Słaby zasięg telefonów, zbyt ogólne prognozy, niedoskonały system ostrzegania, spychologia urzędnicza - to główne problemy zarządzania kryzysowego w Polsce, wymieniane przez urzędników: od sołtysa do komendanta głównego straży pożarnej. Problemy te dramatycznie ukazała nawałnica, która przeszła nad południowym Pomorzem, pozbawiła życia sześć osób i spowodowała ogromne straty materialne.
Na podstawie oficjalnych komunikatów, rozmów z urzędnikami i ustaleń reporterów TVN24 odtworzyliśmy, jak wyglądał przepływ ostrzeżeń i informacji o potrzebie pomocy dla rejonów najbardziej poszkodowanych wskutek pogodowego kataklizmu, który rozegrał się w nocy z piątku na sobotę 11/12 sierpnia.
Z wypowiedzi przedstawicieli służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wewnętrzne i ekspertów wynika, że działającemu obecnie systemowi ostrzegania ludzi przed zagrożeniem daleko jest do doskonałości.
Piątek, 11 sierpnia, 14.00. IMGW ostrzega o burzach
Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał ostrzeżenie meteorologiczne drugiego stopnia. Ważne od 21.00 w piątek. Czytamy w nim między innymi:
"Najbardziej gwałtowne burze będą przemieszczały się od Dolnego Śląska przez Ziemię Lubuską, Wielkopolskę, Kujawy po Pomorze. W czasie burz w tym obszarze możliwe są nawałnice, niewykluczone lokalnie trąby powietrzne.(...) Prognozowana wysokość opadu do 55 mm, grad do 3 cm, porywy wiatru do 90 km/h, lokalnie, zwłaszcza na wschodnim Pomorzu do 100 km/h".
Piątek, 11 sierpnia, wieczór. Służby dostały ostrzeżenie. Potraktowały je rutynowo
Wszystkie trzy szczeble zarządzania kryzysowego - województwo, powiat i gmina potwierdzają: informację otrzymaliśmy, ale nie spodziewaliśmy się aż tak gwałtownych zjawisk i takiej skali zniszczeń.
Ze stanowiska IMGW, wydanego po nawałnicy: "Ostrzeżenie 2 stopnia dotyczy burz, którym towarzyszą porywy wiatru do 115 km/godz. (...) Jest to wiatr, który (...) powoduje rozległe zniszczenia, wyrywa drzewa z korzeniami, powoduje poważne uszkodzenia budynków, łamanie wież i słupów energetycznych oraz stwarza zagrożenie życia".
Wojewoda pomorski Dariusz Drelich: "Dostaliśmy ostrzeżenie meteorologiczne, które przesłaliśmy wszędzie, gdzie przesyłamy zwyczajowo takie ostrzeżenia, łącznie z Regionalnym Systemem Ostrzegania. Niestety te komunikaty oparte są na działaniu telefonów komórkowych, a w tych miejscowościach jest słaby zasięg. Komunikat zapowiadał burzę, zapowiadał gwałtowny wiatr, natomiast komunikat nie zapowiadał takiej klęski, jak nastąpiła. Przewidzieć tego do końca się nie dało".
Burmistrz Chojnic Arseniusz Finster: "Biuro wojewody ostrzegało przed burzami, ale skala tego co było na ziemi chojnickiej przeszła wszelkie oczekiwania".
Sołtys Rytla w Pomorskiem mówi "Faktom" TVN, że dostaje SMS-y ostrzegawcze od gminy Czersk, także w nocy, lecz w piątek nie było żadnego ostrzeżenia o nawałnicy.
Starosta chojnicki Stanisław Skaja: "Dostaliśmy informację krótkoterminową, tak zwaną trzydniówkę. Były informacje, że mogą zdarzyć się opady deszczu, miejscowe burze i w zasadzie to wszystko. Nie dostaliśmy informacji, że będzie to gwałtowna zmiana pogody, że taki stan rzeczy się zdarzy. Bo to co się zdarzyło, to nie jest codziennie".
IMGW twierdzi, że zwracał uwagę na niecodzienność nadchodzących zagrożeń:
Ze stanowiska instytutu opublikowanego dziś: "We wszystkich prognozach, udzielanych wywiadach, z co najmniej dobowym wyprzedzeniem Instytut informował i ostrzegał przed bardzo gwałtownymi burzami. Należy podkreślić, że nie były to typowe, letnie burze występujące nad Polską".
Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej utrzymywał jednak ostrzeżenia drugiego stopnia dla województw zagrożonych nawałnicami. Trzeci stopień zagrożenia ogłoszono tylko dla nadmorskiej strefy przybrzeżnej.
Strażacy z Chojnic - powiatu najbardziej dotkniętego skutkami nawałnicy - twierdzą, że ostrzeżenia, które do nich dotarły, były sformułowane ogólnie dla całego województwa. Tymczasem kataklizm wystąpił lokalnie.
- To ostrzeżenie jest jednakowe dla całego województwa. Tymczasem tylko w powiecie chojnickim nawałnica przeszła tylko przez niektóre gminy, a inne gminy pozostały nietknięte - mówi starszy kapitan Marcin Wróblewski ze straży pożarnej w Chojnicach. - Stopień drugi był dla całego województwa. Ostrzeżenia drugiego stopnia zdarzają się bardzo często. Gdybyśmy mieli na to reagować, to ten obóz [harcerski, którego dwójka uczestników zginęła pod powalonymi drzewami - przyp. red.] w ogóle by się nie odbył.
IMGW zaprzecza, by często wydawał ostrzeżenia drugiego stopnia. "W tym sezonie było to drugie ostrzeżenie o burzach dla województwa pomorskiego z drugim stopniem zagrożenia" - pisze instytut w dzisiejszym stanowisku.
Piątek 11 sierpnia, około 21.00. Front zaczyna się wzmagać. IMGW aktualizuje ostrzeżenia
Na obozie harcerskim w Suszku, około trzech kilometrów od Rytla, harcerze przygotowują się do ciszy nocnej. Gwałtowny front burz i nawałnic zaczął docierać do Gniezna - ok. 130 kilometrów w linii prostej od Suszka. Groźny front będzie potrzebował półtorej godziny, żeby dotrzeć do Suszka. W międzyczasie jego niszczycielska siła ulegnie znacznemu wzmożeniu - nad północnymi Kujawami.
Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej twierdzi dziś, że w tamten piątek na bieżąco obserwował rozwój sytuacji burzowej. Według odpowiedzi przesłanej na zadane przez nas pytania, ostrzeżenie dla województwa pomorskiego zostało zaktualizowane o 22.20. Niestety, gdy zostało opublikowane, harcerze na obozie w Suszku znajdowali się już w śmiertelnej pułapce.
"Po wydaniu ostrzeżeń sytuacja pogodowa była cały czas monitorowana, wydawane były komunikaty meteorologiczne dotyczące warunków pogodowych i prognozowanego rozwoju sytuacji. W odniesieniu do sytuacji z dn. 11-12.08.2017 takie komunikaty zostały wydane dla województwa wielkopolskiego o godz. 18.31, następne o godz. 19.06 i 22.53, dla województwa kujawsko-pomorskiego o godz. 21.20, a dla pomorskiego o godz. 22.20 i 5.35. Informacje te zgodnie z obowiązującymi procedurami przekazane zostały do WCZK, a także opublikowane na stronie internetowej Instytutu” - informuje Teresa Zawiślak, operacyjny szefa Meteorologicznej Osłony Kraju IMGW.
Piątek 11 sierpnia, po 22.00. Alarm na obozie
Gwizdek oboźnego obwieszcza alarm dla harcerzy wypoczywających w Suszku. Uczestnicy obozu wstają z łóżek, wychodzą z namiotów.
- Pobiegliśmy do komendanta. Widzieliśmy, że w wielu miejscach leżą konary drzew. Drzewa zaczęły trzaskać, kora zaczęła z nich lecieć, w pewnym momencie jedno z drzew zwaliło się na nasz namiot. Ewakuację rozpoczęliśmy od zebrania drużyny w jednym namiocie, po czym cały obóz ewakuował się do młodnika - relacjonowali harcerze.
Nie cały obóz ewakuował się do młodnika. Część harcerzy uciekła przed walącymi się drzewami do jeziora. Ewakuacja zarządzona przez komendanta trwała około dwóch, trzech godzin.
- Harcerze wiedzieli tylko tyle, że nadchodziła wtedy burza. Czy byli przez kogoś ostrzegani? Nie są w stanie w stu procentach odpowiedzieć na to pytanie - relacjonują reporterzy TVN24, którzy dotarli na miejsce.
Piątek, 11 sierpnia, 22:45. Apogeum nawałnicy nad Suszkiem
Nie wszyscy harcerze zdążyli uciec przed walącymi się drzewami. Dwie harcerki zostały przygniecione na śmierć przez przewracające się pnie. Komendant obozu próbuje wezwać pomoc. Okazuje się to bardzo trudnym zadaniem. Obóz położony jest na granicy zasięgu telefonii komórkowej, a burza dodatkowo zakłóca sygnał. Ostatecznie o 22.57 udaje się zawiadomić policję, a o 23.10 - straż pożarną. Na jakąkolwiek pomoc, po ciemku w środku powalonego lasu, przyjdzie harcerzom czekać jeszcze dwie godziny, a skuteczna ewakuacja nastąpi dopiero rano.
Sobota, 12 sierpnia, 1.00. Pierwsza pomoc i ewakuacja
Około pierwszej w nocy dwaj policjanci z mieszkańcami pobliskiej wsi Lotyń pieszo docierają do obozu i zaczynają udzielać pomocy. Odblokowując leśną drogę zasłaną konarami powalonych drzew, przedzierają się do obozu wozy ratownicze straży pożarnej. Strażacy docierają na miejsce o 4.30 rano.
Od 7.12 do 9.05 trwała ewakuacja harcerzy z obozu. Ranni zostali przewiezieni do szpitali, a część uczestników schroniła się w budynku szkoły w Nowej Cerkwi.
Sobota, 12 sierpnia, 13.00. Zbiera się sztab kryzysowy
Posiedzenie Wojewódzkiego Zespołu Zarządzania Kryzysowego, z udziałem premier Beaty Szydło oraz wojewody pomorskiego Dariusz Drelicha. W komunikacie po posiedzeniu urząd wojewódzki informuje, że "akcja ewakuacyjna obozu trwała przez całą noc, ze względu na trudne warunki dojazdu – powalone drzewa i zablokowane drogi". Premier zapowiada pomoc dla poszkodowanych.
"Po briefingu prasowym wojewoda Dariusz Drelich udał się do miejscowości Nowa Cerkiew, by spotkać się z terenowymi służbami oraz odwiedzić poszkodowane dzieci i ich rodziców" - informuje Pomorski Urząd Wojewódzki.
Niedziela, 13 sierpnia, 11:25. Gotowość "od momentu powstania sytuacji zagrożenia"
Kolejne urzędy państwowe zapewniają, że bez zwłoki działały w sprawie piątkowego kataklizmu.
Kiedy dokładnie zaczęły działać? Wojewódzki Zespół Zarządzania Kryzysowego utrzymuje, że "od momentu powstania sytuacji zagrożenia". Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zapewniło dziś, że "od razu po przejściu nawałnic pozostaje w stałym kontakcie ze służbami, które na miejscu pomagają poszkodowanym". Komunikat MSWiA precyzuje, że "już w sobotę szef MSWiA odebrał meldunki od komendantów wojewódzkich PSP oraz wojewodów z sześciu województw, które najbardziej ucierpiały podczas nawałnic m.in. pomorskiego, kujawsko-pomorskiego i wielkopolskiego. Był także w stałym kontakcie z premier Beatą Szydło".
Poniedziałek, 14 sierpnia, 14.12. Wojewoda wzywa wojsko na pomoc
Wojewoda pomorski wnioskuje do ministra obrony narodowej o skierowanie wojska do udrażniania koryta Brdy z powalonych prosto w nurt rzeki pni złamanych drzew. Tego samego dnia dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych wydaje rozkaz o skierowaniu "wydzielonych sił i środków Sił Zbrojnych RP do wsparcia organów administracji publicznej".
Wiceminister obrony Michał Dworczyk tłumaczy, że wojsko zostało skierowane w rejon kataklizmu dopiero po trzech dniach dlatego, że po trzech dniach wnioskował o to wojewoda pomorski. Zgodnie z obowiązującym prawem wniosek wojewody jest niezbędny, żeby wojsko mogło zacząć działać.
Oburzony sołtys Rytla Łukasz Ossowski oświadcza, że widząc bezmiar zniszczeń żądał pomocy wojska już w piątek 11 sierpnia. Skarżył się też, że doświadczył w tej mierze urzędniczej spychologii.
- Już dawno powinno tu być wojsko. A wicewojewoda powiedział mi tylko, że nie wie, czy to realne, bo to kosztuje - przyznawał sołtys miejscowości Rytel w rozmowie z "Gazetą Pomorską".
Sołtys podkreślił również, że Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego już w piątek zostało poinformowane o takiej potrzebie. Wtedy już było wiadomo, że wsparcie żołnierzy jest niezbędne. Zbiegło się to w czasie z tragedią, która rozegrała się na obozie harcerskim w Suszku.
- Centrum połączyło się nawet z Ministerstwem Obrony Narodowej, ale tam decyzja była jedna i przekaz był taki sam - nie ma takiej potrzeby - mówił sołtys.
Wojewoda pomorski Dariusz Drelich powiedział dziś TVN24, że przez pierwsze dni jego służby analizowały sytuację i dopiero rozpoznawały straty. Dopiero gdy miał całość obrazu szkód i możliwych dalszych zagrożeń (powódź), zdecydował o wezwaniu wojska.
Wtorek 15 sierpnia, ok. 18.00. Premier odwiedza zniszczone wsie
Premier Beata Szydło wczesnym wieczorem przyjechała do Rytla. Towarzyszył jej minister obrony Antoni Macierewicz. Wcześniej zniszczone sołectwo odwiedził minister środowiska Jan Szyszko. Premier oceniła, że akcja likwidacji szkód po nawałnicy prowadzona jest wzorowo. Zaznaczyła też, że nie ma potrzeby wprowadzania stanu klęski żywiołowej na zniszczonych terenach. Dzień później wojewoda pomorski Dariusz Drelich powiedział, że stan klęski żywiołowej wiązałby się z ograniczeniami dla mieszkańców, a skuteczności likwidacji szkód nie poprawiłby.
Zniszczone tereny w województwie kujawsko-pomorskim odwiedzili z kolei minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak i wiceszef MON Bartosz Kownacki.
Środa, 16 sierpnia, cały dzień. Czy system zarządzania kryzysowego działa skutecznie
Gdy w gminie Czersk strażacy, wojsko, mieszkańcy i przyjezdni ochotnicy usuwali skutki żywiołu, w Warszawie i gabinetach terenowej administracji rządowej rozgorzała dyskusja, czy straty - zwłaszcza w ludziach - mogłyby być mniejsze i czy w porę ostrzeżono ludzi znajdujących się na zagrożonych terenach.
Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej w obszernym stanowisku dowodzi, że ostrzegał właściwie przed zagrożeniami.
"IMGW-PIB w pełni wykorzystuje dostępne systemy prognostyczne, systemy detekcji atmosfery i dane z sieci pomiarowo-obserwacyjnej opracowując prognozy, ostrzeżenia i informacje. Nie mamy jednak bezpośredniego wpływu na decyzje podejmowane przez naszych odbiorców. W konkluzji podkreślamy, że odpowiednie przygotowanie na wystąpienie nadzwyczajnych zagrożeń jest kluczowe dla ograniczenia strat" - czytamy w stanowisku instytutu.
Między zapewnieniami IMGW a tym co twierdzą urzędnicy i przedstawiciele służb w terenie wynika istotna rozbieżność. Cytowani na początku artykułu wojewoda, samorządowcy i przedstawiciel straży pożarnej twierdzą, że ostrzeżenie, jakie do nich dotarło, nie odbiegało od ostrzeżeń, które otrzymywali w przeszłości, było dość ogólne i nie zwiastowało aż takiego kataklizmu.
Istotnie IMGW potwierdza, że piątkowe i ostrzeżenie dotyczyło całych województw i nie przewidywało zagrożeń o lokalnym charakterze, bo były one niemożliwe do przewidzenia.
"Ponieważ prognozowane było, że burze obejmą swoim zasięgiem obszary całego województwa ostrzeżenia zostały wydane dla województw. (...) Nie jest możliwe w prognozach wskazanie dokładnej lokalizacji najsilniejszych zjawisk towarzyszących burzom, a szczególnie tak silnego wiatru, przed ich wystąpieniem. Tego typu zjawiska obejmują stosunkowo niewielki obszar, są bardzo gwałtowne i trwają krótko. Często określenie ich natężenia możliwe jest dopiero po ocenie skutków wystąpienia" - tłumaczy Teresa Zawiślak z IMGW.
Ostrzeżenia IMGW przekazywane są zarówno do Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, jak i do wojewódzkich zespołów zarządzania kryzysowego, a stamtąd trafiają one "w dół" - do powiatów i do gmin. Służby kryzysowe w województwach polegają na ostrzeżeniach IMGW, choć przyznają, że bywają one za mało precyzyjne w warunkach lokalnych. Służby w terenie zaś nie mają technicznych możliwości "ulokalniania" ostrzeżeń.
Jedynym wyjątkiem na kryzysowej mapie kraju jest Śląski Urząd Wojewódzki, gdzie w 2008 roku po serii powtarzających się ekstremalnych zjawisk atmosferycznych i hydrologicznych wprowadzono system Meteo GIS pozwalający za pomocą stacji meteorologicznych i radarów pogodowych lokalizować zagrożenia z dokładnością do jednego kilometra kwadratowego. Po blisko dziesięciu latach, jak przyznaje szef zarządzania kryzysowego na Śląsku Andrzej Szczepanek, Śląski Urząd Wojewódzki nadal jest jedynym, który taki system posiada.
- Ma on swoje wady, bo na przykład nie generuje sam alarmów, a obserwowanie sytuacji jednocześnie na 57 tysiącach kilometrów kwadratowych przez dyżurnego jest fizycznie niemożliwe. System ten jednak jest pomocny wtedy, gdy dostajemy ostrzeżenie od IMGW i z pomocą naszego systemu możemy zagrożenie lokalnie monitorować i szczegółowo ostrzegać mieszkańców - mówi nam dyrektor Szczepanek.
Takiego systemu nie ma jednak na Pomorzu ani w pozostałych (nie licząc Śląska) czternastu województwach.
Choć IMGW zapewnia, że aktualizował komunikaty o sytuacji burzowej na Pomorzu, to dotarły one do centrum zarządzania kryzysowego w Gdańsku, gdy już - jak wynika z relacji harcerzy - obozowicze w Suszku uciekali z namiotów przed walącymi się na nie drzewami. Niezależnie od wysiłków i deklarowanych intencji faktem jest, że harcerze nie zostali ostrzeżeni w porę. Czy komendantura obozu czyniła jakieś wysiłki, żeby uzyskać informacje i ustrzec się nadchodzącego kataklizmu? Odpowiedź na to pytanie jest obecnie przedmiotem prokuratorskiego śledztwa.
Służby państwa odpowiedzialne za bezpieczeństwo wewnętrzne przyznają - choć nie wprost - że system ostrzegania przed niebezpieczną pogodą, nie działa właściwie. I minister spraw wewnętrznych i administracji, i komendant główny straży pożarnej przyznają, że system wymaga zmian.
Konieczne zmiany w systemie ostrzegania minister Mariusz Błaszczak nazwał modernizacją.
- System ostrzegania wymaga modernizacji. Jest przygotowana ustawa dotycząca pomocy w takiej sytuacji. Ten system powinien być zmodernizowany - mówił szef MSWiA w czasie briefingu we wtorek 15 sierpnia.
Potrzebę usprawnienia systemu ostrzegania wyraził również komendant główny Państwowej Straży Pożarnej generał brygadier Leszek Suski. Jego zdaniem system ostrzegania oparty na nowoczesnych środkach łączności, które jak się okazuje zawodzą w czasie kataklizmów, powinien być wsparty przez przedwcześnie uznane za przestarzałe syreny alarmowe - niezależne od zasięgu fal, stacji przekaźnikowych i dostaw prądu.
Autor: jp/sk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24