Przyczyną śmierci Remigiusza Musia, technika pokładowego z Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku godzinę przed katastrofą Tu-154, było samobójstwo - poinformowało Radio Zet, powołując się na ostateczną opinię biegłych. W rozmowie z TVN24 rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Dariusz Ślepokura potwierdza tylko, że przyczyną śmierci był ucisk pętli liny, a we krwi Musia wykryto promil alkoholu.
Z informacji Radia Zet wynika, że na ciele technika "nie było obrażeń, które wskazywałyby na udział osób trzecich". Nie stwierdzono również obrażeń, które mogłyby wskazywać na stoczoną przed śmiercią walkę.
Pytany o te doniesienia Ślepokura w rozmowie z TVN24 nie chciał potwierdzić wprost, że Muś popełnił samobójstwo, ale przyznał, że "przyczyną śmierci był ucisk pętli liny".
Prokurator potwierdził informację Radia Zet, że sekcja wykazała, że we krwi technika wykryto promil alkoholu.
Muś miał swoje zdanie ws. katastrofy
Remigiusz Muś zmarł 27 października. Jego ciało znalazła w piwnicy rodzinnego domu pod Warszawą żona. Muś był jednym ze świadków ws. katastrofy smoleńskiej.
W wywiadzie dla tvn24.pl Muś twierdził, że kontroler z wieży w Smoleńsku zezwolił załodze prezydenckiego samolotu na zejście do wysokości 50 metrów - podczas gdy z opublikowanego stenogramu wynika, że kontroler miał zezwolić na zejście do 100 metrów.
Według niego, również załoga Jaka dostała zgodę na zejście do 50 m, podobnie jak załoga rosyjskiego Iła z funkcjonariuszami ochrony, który po nieudanej próbie lądowania odleciał na inne lotnisko.
W wywiadzie technik potwierdzał, że polskie załogi wiedziały, iż na lotnisku w Smoleńsku obowiązuje 100 m jako wysokość decyzji. Określona była ona w tzw. "karcie podejściowej".
Autor: zś//bgr / Źródło: TVN24,
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24