Prezentacja działającej przy ministrze obrony Antonim Macierewiczu podkomisji do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej sugeruje, że 10 kwietnia 2010 roku na pokładzie samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim mogło dojść do wybuchu. A zanim nastąpiła domniemana eksplozja, rosyjscy kontrolerzy lotów mieli celowo wprowadzać w błąd polską załogę.
Wcześniej, w latach 2010-2011 badanie katastrofy smoleńskiej w Polsce przeprowadziła Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller (CZYTAJ RAPORT). W opublikowanym w lipcu 2011 roku raporcie komisja ta stwierdziła, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a w konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji maszyny. Komisja podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu.
Raport podkomisji do spraw ponownego zbadania katastrofy
Hipotezy podkomisji Wacława Berczyńskiego są odmienne od ustaleń komisji Millera. Prezentacja wyników prac kierowanej przez niego podkomisji odbyła się w poniedziałek 10 kwietnia, w siódmą rocznicę katastrofy smoleńskiej (ZOBACZ).
Jakie hipotezy postawiła podkomisja?
- Od samego początku zachowanie rosyjskich nawigatorów na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku odbiegało od przyjętych standardów. Nie tylko nie informowali załogi Tu-154M o trudnych warunkach, ale wprowadzali ją w błąd. Działania strony rosyjskiej musiały doprowadzić do katastrofy.
- Seria awarii, która rozpoczęła się w odległości około 2,5 km od lotniska, a została zarejestrowana przez aparaturę na pokładzie tupolewa, uniemożliwiła natychmiastowe odejście samolotu na drugi krąg.
- Zniszczenie lewego skrzydła Tu-154 M rozpoczęło się jeszcze przed przelotem nad brzozą (przy czym według ustaleń komisji Millera tupolew nie "przeleciał nad brzozą", lecz w nią uderzył - red.). Mają o tym świadczyć szczątki samolotu leżące kilkadziesiąt metrów wcześniej, przed drzewem. Pierwszy ze znalezionych fragmentów samolotu miał leżeć 45 metrów przed brzozą.
- Badania przeprowadzone przez Wojskową Akademię Techniczną w tunelu aerodynamicznym pokazują, że oderwanie lewego skrzydła na długości sześciu metrów nie może spowodować obrócenia samolotu i przeszkodzić w jego dalszym locie.
- Pierwsze elementy lewego skrzydła zaczęły spadać na ziemię około 900 m przed początkiem pasa startowego.
- Ostatnia faza tragedii w Smoleńsku spowodowana była eksplozją w kadłubie, która zniszczyła samolot, rozbijając go na fragmenty i dziesiątki tysięcy odłamków, równocześnie zabijając pasażerów. W wyniku eksplozji w kadłubie, centropłacie oraz w skrzydłach, konstrukcja Tu-154M została rozerwana.
- Na wrakowisku znaleziono co najmniej cztery ciała ofiar, noszące ślady działania wysokiej temperatury, której w tych przypadkach nie można wytłumaczyć bliskością pożarów naziemnych.
- Awarie w ostatnich sekundach lotu, rozlokowanie szczątków wraku, specyficzny charakter obrażeń ciał kazały podkomisji Berczyńskiego uznać możliwość wystąpienia eksplozji za realną.
- Najbardziej prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny inicjujący silną falę uderzeniową.
Czego zdaniem ekspertów brakuje w prezentacji podkomisji
Najnowszy raport podkomisji powołanej rok temu przez Antoniego Macierewicza jest szeroko komentowany przez ekspertów i publicystów lotniczych. Komentarze dotyczą nie tylko oceny, ale przede wszystkim faktów, które podkomisja uwzględniła, a może i ważniejsze, które pominęła. Na tej podstawie przygotowaliśmy zestawienie o czym podkomisja nie mówi w raporcie przedstawionym w formie multimedialnej prezentacji .
1. Podkomisja nie wyjaśnia, czy i dlaczego jej hipoteza o wybuchu jest bardziej wiarygodna od wykluczenia wybuchu przez komisję Millera. Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych pod przewodnictwem Millera stwierdziła w 2011 roku: "nie stwierdzono śladów detonacji materiałów wybuchowych ani paliwa lotniczego". Podkomisja Berczyńskiego sugeruje tymczasem, że mogło dojść do wybuchu na pokładzie samolotu.
W multimedialnym raporcie podkomisji Berczyńskiego lektor wygłasza tezę: "Bardzo wiele wskazuje na to, iż 10 kwietnia 2010 roku doszło do wybuchu na pokładzie rządowego tupolewa". Podaje szereg przesłanek, które uzasadniają taką hipotezę (m.in. charakter obrażeń ciał, rozrzucenie szczątków samolotu, jedne z drzwi bardzo głęboko wbite w grunt). Podkomisja zadała sobie trud przeprowadzenie kontrolowanej eksplozji w odtworzonym na poligonie fragmencie kadłuba. Wszystko to pokazane jest w multimedialnej prezentacji, która jednak nie kończy się jasnym wnioskiem. Kończy się wygłoszonym przez lektora retorycznym pytaniem: "Czy tak właśnie stało się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku?".
Kilka godzin po oficjalnej prezentacji dr Berczyński przyznał w Telewizji Polskiej, że wybuch to jedynie hipoteza, a nie fakt poparty dowodami. "Mogło tak być, ale nie możemy z całą pewnością powiedzieć, że tak było" - oświadczył przewodniczący podkomisji.
Tymczasem były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych dr Maciej Lasek przypomniał w "Kropce nad i" 10 kwietnia, że pirotechnicy, którzy przeprowadzili badania na miejscu w Smoleńsku pobrali próbki z wraku i jednoznacznie wykluczyli eksplozje materiałów wybuchowych, a także wybuch przestrzenny tak zwanej bomby termobarycznej. Lasek zauważył, że taka bomba spowodowałaby rozrzut samolotu na dużej przestrzeni. Zwrócił uwagę, że "kadłub zachował praktycznie integralność do zderzenia z ziemią".
- Rejestratory, które pracowały do zderzenia z ziemią, rejestrator głosu nie nagrał odgłosu wybuchu. Rejestrator parametrów lotu nie nagrał wzrostu ciśnienia - przypomina Lasek.
Do kwestii hipotetycznego wybuchu członkowie podkomisji powrócili na wieczornym wideoczacie.
"Skoro wybuch jest możliwy, to dlaczego rejestratory nie zanotowały zmiany ciśnienia w samolocie?" - pytał internauta. "Prawdopodobnie nie zdążyły" - odpowiedział Berczyński. Z kolei na pytanie, czemu urządzenia nagrywające nie nagrały odgłosu wybuchu, prof. Ewa Anna Gruszczyńska-Ziółkowska odparła, że urządzenia nie zdążyły nagrać odgłosu wybuchu, bo "fala dźwięku jest późniejsza od siły wybuchu".
Na pytanie, jak to się stało, że przy wybuchu wewnątrz samolotu nie wypadły na zewnątrz okna, Berczyński odpowiedział, że okna samolotu są umieszczone inaczej niż normalne - znajdują się w uszczelkach i wypadają dopiero wtedy, gdy rama okna ulegnie zniszczeniu.
Dziś profesor Paweł Artymowicz, astrofizyk z Uniwersytetu w Toronto na wspólnej konferencji z Maciejem Laskiem obalał hipotezy podkomisji Berczyńskiego. Stwierdził, że gdyby rzeczywiście doszło do eksplozji termobarycznej, "to jest dużej siły wybuch i różnica ciśnień oczywiście by je [okna - red.] wypchała z samolotu". Artymowicz zarzucił członkom podkomisji, że nie znają fizyki na poziomie szkoły średniej.
Przewodniczący podkomisji powołuje się też na zeznania świadków, którzy mieli widzieć eksplozję. W czasie wspomnianego wideoczatu powiedział: "Mamy nagrane zeznania świadków potwierdzające błysk, wybuch, upadek samolotu. To jest chyba kilkanaście osób, mamy zeznania naszego pilota, pana Wosztyla (por. Artur Wosztyl, pilot Jaka 40, który lądował w Smoleńsku przed tupolewem - przyp. red.). Mamy te zeznania i bierzemy je pod uwagę".
Pytany przez internautów o świadków sugerowanego przez komisję wybuchu Berczyński powoływał się również na rozmowy zarejestrowane przez Anitę Gargas - autorkę filmów dokumentalnych o katastrofie smoleńskiej.
2. Podkomisja nie zajęła stanowiska w kwestii jakości wyszkolenia pilotów tupolewa. Braki w wyszkoleniu załogi Tu154M sugerował zarówno raport Anodiny, jak i Millera.
Kwestia niedostatecznych uprawnień i braków w wyszkoleniu załogi pojawia się również w opinii biegłych przygotowanej dla prokuratury prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Z opinii tej wynika, że dowódca, kapitan Arkadiusz Protasiuk miał zawieszone wszystkie uprawnienia, był bez ważnych dopuszczeń do lądowania. Nawigator pokładowy poleciał bez praktycznego przeszkolenia na samolocie Tu-154M i bez uprawnień. Drugi pilot przy niewielkim doświadczeniu. Załoga - zdaniem biegłych - nie powinna być dopuszczona do lotu w dniu 10 kwietnia 2010 r. Wyjątkiem był technik pokładowy Andrzej Michalak, który jako jedyny z siedzących w kokpicie 10 kwietnia 2010 roku odbył pełne szkolenie i miał prawo przebywać 10 kwietnia 2010 roku na pokładzie Tu-154M.
Do zarzutów o niedostatecznie wyszkolenie pilotów podkomisja Berczyńskiego nie odniosła się. Tymczasem były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek ocenił w TVN24, że nie formułując tego wprost, podkomisja Berczyńskiego pogrążyła pilotów prezydenckiego tupolewa.
Polski samolot zgodnie z przepisami mógł zejść przed lotniskiem do pułapu 120 metrów. Wieża kontrola pozwoliła mu na zejście do 100 metrów. Ostatecznie, gdy piloci spodziewali się komendy odejścia na drugi krąg, byli jeszcze bliżej ziemi, nawet 20 metrów, o czym może świadczyć zarejestrowany na nagraniu okrzyk nawigatora.
- Według wszystkich regulaminów (..) pilotowi nie wolno się zniżać poniżej wysokości minimalnej, która została określona albo dla jego uprawnień, albo dla lotniska. Czyli, jeśli nie widzi (pilot - red.) ziemi, nie wolno mu nawet o metr zniżyć się. Natomiast tutaj, jeśli słyszymy od narratora tego filmu, że załoga czekała na komendę odejścia na drugi krąg i jednocześnie nie widząc ziemi, dalej się zniżała, to rzeczywiście albo mamy do czynienia z załogą całkowicie niewyszkoloną, nie stosującą się do świętych zasad w lotnictwie, albo z opinią osób, które nigdy nie zajmowały się badaniem katastrof lotniczych - podkreślił Lasek.
Zauważył, że nikt z podkomisji nie jest w stanie odpowiedzieć rzeczowo, dlaczego pilot mający świadomość tego, co się dzieje, łamie zasady bezpieczeństwa, czyli schodzi poniżej dopuszczalnej wysokości 100 metrów.
Zdaniem Laska doprowadziło do tego słabe wyszkolenie i brak lotów treningowych. - Załoga jest taka, jakiej pozwolono jej być. To byli młodzi lotnicy, którym nie pozwolono być dobrymi lotnikami - stwierdził.
3. Podkomisja milczy w kwestii obecności osób postronnych w kokpicie - kabinie pilotów. W prezentacji podkomisji brak zajęcia stanowiska, czy obecność osób postronnych miała bądź nie miała wpływu na przebieg lądowania. O obecności osób postronnych w kabinie pilotów w czasie lotu mówi zarówno raport MAK, jak i protokół komisji Millera. Podkomisja Berczyńskiego milczy jednak na temat tych ustaleń. Ani ich nie potwierdza, ani im nie zaprzecza, ani też nie interpretuje inaczej niż instytucje wcześniej badające katastrofę.
4. Podkomisja Berczyńskiego nigdy nie była w Smoleńsku na miejscu katastrofy. Miała takie plany w 2016 roku, ale ostatecznie nie doszły one do skutku. O planach wyjazdu na miejsce katastrofy była mowa na wrześniowym spotkaniu podkomisji z rodzinami ofiar katastrofy we wrześniu ubiegłego roku. Fakt ten ujawnił na antenie TVN24 wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz - Paweł Deresz. Do wyjazdu podkomisji do Smoleńska jak dotąd nie doszło. "W 2016 roku Podkomisja ani poszczególni członkowie nie wyjeżdżali do Smoleńska" - poinformował nas sekretariat podkomisji 29 marca.
Już po oficjalnej prezentacji raportu podkomisji na wideoczacie portalu niezależna.pl (po prezentacji - mimo wcześniejszych zapewnień - dziennikarze nie mogli zadać pytań) doktor Berczyński ponowił deklarację, że podkomisja będzie chciała pojechać do Smoleńska. Tym samym potwierdził, że do wizyty podkomisji na miejscu katastrofy przez miniony rok jej działania nie doszło.
Na miejsce katastrofy nie pojechał nigdy również działający przed podkomisją, w poprzedniej kadencji, Parlamentarny Zespół ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Smoleńskiej Antoniego Macierewicza.
- Nigdy nie pojechali, ani nigdy nie chcieli pojechać do Smoleńska - mówi doktor Paweł Artymowicz z Uniwersytetu w Toronto, gość "Faktów po Faktach" 10 kwietnia. - Starali się nie zebrać danych. Czy pani sobie może wyobrazić zespół, który działa przez sześć lat i nie pojechał nigdy do Smoleńska? - pytał prowadzącą program Katarzynę Kolendę-Zaleską.
Kilka godzin po prezentacji ustaleń przewodniczący podkomisji Wacław Berczyński powiedział na wideoczacie: "Nie mieliśmy możliwości jechać na miejsce katastrofy, które zostało całkowicie zmienione".
5. Podkomisja nie wyjaśniła dlaczego, mimo zapowiedzi, jej przewodniczący nie spotkał się dotąd z Tatianą Anodiną, przewodniczącą rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. Plany spotkania przewodniczącego Berczyńskiego z Anodiną były powszechnie znane. Strona rosyjska udzieliła odpowiedzi, że przewodnicząca MAK spotka się z dr. Berczyńskim. Miał zostać tylko ustalony termin. Do spotkania do tej pory nie doszło. Podkomisja pod koniec marca nie odpowiedziała na nasze pytania, co jest tego przyczyną. Otrzymaliśmy wymijającą odpowiedź, że "o wszelkich zmianach w związku z tą sprawą opinia publiczna będzie informowana na bieżąco".
Przypomnijmy, raport MAK sporządzony pod przewodnictwem Anodiny dowodził, że przyczynami katastrofy smoleńskiej były m.in. błędy w pilotażu, zły dobór załogi, złamanie przepisów lotniczych, obecność osób postronnych w kabinie pilotów, zlekceważenie ostrzeżeń, braki w wyszkoleniu załogi i zła organizacja lotu. Żadne z wytkniętych uchybień nie obciążało strony rosyjskiej.
6. Podkomisja nie mówi, bo nie jest w stanie przewidzieć, kiedy mogą skończyć się jej badania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Wiceprzewodniczący podkomisji dr Kazimierz Nowaczyk wskazał, że podkomisja jest nie tylko zobligowana do wykazania w jaki sposób najprawdopodobniej przebiegała katastrofa, ale także jest zobligowana do "zaprzeczenia innym hipotezom", sprawdzenia tych innych hipotez. - Musimy również sprawdzić te inne hipotezy, których dowodzenie nie było przeprowadzone w prawidłowy i zgodny z wszelkimi regułami sposób - zaznaczył.
7. Brak wyraźnego stwierdzenia, które części analizy podkomisji są oparte na dowodach, a które są wyłącznie hipotezami. Zwraca na to uwagę gość "Faktów po Faktach" 10 kwietnia dr Paweł Artymowicz z uniwersytetu w Toronto.
- Można wymyślać hipotezy i scenariusze typu fantasy, trzeba tylko mieć na to jakikolwiek dowód. My wiemy z prac prawdziwych komisji, prawdziwych ekspertów, że żadnego wybuchu nie było, a wiemy to z bardzo wielu źródeł - mówił gość TVN24.
Dopiero wieczorem w czasie wideoczatu członkowie podkomisji przyznali, że snują hipotezy, bo nie mają materiału dowodowego.
"Nie mamy dostępu do wraku, dlatego wszystkie prace były prowadzone na modelu wirtualnym. Dowód jest możliwy tylko po uzyskaniu dostępu do wraku. Mamy jednak materiał porównawczy pozwalający na stawianie hipotez. To są dopiero pierwsze wnioski, prawdopodobne, ale nie ostateczne".
8. Podkomisja nie wyjaśnia, dlaczego Rosjanie mieliby świadomie sprowadzać samolot niewłaściwą ścieżką.
Oceniając prezentację podkomisji, gość "Faktów po Faktach" 10 kwietnia dr Paweł Artymowicz z uniwersytetu w Toronto przyznał, iż kontrolerzy smoleńscy popełniali błędy i odstępowali od procedur, jednak udowodnienie im celowego spowodowania katastrofy jest niemożliwe.
- Zasadniczym celem kontrolerów było doprowadzenie samoloty 2,5 kilometra przed pasem i to się im udało - wytłumaczył. - Ewentualny proces nic by nie dał i chyba grupa Macierewicza o tym wie - dodał.
9. Brak wyjaśnienia przyczyny, dla której piloci prezydenckiego tupolewa zeszli poniżej 100 metrów. Gdy samolot osiągnął pułap 100 metrów, rosyjscy nawigatorzy ze Smoleńska milczeli, choć polscy piloci, według ustaleń podkomisji, spodziewali się od nich komendy.
Gość "Kropki nad i" były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych dr Maciej Lasek zauważył, że nikt z podkomisji nie jest w stanie rzeczowo odpowiedzieć, dlaczego pilot mający świadomość tego, co się dzieje, łamie zasady bezpieczeństwa.
- Według wszystkich regulaminów (..,) pilotowi nie wolno się zniżać poniżej wysokości minimalnej, która została określona albo dla jego uprawnień, albo dla lotniska. Czyli, jeśli nie widzi ziemi, nie wolno mu nawet o metr zniżyć się. Natomiast tutaj, jeśli słyszymy od narratora tego filmu, że załoga czekała na komendę odejścia na drugi krąg i jednocześnie nie widząc ziemi, dalej się zniżała, to rzeczywiście albo mamy do czynienia z załogą całkowicie niewyszkoloną, nie stosującą się do świętych zasad w lotnictwie, albo z opinią osób, które nigdy nie zajmowały się badaniem katastrof lotniczych - podkreślił Lasek.
Maciej Lasek uważa, że do tej krytycznej sytuacji doprowadziło jednak słabe wyszkolenie pilotów i brak lotów treningowych. - Załoga jest taka, jakiej pozwolono jej być. To byli młodzi lotnicy, którym nie pozwolono być dobrymi lotnikami - stwierdził w "Kropce nad i".
10. Komisja milczy, czy i ewentualnie w jaki sposób na załogę tupolewa była wywierana presja, aby lądować. Nie zajęła stanowiska wobec wypowiedzi "zmieścisz się śmiało", która miała paść w kokpicie, choć ostatecznie nie ustalono, kto te słowa wypowiedział. Podkomisja milczy również w kwestii przypisywanej w raporcie komisji Jerzego Millera z 2011 roku pilotowi Jaka 40, lądującemu wcześniej w Smoleńsku, wypowiedzi: "nam się udało w ostatniej chwili wylądować. Natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować jak najbardziej". Słowa te zostały zarejestrowane przez czarne skrzynki tupolewa.
Krytyka raportu i odpowiedź Macierewicza
Po poniedziałkowej prezentacji podkomisji smoleńskiej na Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie, eksperci nie związani z Antonim Macierewiczem poddali raport podkomisji zdecydowanej krytyce. "To, co tam pokazano, jest niezgodne z fizyką" - stwierdził doktor Paweł Artymowicz. Jako "fantasmagorie przedstawione przez ludzi, którzy nigdy nie badali wypadków lotniczych" określił efekt badań podkomisji dr Maciej Lasek. Z kolei publicysta "Przeglądu Lotniczego" Michał Setlak nazwał efekty działań podkomisji "40-minutowym filmem science fiction, którego autorzy bardzo starannie omijali fakty".
Urzędujący minister obrony Antoni Macierewicz, który powołał podkomisję i który wcześniej kierował zespołem parlamentarnym badającym katastrofę, oświadczył dziś rano, że krytyka pod adresem raportu podkomisji jest nieuprawniona i niesprawiedliwa.
- Ten materiał, te dziesiątki badań, które wczoraj były pokazane, są do naukowej dyskusji. One zostały już zakończone i mogą być poddane osądowi naukowemu. Proszę bardzo. Jesteśmy do tego gotowi. W dowolnym gremium, na dowolnych zasadach - ale naukowych, równoprawnych i merytorycznych – zapewnił Macierewicz, występując w Polskim Radiu.
Autor: jp/sk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PKBWL, Paweł Supernak/PAP