- Jakże nie nazwać chorobą tego, że w Sądzie Najwyższym wciąż orzekają sędziowie, którzy skazywali ludzi niepodległościowego podziemia w czasie stanu wojennego - mówił podczas piątkowych obchodów 38. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych w Gdańsku prezydent Andrzej Duda. Według niego w Sądzie Najwyższym są ludzie, którzy uczestniczyli w "komunistycznym aparacie represji".
Prezydent, który zabrał głos w bazylice św. Brygidy po mszy odprawionej przez metropolitę gdańskiego abp. Sławoja Leszka Głódzia, podkreślił, że Solidarność, za którą modlili się uczestnicy uroczystości to nie tylko związek zawodowy, który był, jest i - ma nadzieję - będzie istniał, "bo jest potrzebny Polsce", ale również "solidarność w tym najszerszym tego słowa znaczeniu, w znaczeniu ludzi".
- Solidarność to wielka wspólnota, to właśnie dzięki tak pojmowanej Solidarności, która była gigantyczną wspólnotą, udało nam się odzyskać wolność - podkreślił Duda. Jak zauważył, stało się to także "dzięki wszystkim tym, którzy wtedy mówili 'nie', dzięki wszystkim tym, którzy wtedy mieli odwagę i z czystym sercem, nie myśląc o własnych korzyściach, nie myśląc często także i o swoim bezpieczeństwie, ryzykując więzieniem, prześladowaniami, stali twardo, wierząc w to, że ziszczają się właśnie słowa Jana Pawła II wypowiedziane rok wcześniej w Warszawie: 'Niech zstąpi duch twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi'". Prezydent zwrócił również uwagę, że Solidarność to kolejny w historii Polski przypadek, w którym "to, co wydarzyło się u nas, stało się udziałem i zbawieniem dla wielu innych". - Bo jakże inaczej potraktować wielkie zwycięstwo Solidarności, którego efektem było zburzenie muru berlińskiego, którego efektem był upadek żelaznej kurtyny - tak jak w 1920 roku w efekcie bohaterstwa polskich żołnierzy i genialnego planu marszałka Józefa Piłsudskiego i dowódców "czerwona zaraza" nie zalała Europy - argumentował.
W Sądzie Najwyższym nadal są ludzie, którzy uczestniczyli w "komunistycznym aparacie represji"
Prezydent mówił też, że obecnie trwają dyskusje i spory dotyczące przełomu 1989 roku.
- Można się zgadzać z różnymi koncepcjami i teoriami, ale fakty są takie, że w Polsce nastąpiła bezkrwawa w zasadzie rewolucja - powiedział.
- Nie strzelano do ludzi na ulicach tak, jak tutaj w Gdańsku, w Gdyni w 1970 roku. Nie ma dzisiaj dziesiątków, setek, czy tysięcy krzyży nad mogiłami młodych ludzi, którzy tak, jak ja wtedy, mieli po 17-18 lat i którzy być może byliby gotowi walczyć o wolną Polskę z bronią w ręku - wskazywał.
Dodał jednak, że "płacimy za to cenę". - Tą ceną są także choroby, które bez przerwy, choć w coraz mniejszym stopniu, drążą nasze państwo od tamtego czasu. Bo jakże nie nazwać chorobą, że w Sądzie Najwyższym wciąż orzekają sędziowie, którzy skazywali ludzi niepodległościowego podziemia w czasie stanu wojennego? - pytał Andrzej Duda.
Podkreślił, że prawda na ten temat "wychodzi na jaw" dopiero teraz, po 30 latach. Według niego w SN są ludzie, którzy uczestniczyli w "komunistycznym aparacie represji", będąc wówczas m.in. w Ministerstwie Sprawiedliwości, gdzie - jak mówił prezydent - "jedna z osób nadzorowała, czy prawodawstwo stanu wojennego jest we właściwy sposób wdrażane i składała z tego raporty do Komitetu Centralnego" PZPR. Wyraził też pogląd, że żaden z ówczesnych "zbrodniarzy w zasadzie nie odpowiedział za swoje czyny".
Jego wystąpienie wielokrotnie było przerywane oklaskami.
"Ślady tych skażeń muszą być konsekwentnie usuwane"
- To nie była zdrowa Polska, jeżeli polski parlament, niby po przełomie, wybiera komunistycznego dyktatora na pierwszego prezydenta III Rzeczpospolitej - wskazywał Andrzej Duda. Jak zauważył, za wyborem gen. Wojciecha Jaruzelskiego głosowali wówczas także ludzie, którzy - jak mówił - "byli zaangażowani w przywracanie nam wreszcie wolności". - Czy można więc mówić, że była to Polska w pełni wolna? - pytał. - Nie była - ocenił.
Przekonywał, że "ślady tych skażeń", które wtedy powstały, są widoczne do dziś w polskiej gospodarce czy wymiarze sprawiedliwości. - I muszą być konsekwentnie usuwane. I wierzę w to, że będą - powiedział prezydent.
Za jedną z takich "skaz podszytych komunistycznym chichotem" uznał likwidację Stoczni Gdańsk. - Człowiek taki jak ja, pochodzący z drugiej strony Polski, wychowany na legendzie, na wielkim micie Solidarności, przyjeżdża do Gdańska i w miejscu, gdzie jest ta świątynia, ta kolebka Solidarności widzi chaszcze i gruzy. Czy to nie jest także symbol tej zmieniającej się Polski, że nie każda zmiana, która tutaj następowała, była zdrowieniem, że niektóre były chorobą? - pytał.
Jak podkreślił, wszystkie te choroby trzeba dziś wreszcie wyleczyć. - I jeżeli ktoś dzisiaj pyta, co to znaczy Polska, to ja powiem głośno: chcę, żeby Polska to była właśnie solidarność, niezłomnie, spokojnie krocząca w przyszłość, budująca sprawiedliwość, będąca razem i wspólnie - zaznaczył prezydent.
"Gdzie byli przeciwnicy obecnej władzy?"
Pytał też, "gdzie byli przeciwnicy obecnej władzy, protestujący, niby broniący konstytucji, wtedy, kiedy nie było żadnej pomocy dla rodziny i kiedy następowała coraz większa pauperyzacja i kiedy bezrobocie wynosiło ponad 10 procent?". - Gdzie oni wtedy byli? Gdzie byli, kiedy likwidowano Stocznię Gdańską? Wtedy uważali, że wszystko jest w porządku? - dopytywał Duda.
- Gdzie byli, kiedy na "umowach śmieciowych" budowano liberalną gospodarkę, odbierając ludziom chleb i spokojne życie w ten sposób. Gdzie byli? Byli częścią tak kształtowanego systemu - powiedział Andrzej Duda. Wyraził pogląd, że taki system państwa nie odpowiada zapisanej w konstytucji deklaracji, że jego system gospodarczy ma być systemem społecznej gospodarki rynkowej.
Autor: js/adso / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24