Absolutnie proponowałbym, żeby żołnierze nie narażali swojego zdrowia, życia i po prostu nie przeszkadzali nam w pracy - mówił w TVN24 profesor Krzysztof Simon, dolnośląski konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych. Komentował decyzję o wprowadzeniu do szpitali żołnierzy WOT mających wspierać placówki w aktualizacji danych o wolnych łóżkach.
Od 4 listopada żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej mają wspierać szpitale zajmujące się leczeniem pacjentów zakażonych koronawirusem w aktualizacji danych o wolnych łóżkach. Wielu lekarzy oceniło tę decyzję rządu jako "brak zaufania" wobec placówek medycznych.
"Powinni w ogóle nie ingerować i nie mieszać się w pracę"
W piątek komentował to w TVN24 profesor Krzysztof Simon, dolnośląski konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych. Przyznał, że żołnierze z WOT byli u niego w placówce "krótkotrwale" kilka dni temu.
- Uważam, że takie rzeczy są absurdalne. Być może gdzieś się zdarzały jakieś niedomagania, ale kontrolowanie przez żołnierzy funkcjonowania dobrze funkcjonującego szpitala, na którym się mieści moja klinika, jest powrotem do czasów pięknego stanu wojennego, o którym usiłujemy wszyscy zapomnieć. Dla mnie to są skrajnie nieodpowiedzialne zachowania - powiedział.
Dodał, że żołnierze z powodu braku odpowiedniego przeszkolenia nie nadają się do pomocy w opiece nad pacjentami. - Absolutnie proponowałbym, żeby nie narażali swojego zdrowia, życia i po prostu nie przeszkadzali nam w pracy. Co innego pomoce techniczne, jakiś przewóz materiałów na terenie szpitali, pomoc techniczna. Być może mają kwalifikacje i powinni się tym zajmować - powiedział.
- Natomiast absolutnie, jeśli nie są medykami wykształconymi, powinni w ogóle nie ingerować i nie mieszać się w pracę funkcjonujących w miarę sprawnie służb szpitala - mówił prof. Simon. Dodał, że prawdopodobnie wszędzie służby są sprawne.
"Takich, którzy kwalifikowani są do przyjęcia tam, w ogóle nie przyjmuję u siebie"
Skomentował też tworzenie szpitali tymczasowych. Stwierdził, że rozumie "ideę".
- Brakuje miejsca we wszystkich szpitalach, ludzie stoją, umierają na siedząco, przekazujemy do szpitala tymczasowego, rezerwowego, bo jest jakby stan wojny. To jestem w stanie zrozumieć. Potem pojawiły się dziwne obostrzenia dotyczące tego, kogo mamy tam hospitalizować. To w ogóle zaprotestowaliśmy jako specjaliści i doradcy. Przecież nie można hospitalizować prawie zdrowych pacjentów - powiedział. - Ja takich, którzy kwalifikowani są do przyjęcia tam, w ogóle nie przyjmuję u siebie albo wypisujemy w takim stanie - dodał.
Zaznaczył, że pacjent z COVID-em wymagający hospitalizacji nie jest w stanie przemieścić się kilka metrów do ubikacji, "bo się po prostu dusi". - Ten co kaszle, trochę gorączkuje, ma siedzieć w domu - podkreślił.
"U nas liczba zgonów obejmuje 1/4 - 1/5 w całej Europie"
Mówił również o liczbie zgonów na COVID-19 w Polsce, którą określił jako "przerażającą". - U nas liczba zgonów obejmuje 1/4 - 1/5 w całej Europie. To świadczy o tym, że społeczeństwo jest dość schorowane. Na pewno odzwierciedla skalę problemu jako takiego, bo umierają ludzie z wielochorobowością - powiedział.
- Proszę pamiętać, że to jest tylko fragment. Narasta liczba zgonów, i to się odbije za ileś miesięcy, osób, które z powodów niecovidowych musiały być przyjęte, a nie trafiły, bo nie mają gdzie. Tu jest problem zdecydowanie większy - mówił.
- Nikt nie ma zablokowanego dostępu do chirurga, nikt nie ma do onkologa, nikt nie ma do porodów, nikt nie ma zablokowania do dializ - wyjaśniał. - Natomiast pozostali mają ogromne problemy. Z powodu lęku, że się zakażą - dodał.
Stwierdził, że większość pacjentów, która przychodzi do jego placówki, to pacjenci "z innych szpitali lub z domów, czyli tam, gdzie jest zagęszczenie, gdzie dochodzi najczęściej do zakażeń". - I to wcale nie to, co politycznie się mówi, jakieś demonstracje i tak dalej. To jest oczywiście prymitywna propaganda. To w ogóle nie ma żadnego znaczenia dla szerzenia się epidemii - zaznaczył.
"Kompletnym absurdem jest koncentracja tego w ciągu dwóch tygodni"
Komentował też decyzję dotyczącą skumulowania ferii w jednym terminie. - Ja jestem zdeklarowanym przeciwnikiem zaostrzania w dalszym ciągu restrykcji - mówił. - Uważam, że społeczeństwo już nie wytrzymuje tego wszystkiego, będą bunty, będą awantury, szczególnie jeśli chodzi o pieniądze. Nikt się nie awanturował na Podhalu jak bito kobiety pałkami, natomiast awanturują się, bo będą mniejsze dochody - dodał.
- Z punktu widzenia epidemiologii trzeba wziąć pod uwagę, że na pewno milion ludzi w Polsce, a prawdopodobnie 4 czy 5 już przechorowało, więc kompletnie nie widzę powodu, dlaczego mieliby nie pojechać na wakacje, mając zaświadczenie, czy wynik dodatni, że przechorowali zakażenie. To łatwo stwierdzić. Tylko 3-4 proc. w ogóle nie odpowiada przeciwciałami. Dlaczego oni mają nie jechać na wakacje? - pytał profesor.
Dodał, że takie osoby mogłyby zapewnić dochód ludziom, którzy pracują w turystyce. - Kompletnym absurdem jest koncentracja tego w ciągu dwóch tygodni. Podstawą epidemii jest rozrzedzenie - zaznaczył.
Skomentował również zalecenia dotyczące pięciu osób na Wigilii. - Jak ktoś przechorował, cała rodzina, to nie ma powodu ograniczać - to po pierwsze. Jak ktoś nie przechorował to jest słusznie, ale tu mieszka 40 milionów ludzi w tym kraju, kto to wszystko skontroluje? Przecież to są zalecenia z sufitu. To jak grożenie Rosji szabelką albo bronią atomową, której się nie posiada. To są absurdalne pomysły - ocenił.
Podkreślił, że należy utrzymać obecne restrykcje jak dystans, mycie rąk oraz noszenie maseczek. - Trzeba przede wszystkim cały czas prowadzić odpowiednią kampanię informacyjną - twoje życie, życie twoich bliskich, zależy od twojego zachowania - dodał.
Źródło: TVN24