Premier Donald Tusk obiecywał, że jak tylko dostanie raport o przyczynach katastrofy smoleńskiej przygotowany przez komisję Jerzego Millera, to poinformuje o tym opinię publiczną. Zapewne, gdy wypowiadał te słowa wiedział już, że w poniedziałek wieczorem otrzyma oczekiwany dokument. W lutym premier zapowiadał, że po publikacji polskiego raportu, minister obrony narodowej Bogdan Klich będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, czy "istnieje ten typ odpowiedzialności politycznej, który będzie kazał mu złożyć rezygnację".
Według przewidywań to szef kancelarii premiera i szef MON najbardziej mogą obawiać się analizy przeprowadzonej przez komisję kierowaną prze szefa MSWiA. Tomasz Arabski wydaje się jednak spokojny o swoją przyszłość. - Ja naprawdę nie mam sobie nic do zarzucenia. Ale, jeśli popełniłem jakieś błędy, to z pewnością będą tam (w raporcie - red.) wymienione - mówił niedawno szef kancelarii premiera. Z kolei Bogdan Klich już w lutym ogłosił, że "do dyspozycji premiera" jest w każdej sytuacji, niezależnie od treści raportu.
Dwa raporty, dwie prawdy?
Czy i jaki wpływ na termin przekazania raportu szefowi rządu - i zapewne jego publikacji - miały poniedziałkowe poranne informacje ze strony opozycji. PiS zapowiedziało, że do końca czerwca opublikuje swój raport dotyczący katastrofy prezydenckiego tupolewa - Białą Księgę.
Politycy partii rządzącej przekonują, by nie wiązać tych dwóch spraw. Zdaniem Andrzeja Halickiego, tworzenie Białej Księgi jest jedynie potwierdzeniem tego, że "Prawo i Sprawiedliwość nie jest w stanie debatować o przyszłości Polski, o gospodarce i poważnych wyzwaniach".
Donald Tusk zapowiada, że sam nie zamierza przejrzeć Białej Księgi. - W sensie politycznym nie dziwię się, że dzisiaj wychodzi (Macierewicz - red.) z tą inicjatywą. Właśnie dlatego, żeby stworzyć wrażenie, że są dwa raporty, dwie prawdy, dwie rzeczywistości. Tak nie jest. Z jednej strony mamy insynuacje, z drugiej faktografię - uciął Halicki.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 (fot. PAP)