Nie było żadnego powodu, aby wszczynać alarm w związku publikacją dziennika "Rzeczpospolita" nt. materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M - uważa premier Donald Tusk.
Premier odniósł się w ten sposób do informacji na temat spotkania rzecznika rządu Pawła Grasia z właścicielem "Rz" Grzegorzem Hajdarowiczem, do którego doszło na kilka godzin przed publikacją w "Rz" artykułu "Trotyl na wraku Tupolewa". - Minister Graś zachował się właściwie i wykazał instynkt samozachowawczy. Gdyby dzwonił do mnie o drugiej w nocy z informacją, że spotyka się z dziennikarzem, wydawcą lub właścicielem gazety, to bym mu głowę urwał - żartował premier na konferencji prasowej w Sejmie.
Jak powiedział premier, domyśla się, "jak zdenerwowany był właściciel gazety, kiedy zorientował się co następnego dnia będzie w tej gazecie". - Ponieważ sprawa miała charakter polityczny i państwowy, o czym przekonaliśmy się po kilku godzinach, jak rozumiem usiłował zawiadomić rzecznika rządu i zrobił to skutecznie. Nie było żadnego powodu, aby wszczynać z tego tytułu alarm. Publikacja i tak już była w druku - zauważył Tusk.
Nocne spotkanie
Z całej sprawy tłumaczył się w piątek dziennikarzom też sam Paweł Graś. - Nie ingeruję w działalność dziennikarzy, wydawnictw, stacji telewizyjnych; szanuję wolność mediów i prasy - podkreślił rzecznik rządu. Graś o spotkaniu poinformował na czwartkowej konferencji prasowej. W piątek dopytywany o tę rozmowę przez dziennikarzy w Sejmie, relacjonował, że Hajdarowicz zadzwonił do niego (we wtorek) w nocy ok. 1.30, poprosił o krótkie spotkanie. - Spotkaliśmy się na ul. Wiejskiej. W trakcie tego spotkania (Hajdarowicz) powiedział mi o tezach, które ukażą się w publikacji, która była już właściwie w druku - podkreślił Graś. I dodał: - Powiedziałem, że (...) rano zapoznam się z tekstem, który się ukaże w "Rz", będziemy czekać na reakcję prokuratury, bo w takiej bulwersującej sprawie na pewno reakcja prokuratury będzie i po tej reakcji będziemy się do całej sprawy odnosić. Tak też się stało - zaznaczył rzecznik rządu. Pytany, czy o tej rozmowie poinformował premiera Donalda Tuska, odparł: - Nie, dopiero rano, ale pan premier znał już sprawę z publikacji "Rzeczpospolitej" - relacjonował Graś.
Ze studiów
Rzecznik podkreślił, że Hajdarowicza zna mniej więcej od 1984 roku. - Byliśmy razem na studiach - Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie działaliśmy bardzo intensywnie przez te wszystkie lata w podziemiu - powiedział Graś. Pytany, dlaczego dopiero w czwartek poinformował opinię publiczną o tym spotkaniu, odparł, że dopiero wtedy został o to spotkanie zapytany na konferencji prasowej po posiedzeniu rządu. - Natychmiast powiedziałem bardzo precyzyjnie, jak to się odbyło. W związku z tym, że pojawiły się później dywagacje, czy była to rozmowa telefoniczna, czy spotkanie, na Tweeterze bardzo precyzyjnie opisałem, że najpierw była telefoniczna prośba o spotkanie, potem spotkanie i czego ono dotyczyło - powiedział Graś. Rzecznik rządu stwierdział, że w fakcie swojego spotkania z właścicielem gazety "nie widzi absolutnie żadnej sensacji". - Rozumiem, że pan Hajdarowicz był na tyle wzburzony, czy przejęty tym, co w gazecie się ukaże, że chciał mnie o tym wcześniej poinformować. Nie wykonywałem żadnych ruchów, które miałyby zablokować tę publikację, ani wpływać na jej treść, ani tytuł, ani na nic innego. Przyjąłem tę informację, ciężko mi się szczerze mówiąc z nią spało. Rano przeczytałem tekst, a potem czekaliśmy wszyscy na reakcję prokuratury - tłumaczył Graś.
Dopytywany, czy Hajdarowicz informował go, że zamierza zwolnić m.in. autora artykułu Cezarego Gmyza, Graś powiedział, że "nie ingeruje i nie zajmuje się relacjami pomiędzy wydawcami, dziennikarzami i redaktorami naczelnymi". - W żaden sposób nie ingeruję w działalność dziennikarzy, w działalność wydawnictw, stacji telewizyjnych. Szanuję wolność mediów i prasy, i cieszę się, że mamy wolne media w Polsce, że mamy prywatne media i że opinia publiczna ma wybór, z których i jakich mediów korzystać - podkreślił Graś.
"Jak na Białorusi"
Opozycja nie kryła oburzenia informacją, że rzecznik rządu spotkał się z właścicielem "Rzeczpospolitej".
Zdaniem, szefa klubu PiS Mariusza Błaszczaka, reakcja właściciela gazety po tym, kiedy niezależny dziennikarz opisał informacje, które posiadał z niezależnych źródeł, jest bardzo wyraźna.
- Wiadomo, o co chodzi. Skoro właściciel gazety spotyka się pod osłoną nocy z rzecznikiem rządu, a potem wyrzuca dyscyplinarnie dziennikarza, który ośmielił się być dociekliwy i mówić zgodnie z informacjami, jakie uzyskał od swoich informatorów, to w jakim państwie my żyjemy, to tak jak na Białorusi - stwierdził Błaszczak.
Autor: mn/tr / Źródło: PAP