Jej najnowsza powieść "Mam do pana kilka pytań" niedawno ukazała się w Polsce.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Bodie, kobieta w średnim wieku, po latach wraca do szkoły z internatem, żeby poprowadzić zajęcia z tworzenia podcastów. Nie ma dobrych wspomnień związanych z tym miejscem. Kiedy sama się tu uczyła, jej współlokatorka Thalia została zamordowana. Okazuje się, że mimo upływu lat sprawa ciągle bulwersuje szkolną społeczność. Uczniowie postanawiają zrobić podcast o zbrodni. Co uda się odkryć?

To fabuła "Mam do pana kilka pytań" (przeł. Rafał Lisowski), drugiej powieści Rebekki Makkai, która ukazuje się w Polsce. Poprzednia - "Wierzyliśmy jak nikt" (przeł. Sebastian Musielak) o epidemii AIDS w Chicago w latach 80. XX wieku - była nad Wisłą fenomenem, została m.in. uznana za książkę roku przez "Książki. Magazyn do czytania".

- Wspaniale jest patrzeć, jak różne książki są odbierane w różnych krajach. "Wierzyliśmy jak nikt" była w Polsce chyba najlepiej przyjęta ze wszystkich krajów poza USA - mówi tvn24.pl Rebecca Makkai.

Natalia Szostak: Skąd ta fascynacja true crime? Widzimy to także w Polsce. Najpopularniejsze podcasty analizują dawne zbrodnie. 

Rebecca Makkai: Tak, myślę, że to uniwersalne zainteresowanie. Niedawno byłam na spotkaniu autorskim w Gdańsku i prowadząca opowiadała o lokalnej sprawie dziewczyny, która zaginęła. Wszyscy na widowni kiwali głowami, znali szczegóły, pewnie coś o tym czytali bądź słuchali [chodzi o zaginięcie Iwony Wieczorek - red.].

Ludzkość od zawsze interesowała się takimi sprawami. Być może ma to coś wspólnego z naszym ewolucyjnym rozwojem. Długo żyliśmy w małych, nomadycznych społecznościach. Jeśli ktoś ginął, należało dowiedzieć się, co się stało i starać się uniknąć tego losu. Może nie należy jeść określonych grzybów? Albo nie zbliżać się do pewnej polany w lesie? A może ten współplemieniec jest niebezpieczny? Ta wiedza była konieczna, żeby przetrwać.

Dziś interesują nas sprawy niekoniecznie dotyczące ludzi żyjących blisko nas.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat dużą rolę zaczął odgrywać internet - każdy może się zaangażować. Możesz spędzić cały dzień, sprawdzając, co się wydarzyło, analizując rozmaite hipotezy. Zostać detektywem, nie ruszając się z fotela.

Sporo zmieniły właśnie podcasty. W USA pierwszą produkcją, która przebiła się do mainstreamu, był "Serial" Sarah Koening o Adnanie Syedzie, który jako licealista został skazany na dożywocie za morderstwo. Dziennikarka prześledziła nieprawidłowości w śledztwie i ostatecznie między innymi za jej sprawą mężczyznę wypuszczono z więzienia po 23 latach odsiadki. To był taki podcast, którego słuchali wszyscy. Ukazał się w 2014 roku, a w 2015 poinformowano, że pierwszy odcinek ściągnięto ponad 68 milionów razy. Każdy miał aplikację w telefonie, która pozwalała na odsłuchanie kolejnych odcinków.

Inni twórcy odkryli, że podcast to dobre medium do śledzenia tego typu spraw. Odcinki trwają około pół godziny, jest przestrzeń na spekulacje, sprawdzenie różnych ścieżek.

Dziś coraz więcej ludzi zaczyna zadawać sobie pytanie, dlaczego właściwie tak bardzo ich to interesuje. Pani też?

Oczywiście. Dlaczego poświęcam całe godziny na to, żeby czytać o tych sprawach, słuchać, sprawdzać fakty? Co dobrego mi z tego przyjdzie? Oczywiście wiem, że uwaga, którą popularne produkcje sprowadzają na dawno zapomniane sprawy, może komuś pomóc, tak jak stało się to w przypadku Adnana Syeda. Ale jest też mnóstwo negatywnych konsekwencji takiego zainteresowania. Zdarza się, że szukający sensacji podkasterzy zacierają ślady, bo zaczynają "badać" sprawę, zanim zajmą się nią eksperci. Niedawno taka sytuacja zdarzyła się w Anglii - kobieta zaginęła, a cała masa zainteresowanych zjawiła się na miejscu, utrudniając pracę policji. Czasem nieumiejętne nagabywanie rodziny może kwalifikować się jako dręczenie bliskich ofiar.

Jest jeszcze jedna rzecz: jeśli nieustannie konsumujesz takie treści, zaczynasz wierzyć, że świat jest naprawdę niebezpiecznym miejscem. Oczywiście moja książka dotyczy fikcyjnej sprawy, ale specjalnie wprowadzam ją w taki sposób, żeby dać czytelnikowi do myślenia: to sprawa podobna do tej, o której już pewnie czytałeś, czytałaś. Mieszam przestępstwa wymyślone z tymi, które rzeczywiście miały miejsce.

Jak to jest odbierane?

Niedawno miałam trasę promocyjną po USA i na jednym ze spotkań pewna kobieta podniosła rękę. Powiedziała, że książka bardzo jej się podobała, ale przestała ją czytać po tym, jak trafiła na krótki opis morderstwa, które wydarzyło się w jej mieście. Cała jej wypowiedź sprowadzała się do pytania: "Jak pani śmie pisać o naszej sprawie?" Ta kobieta nie miała żadnego związku z ofiarą ani z jej rodziną, ale czuła, że to coś, co należy do niej. Wydaje mi się to bardzo ciekawe, bo "Mam do pana kilka pytań" jest także o tym, kto może opowiadać historie, do kogo one należą.

Interesują panią sprawy kryminalne?

I tak, i nie. Z jakiegoś powodu ciągnie mnie do takich tematów, ale staram się nie zanurzać w nich za bardzo. W którymś momencie śledziłam nierozwiązane sprawy morderstw sprzed stu lat. One zaspokajały moją ciekawość, ale jednocześnie były na tyle odległe, że nie czułam się zagrożona.

Kiedy intensywnie korzystałam z Twittera, czasem pisałam o takich dawnych sprawach. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym sięgnąć po wydarzenia z niedalekiej przeszłości. To wydawałoby mi się nieetyczne.

Pani powieść dotyczy też wpływu mediów społecznościowych na rzeczywistość. Czy dlatego mniej korzysta pani z platformy X (dawniej Twitter)?

Nie, to wyraz mojej niezgody na działalność Elona Muska [przed rokiem został właścicielem platformy - red.]. Dla mnie Twitter był stymulantem. Jestem bardzo towarzyską osobą, a pisząc, spędzam sporo czasu w samotności. Kiedy mocno mi to doskwierało, otwierałam Twittera, coś pisałam, zbierałam reakcje, czasem odpowiadałam. To była dla mnie namiastka rozmowy. Wiem, że dla wielu ludzi media społecznościowe są uzależniające i szkodliwe, ale to nie był mój problem. Może dlatego, że zaczęłam ich używać jako dorosła osoba.

Bodie, główna bohaterka powieści, chodziła do szkoły w latach 90., podobnie jak ja. Skończyłyśmy liceum w 1995 roku. Media społecznościowe wtedy nie istniały. Moje pokolenie miało okazję doświadczyć czegoś niezwykłego: w liceum nie mieliśmy internetu, a kiedy poszliśmy na studia - już tak. To był koniec czasów, gdy informacje rozchodziły się z ust do ust albo, powiedzmy, listownie.

Kiedy Bodie wraca do szkoły jako dorosła osoba, sytuacja jest diametralnie inna. Wystarczy, że napisze coś na telefonie i setki ludzi może to zobaczyć w tej samej chwili. Dlatego też podcast jej uczniów, który miał być tylko szkolnym projektem, niespodziewanie zmienia się w coś ważniejszego. Ponieważ ma szansę dotrzeć do tysięcy ludzi, rzeczywiście może coś zmienić.

Nie tak dawno w Polsce rozpętała się dyskusja na temat tego, że osoby piszące książki unikają tematu technologii, bo na przykład komórki są w stanie zniszczyć całe napięcie.

Jest taki dowcip, że każdy odcinek sitcomu "Kroniki Seinfelda" można by zniszczyć, gdyby bohaterowie mieli telefony komórkowe. "Gdzie jesteście?" "W kinie". "Świetnie, idę do was". I koniec odcinka.

Ludzie często patrzą na technologię w taki sposób, że dzięki niej możemy znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Mnie zaciekawiło to, jakie komplikacje mogą się pojawić przez to, że korzystamy na przykład z komórki czy z internetu.

Książka dotyka także tematu społecznej zmiany po ruchu #Me Too.

Myślę, że to dość uniwersalne doświadczenie: w pewnym momencie zaczęłyśmy wracać myślami do żartów, komentarzy budzących dyskomfort, sytuacji z przeszłości i zastanawiać się, jak zareagowałybyśmy na nie dziś. Nie mówię tu o traumach i prawdziwie strasznych wydarzeniach, tylko tych małych, prawie niezauważalnych, które składały się na pewien obraz.

To nie był mój plan na tę książkę, ale skoro akcja zaczyna się w 2018 roku, to nie mogłam zignorować tej wielkiej zmiany. Myślę, że gdybym pisała tę powieść kilka lat wcześniej, to tego wątku by nie było.

Polskie #MeToo
Dowiedz się więcej:

Polskie #MeToo

Uczniowie Bodie są o pokolenie młodsi i zupełnie inaczej patrzą na świat.

Różnica jest ogromna. Są na pewno o wiele bardziej świadomi. Ale też mają swoje problemy. Niemalże porzucają projekt, który może komuś pomóc, bo nie są w stanie zrobić go perfekcyjnie.

Czasem odwiedzam licea, gdzie prowadzę krótkie zajęcia. Widzę też różnicę w ich pisaniu. Moje pokolenie produkowało smutne wiersze o złamanym sercu. Dziś młodzi ludzie przede wszystkim chcą tworzyć fantastykę. Uciekają ze świata realnego w wymyślony.

W Polsce młodzi twórcy też uciekają z rzeczywistości, ale umieszczają akcję swoich książek na przykład w Nowym Jorku. To nie do końca prawdziwe miasto, ale takie, które znają choćby z seriali.

Rozumiem tę tendencję. Kiedy zaczynałam pisać, też sądziłam, że akcja wszystkich ważnych powieści musi toczyć się w Nowym Jorku. Że wtedy będę traktowana poważnie jako pisarka. Ale niewiele wiedziałam o tym mieście, odwiedziłam je raz czy dwa razy podczas krótkiej wycieczki. Więc na szczęście szybko porzuciłam ten pomysł. Myślę, że to rodzaj literackiej adolescencji. Chodzi o to, żeby te pisarki i ci pisarze znaleźli swoje miejsce, nie musieli imitować tego, co zobaczyli w serialu czy przeczytali w innej książce.

- Kiedy zaczynałam pisać, też sądziłam, że akcja wszystkich ważnych powieści musi toczyć się w Nowym Jorku - mówi Rebecca Makkai
- Kiedy zaczynałam pisać, też sądziłam, że akcja wszystkich ważnych powieści musi toczyć się w Nowym Jorku - mówi Rebecca Makkai
Źródło: mervas/Shutterstock

"Mam do pana kilka pytań" jest zupełnie inna niż pani wcześniejsza powieść "Wierzyliśmy jak nikt". Szybko się pani nudzi?

Zdecydowanie. To moja piąta książka i w USA ludzie już trochę się przyzwyczaili, że żadna nowa powieść nie przypomina poprzedniej. Tak już mam.

Mam ADHD i oczywiście wiążą się z tym rozmaite problemy, ale czasem traktuję to jak dar. Interesuje mnie nieskończona liczba rzeczy, zanurzam się w kolejne tematy po uszy. Owszem, łatwo mi się zdekoncentrować, ale kiedy coś naprawdę mnie interesuje - a tak jest z pisaniem - nie mogę się oderwać. Z drugiej strony miałabym problem, żeby napisać po raz drugi coś podobnego, nawet dotyczącego tego samego tematu. Cały czas muszę dawać sobie rozrywkę, bawić się.

To dlatego pisanie jest dla mnie idealną pracą. Czasem mówię studentom, którzy mają kryzys pisarski, że mogą do swojej książki dołożyć cokolwiek. "Wsadź do tej sceny żyrafę" - mówię. Kiedy narzekają, że wymyślony przez nich świat zaczął funkcjonować na własnych zasadach i nie czują, że mają kontrolę, przypominam im, że na tych stronach to oni są bogami. Mogą napisać, co tylko przyjdzie im do głowy. A później zawsze mogą to skasować.

W powieściach, które piszę, jest tak wiele wątków, postaci, rozmaitych elementów właśnie z tego powodu. Co chwilę dokładam żyrafę. Dzięki temu się nie nudzę.

Co przychodzi pierwsze? Bohaterowie? Historia?

Zawsze zaczynam od historii. Wiem, że wielu pisarzy zaczyna od postaci i próbuje dowiedzieć się, co ją spotkało. Ja zaczynam od wydarzeń, a później zastanawiam się, kogo takie wydarzenia najmocniej by zmieniły.

Niektóre z tych wątków przychodzą do mnie niemalże podświadomie. Jak wtedy, gdy śnimy i po przebudzeniu zastanawiamy się, jakie było znaczenie tego snu. Mam podobnie z pisaniem. Jakiś pomysł mnie prześladuje i dopiero potem staram się to zinterpretować.

Porównuje pani planowanie powieści do rzucania makaronem o ścianę...

To porównanie jest pewnie związane z tym, że mam dzieci i wiem, jak wygląda ściana po tym, jak obrzuci się ją spagetti. Chodzi o to, że początkowe etapy pisania polegają na tym, że rzuca się te rozmaite pomysły i potem trzeba przyglądać się, co zostanie na ścianie. Te nitki, które się przykleją, zasługują na dokładniejsze sprawdzenie.

Zdarzają się falstarty. Akcja "Mam do pana kilka pytań" miała toczyć się w hotelu podczas trwania ponownego procesu. Podobał mi się ten pomysł, że grupa ludzi jest uwięziona na małej przestrzeni i wracają do nich wspomnienia, z tym że każdy pamięta coś innego. Ta część znalazła się w książce, choć dużo później, i mocno okrojona.

Zauważyłam, że zaczynając od tego momentu, musiałabym nieustannie wyjaśniać, co wydarzyło się w przeszłości. Nie tylko lata 90., w których bohaterka chodziła do szkoły, ale też później, gdy udało się odkryć nowe fakty, które doprowadziły do ponownego procesu. Więc postanowiłam jednak zacząć od powrotu do szkoły. I nagle ten powrót zaczął zajmować dwie trzecie książki.

Aktualnie czytasz: "Zdarza się, że szukający sensacji podkasterzy zacierają ślady zbrodni. To niebezpieczne"
Źródło: Wydawnictwo Poznańskie

W tytule mamy bezpośredni zwrot. I to też wydarzyło się przypadkiem. Kończyłam pisać pierwszy rozdział i nagle przyszło mi do głowy zdanie, w którym narratorka zwraca się do pewnego nauczyciela. Zaskoczyło mnie to, ale uznałam, że spróbuję. Gdyby to nie zadziałało, po prostu bym o tym zapomniała, ale z jakiegoś powodu ciągle wracałam do tej "rozmowy". 

Czyli ma pani plan?

Rozpisuję plan, a potem zdarza mi się jednak zboczyć z drogi. Moja znajoma powiedziała kiedyś, że ze szkicem powieści jest trochę jak z przygotowywaniem punktów podróży: można założyć, że we wtorek obejrzy się rzymskie Koloseum, w środę pójdzie się do restauracji i tak dalej. Ale nagle okazuje się, że w dniu, w którym zaplanowaliśmy spacer akurat pada. Albo po drodze odkrywamy jakieś świetne muzeum. I co wtedy? Przecież nie będziemy się sztywno trzymać planu, to bez sensu.

W tej książce musiała pani wiedzieć, co się wydarzy.

To nie jest klasyczny kryminał, choć w centrum mamy morderstwo i tajemnicę z nim związaną. Mam wielu przyjaciół, którzy piszą kryminały i zapamiętałam sobie jedną radę: zawsze należy wiedzieć, dokąd sprawa zmierza. W jaki sposób dokonano morderstwa, kto to zrobił, jak wyglądało miejsce zbrodni. To po prostu oszczędza sporo czasu. Bardzo wcześnie miałam więc rozpisaną noc morderstwa: kto znajdował się w jakim miejscu, jakie mogły pozostać ślady. Jakieś szczegóły mogły się zmienić, ale główna część pozostała niezmienna. Gdybym na końcu sama odkrywała, co się stało, musiałabym potem przepisywać spore kawałki książki. Myślę, że nadal bym pisała.

Czyli wiedziała pani, co się wydarzyło i zastanawiała się, co mogło pójść nie tak w trakcie śledztwa?

Tak. Kto mógł być podejrzany? Dlaczego? Co widzieli świadkowie i co dokładnie przekazali policji? Co ukryli?

W Chicago, gdzie mieszkam, jest jedna, zintegrowana ze sobą społeczność pisarska. W innych dużych miastach bardziej widać podziały, pisarze różnych gatunków trzymają się razem, ale niekoniecznie mieszają się w ramach innych grup. Jeśli ktoś pisze romanse, raczej nie spotka się z reporterem. W Chicago spędzamy czas w jednej grupie: autorki literatury pięknej, autorzy książek dla dzieci, autorki kryminałów i tak dalej. Nie ma żadnego snobizmu.

- W Chicago, gdzie mieszkam, jest jedna, zintegrowana ze sobą społeczność pisarska - opowiada Rebecca Makkai
- W Chicago, gdzie mieszkam, jest jedna, zintegrowana ze sobą społeczność pisarska - opowiada Rebecca Makkai
Źródło: Shutterstock

Myślę, że obserwowanie przy pracy twórców literatury kryminalnej dużo mi dało. Mają niezwykłą etykę pracy. Nauczyłam się od nich więcej niż od twórców tak zwanej "wysokiej literatury". Ci drudzy opowiadają historie w stylu: "Przez dziewięć lat nie mogłem skończyć książki, aż w końcu napisałem ją w trzy miesiące, prawie nie śpiąc". To niezbyt pomocne. Natomiast inspiruje mnie obserwowanie kogoś, kto ma plan, pracuje każdego dnia, wie, dokąd zmierza.

Czytaj także: