- Szkoła ma być apolityczna ze strony tych, którzy nią zarządzają, na przykład dyrekcji. Ze strony uczniów jaka to ma być apolityczność? - zastanawia się osiemnastoletni Mikołaj Wolanin, który za walkę o prawa swoich rówieśników został nominowany do "dziecięcego Nobla" i stara się, by w każdej szkole pracował psycholog.
Mikołaj Wolanin pochodzi z Nowego Tomyśla. Miał 16 lat, gdy napisał do posłów, że chciałby, aby w każdej szkole działał rzecznik praw ucznia. Przesłali jego petycję do ministerstwa, a tam urzędnicy uznali, że "nie ma takiej potrzeby".
Jako siedemnastolatek założył więc Fundację na rzecz Praw Ucznia, by samemu kształcić młodych w zakresie ich własnych praw. Walczy m.in. z zakazami malowania paznokci czy farbowania włosów, a odkąd zaczęła się zdalna edukacja - także z wyrzucaniem z lekcji osób, które zdjęciami profilowymi w trakcie lekcji-wideokonferencji wspierają protesty kobiet po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji.
Gdy w tym roku, po kolejnej petycji, tym razem dotyczącej obecności psychologa w każdej szkole, znów usłyszał od dorosłych, że "nie ma takiej potrzeby", postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Fundacja Mikołaja próbuje właśnie zebrać 100 tysięcy podpisów pod projektem ustawy obywatelskiej zapewniającej taką opiekę. Dziś psychologa nie ma w co drugiej placówce.
Mikołaj na co dzień jest uczniem klasy maturalnej II Liceum Ogólnokształcącego w Poznaniu. Za swoje zaangażowanie został nominowany do tegorocznej Międzynarodowej Dziecięcej Nagrody Pokoju, która jest przyznawana dzieciom działającym na rzecz promocji praw dziecka oraz swoich rówieśników. Nagroda ta zwyczajowo nazywana jest "dziecięcym Noblem" i w ubiegłych latach otrzymały ją m.in. Greta Thunberg i Malala Yousafzai.
Justyna Suchecka: Czy uczniowie znają swoje prawa?
Mikołaj Wolanin: - W zasadzie dokładnych badań nie da się nawet wykonać. Bo jeśli konkretnie zapytamy ucznia czy uczennicę, czy zna swoje prawa, to odpowie "tak" albo "nie". I nikt nie będzie wiedział, czy to oznacza, że zna wszystkie swoje prawa czy jedno i tyle, według niego, wystarczy. Więc to pytanie trudne metodologicznie.
Ale oczywiście, że zawsze da się tę wiedzę zwiększyć u każdego. I jako fundacja staramy się to robić.
Pytam, bo gdy obserwuję, co piszą i o co pytają uczniowie np. w kanałach społecznościowych waszej fundacji, to odnoszę wrażenie, że szkoła jednak lepiej przetrenowała ich z obowiązków niż z praw.
- Dostajemy różne pytania i prośby o interwencje. Raczej jest tak, że przeciętni uczniowie nie mają wiedzy prawniczej, a jednak o prawo tutaj głównie chodzi. To dla nas zupełnie zrozumiałe, że uczeń czy uczennica pyta i ma nadzieję na jakąś odpowiedź od osób, które zajmują się tym na co dzień. I dlatego może jest aż tyle pytań. Młodzi często nie mają pewności.
Część pewnie już w momencie zadawania pytania domyśla się odpowiedzi, ale i tak chciałaby się upewnić, poznać podstawę prawną. Bo wie, że to może pomóc w rozmowach z nauczycielem, dyrektorem, kuratorium. Wszystkimi tymi, którzy na starcie zwykle mają przewagę, jeśli chodzi o wiedzę prawniczą.
Jakimi sprawami w fundacji zajmujecie się najczęściej?
- Jeszcze podczas nauki stacjonarnej takim głównym obszarem było ingerowanie w wygląd uczniów. Szkoły próbowały regulować nie ubiór, a właśnie wygląd. Chodziło o te wszystkie kwestie związane z kolorem włosów, paznokci czy makijażem. Te kwestie próbowali ograniczać nauczyciele - czasem na podstawie własnego widzimisię, czasem zasłaniając się szkolnym statutem. A do ingerowania w wygląd prawa nie mają. Taki na przykład zakaz malowania paznokci to w świetle prawa ingerowanie w godność ludzką.
Gdy dostawaliśmy takie zgłoszenie, interweniowaliśmy. Najpierw w kuratoriach, potem zauważyliśmy jednak, że to może nie jest najlepsza droga. Lepiej najpierw zwrócić się do dyrekcji i w ten sposób staramy się teraz rozpoczynać interwencję. Wiadomo, że interwencja w kuratorium od razu wywołuje w szkole duże napięcie, a czasem jednak da się tego uniknąć. Lepiej wywołać ogólnoszkolną dyskusję, włączając dyrekcję czy radę rodziców.
A czym zajmujecie się teraz w czasie zdalnej edukacji?
-Już w czasie nauki zdalnej okazało się, że inne kwestie są ważniejsze. Mało kto zwraca w tym momencie uwagę na pomalowane paznokcie, często tego zresztą nie widać na ekranie. Natomiast tematem jest właśnie to, czy na przykład włączone kamery mogą być obowiązkowe przez cały czas trwania zdalnych lekcji albo wolność do ogłaszania swoich poglądów za pomocą zdjęcia profilowego.
Najczęściej uczniowie i uczennice skarżą się na ograniczanie prawa do nauki poprzez wyrzucanie z lekcji zdalnej. Teraz to wyrzucanie technicznie jest ułatwione. Kiedyś po pierwsze zmiana zdjęcia profilowego dla większości nauczycieli byłaby niezauważalna, bo nie mieli w internecie takiego kontaktu ze swoimi uczniami. A po drugie w czasie nauki stacjonarnej raczej nikt nie wyrzuciłby takiego ucznia za drzwi ze względu na poglądy. Teraz ze zdalnej lekcji usunąć jest łatwiej. I niestety mamy do czynienia z takimi sytuacjami. Tymczasem zgodnie z prawem, przede wszystkim konstytucją, każdy ma prawo wyrażać poglądy czy wsparcie dla jakiejś idei, o czym mówił choćby Rzecznik Praw Obywatelskich. A uczniów nie można z lekcji wyrzucać, bo to ograniczanie ich prawa do nauki.
Do tego każdy ma prawo zdjęciem profilowym wyrażać swoje poglądy i to smutne, że niektórzy nauczyciele nie chcą tego przyjąć do wiadomości. Nie do końca się z tym oswoili. Zdarzało się, że w ostatnich tygodniach odmawiali prowadzenia zajęć albo wystawiali negatywne oceny z jakiegoś przedmiotu, tylko dlatego, że ktoś miał błyskawicę na zdjęciu.
Co byś powiedział młodszym kolegom i koleżankom, którzy w takiej sytuacji słyszą na przykład: "szkoła ma być apolityczna"?
- Szkoła ma być apolityczna ze strony tych, którzy szkołą zarządzają, na przykład dyrekcji. Ze strony uczniów, jaka to ma być apolityczność? Przecież każdy może wyrażać swój pogląd - to gwarantuje nam prawo. I przecież normalnie na lekcjach to się dzieje. Na języku polskim, lekcjach wiedzy o społeczeństwie, historii. Tam są takie tematy i dyskusje, że trudno mówić o tym, żeby w szkole nie było miejsca na politykę.
Poza tym: co komu wadzi zdjęcie profilowe? To jest tylko element poparcia danej idei. Przecież równie dobrze uczniowie mogliby mieć zdjęcia, które wyrażają sprzeciw wobec postulatów osób protestujących po wyroku Trybunału Konstytucyjnego. I oni też mają do tego prawo.
W zasadzie to chyba świetna, choć nie wszędzie wykorzystana okazja, do nauki dyskutowania.
- Zdecydowanie, szkoda, że część szkół tego nie chce wykorzystać.
A jak dla ciebie zaczęło się to zainteresowanie prawami uczniów?
- To się po prostu wydarzyło. To nie jest tak, że miałem jakiś przełomowy moment w moim życiu, czy musiałem o coś dla siebie konkretnego zawalczyć.
Pamiętam sam początek, jeszcze przed założeniem fundacji. To były wakacje między moją trzecią klasą gimnazjum a pierwszą liceum. Lato 2018.
Zebrano wtedy dane na temat obecności w szkołach rzeczników praw ucznia. To była duża próba, około 400 placówek. I okazało się, że takich rzeczników w zasadzie nie ma.
Napisałem wówczas do komisji sejmowej, która przyjmuje petycje obywateli. Proponowałem, żeby wprowadzić obowiązek posiadania w szkole takich rzeczników praw ucznia. Chodziło o to, żeby to uregulować w prawie oświatowym i ustalić, czy to będzie uczeń, nauczyciel, a może ich para. Chciałem, żeby była taka osoba, która będzie propagowała prawa uczniów i walczyła o nie. Natomiast posłowie nie do końca podzielali ten pogląd, choć petycja miała poparcie ówczesnego rzecznika prawa dziecka Marka Michalaka. Skierowali temat do Ministerstwa Edukacji Narodowej, a resort uznał, że nie ma takiej potrzeby. I bieg petycji został zakończony.
A ty uważasz nadal, że jest taka potrzeba?
- To by była dobra instytucja. W każdej szkole rzecznik mógłby interweniować, ale też uświadamiać.
Najtrudniejsze byłoby oczywiście wybranie tych rzeczników, tak żeby to były osoby z gruntowną wiedzą o prawach ucznia. Ale co do zasady nadal uważam, że są potrzebni.
Postanowiłeś więc założyć fundację, która będzie tę wiedzę o prawach uczniów propagować.
- Kluczowe były wakacje między pierwszą a druga klasą liceum, lato 2019. Pamiętam, że oglądałem sesję Sejmu Dzieci i Młodzieży. Wspominałem czasy, kiedy sam brałem w tym udział, dwa lata wcześniej, jeszcze w gimnazjum. I nagle wpadł mi do głowy pomysł na organizację pozarządową, która mogłaby się zająć tym tematem. Teraz sobie myślę, że właśnie po marszałkowaniu w młodzieżowym Sejmie, wiele aktywności się dla mnie zaczęło.
Analiza aktów prawnych, którą udało się przeprowadzić, pokazała, że ustawa o stowarzyszeniach pozwala na obecność osób niepełnoletnich w ich zarządach, ale najpierw siedem osób pełnoletnich musi to stowarzyszenie założyć. Natomiast istniejąca luka w ustawie o fundacjach pozwoliła mi pójść tą drogą. Bo ustawa o fundacjach nic nie mówi o tym, czy zarząd lub fundator muszą być pełnoletni. Na podstawie zezwolenia sądu rodzinnego możliwe było faktycznie ustanowienie tej fundacji.
I przyszedłeś do rodziców i powiedziałeś: "mamo, tato zakładam fundację"?
- Mniej więcej. Pamiętam, że była sobota. Mama była w kuchni, wszedłem do środka i mówię: "a może założę fundację". Spojrzała na mnie i powiedziała: "a może jednak nie?". Ale po dość krótkim czasie udało mi się przekonać rodziców. Wniosek do sądu rodzinnego złożyli 2 lipca. Jeszcze przed moimi 17. urodzinami.
Fundacja zaczęła działać w listopadzie, za kilka dni mamy pierwsze urodziny. Na początku to nie były działania interwencyjne, bardziej zajmowaliśmy się uświadamianiem, szykowaliśmy też konkurs o prawach ucznia.
Interwencje zaczęły się nieco później. Pamiętam, że 31 stycznia - miałem jeszcze ferie zimowe - w Radomsku, koło Częstochowy jako fundacja prowadziłem wykład o prawach ucznia w lokalnym domu kultury. Po tym wykładzie, na który zresztą zawieźli mnie rodzice, w internecie rozgorzała dyskusja o jednym statucie szkoły, który zabraniał noszenia symboli popierających mniejszości seksualne. To była dość głośna sprawa.
Łęczyca!
- Tak! To była pierwsza interwencja fundacji w kuratorium oświaty. Potem to się rozkręciło.
Ta historia zresztą zakończyła się pozytywnie. Okazało się nawet, że kuratorium nie było potrzebne i sam dyrektor stwierdził, że ten statut trzeba zmienić.
Jaką sprawę w walce o prawa uczniów uważasz za swój największy sukces, a z jaką porażką nie możesz się pogodzić?
Trudno znaleźć jeden największy sukces. Myślę, że każde pozytywne załatwienie sprawy, o pomoc, w której poprosił nas uczeń czy uczennica, to fundacyjny sukces, z którego należy się cieszyć. A contrario porażkami będą wszystkie interwencje, w których nie udało się nic wskórać. W szczególności te, które dochodziły, po skargach, do najwyższego szczebla - ministerstwa, lecz to nadal nic nie dawało, z racji tego, że przyjęta przez resort i kuratorium interpretacja przepisów różniła się od naszej.
Fundacji nie da się chyba prowadzić samemu na dłuższą metę. Kogo namówiłeś do działania?
- Zarząd nadal jest jednoosobowy, ale działamy dziś zupełnie inaczej niż wtedy. Na początku rzeczywiście byłem w tym raczej sam. Natomiast do różnych projektów i inicjatyw angażowali się inni, na przykład do ubiegłorocznego konkursu wiedzy o prawach ucznia zaangażowało się trzech profesorów.
Wszystkie pisma czy postępowania sądowe inicjowała moja skromna osoba. To się zmieniło po powstaniu idei projektu ustawy o psychologach. To był sierpień tego roku. Zauważyłem, że jednak potrzeba będzie więcej osób, bo zbieranie 100 tysięcy podpisów to duże przedsięwzięcie.
Teraz mamy około 80-100 wolontariuszy, którzy są bardzo aktywni.
Dlaczego postanowiliście zająć się właśnie zdrowiem psychicznym młodzieży?
- To jeden z najbardziej palących problemów dotyczących młodych ludzi.
Przełomowym momentem był reportaż Janusza Schwertnera z lutego tego roku. Pan redaktor opisał fatalny stan pomocy psychiatrycznej i to zmobilizowało nas w fundacji do działania. Pomyśleliśmy, że jeśli w całym systemie jest źle, to w szkołach pewnie też. Jeszcze w dniu opublikowania reportażu wysłaliśmy do ministerstwa edukacji petycję z prośbą o wprowadzenie obowiązku zatrudnienia psychologów w szkołach. Ale ministerstwo i tym razem nie zauważyło takiej potrzeby.
W sierpniu tego roku, w czasie pewnej nocnej rozmowy, wpadł mi do głowy pomysł, że może ustawa obywatelska w tym temacie pomogłaby nam rozwiązać ten problem. I teraz już trwa ten trzymiesięczny marsz po zebranie 100 tysięcy podpisów.
Ten pierwszy tysiąc podpisów pod projektem obywatelskim nie był problemem?
- Rozpoczęliśmy zbiórkę dokładnie 1 września. I mieliśmy cel, żeby 15 września złożyć w Sejmie pierwszy tysiąc. To się udało. Podpisów przyszło do fundacji ponad 1300, bo pomagali wolontariusze z całej Polski. Wtedy jeszcze można było zbierać podpisy na ulicach. Obostrzenia nie były tak rygorystyczne.
28 września komitet został zarejestrowany i od tego dnia mamy trzy miesiące, żeby te 100 tysięcy podpisów zebrać.
I mamy pandemię, która na pewno tego nie ułatwia.
- To w ogóle nie ułatwia, ale staramy się nadal. Oczywiście, że jest trudniej, ale próbujemy zbierać podpisy z różnych źródeł.
Przede wszystkim wysłaliśmy e-mail do wszystkich parlamentarzystów i parlamentarzystek. Część kontaktów udało się też nawiązać, jak to zwykle bywa, przez znajomości, czy to naszych znajomych, którzy teraz są asystentami czy asystentkami polityków czy polityczek, czy dzięki naszym wolontariuszom i wolontariuszkom, którzy równocześnie angażują się w działalność polityczną poprzez młodzieżówki partyjne.
W tym momencie zbierają je na przykład różne struktury partii politycznych i ruchów: Polska 2050, PSL ma to przesłać do swoich struktur, niektóre oddziały PO.
Tak ponad podziałami?
- Jedynie Prawo i Sprawiedliwość i Konfederacja się nie odzywają w tej kwestii. Ale nadal zachęcam, staram się rozmawiać.
Pomagają też organizacje pozapolityczne. Rozmawiamy na przykład z Parlamentem Studentów RP. Staramy się tak, żeby to było zdywersyfikowane, ale w tym momencie chcielibyśmy bardziej zaangażować ludzi. Zbiórka odgórna, inicjatywna może nie wystarczyć. Potrzebujemy, żeby ludzie oddolnie poczuli, że to jest dla nich ważne. Wysyłamy maile do wszystkich polskich szkół, różnych psychologów. Zresztą Polskie Towarzystwo Psychologiczne też obiecało pomóc w tej zbiórce. Mam nadzieję, że to się uda, choć wiem, że nie będzie prosto.
Poza psychologiem w szkole na pewno powinniśmy zwiększać świadomość na temat zdrowia psychicznego. Nie chodzi o dodatkowy przedmiot, bo już i tak jesteśmy przeciążeni nauką. Ale to musi przestać być temat tabu i dobrze by było, żeby więcej się o tym rozmawiało, także na lekcjach. Mam nadzieję, że to nasze zbieranie podpisów wywoła dyskusję o całym systemie.
Jak szkoła reaguje na twoją działalność?
- Jest bardzo wspierająca, ale myślę też, że jest po prostu przyzwyczajona do aktywnych uczniów. Tylko w mojej klasie jest dziewięć osób w młodzieżówkach partyjnych. Mamy przewodniczącego województwa Młodych Nowoczesnych, przewodniczącego województwa Młodych Razem, mamy osoby też o bardziej prawicowych poglądach. To jest taka szkoła rzeczywistego aktywizmu. Jest bardzo wiele osób, które się angażują nie tylko politycznie, ale też społecznie.
Czuję to wsparcie nie tylko w esemesach, gdy ktoś pisze, że jest dumny z tego, co robimy, ale też takim praktycznym działaniu. Na przykład, kiedy potrzebowałem sali na finał konkursu o prawach ucznia, to nie było problemu z wypożyczeniem auli i sali do pisania testu. Finał się nie odbył, bo była pandemia, ale na ten rok też już dostaliśmy zapewnienie, że szkoła pomoże. Miejmy nadzieję, że w marcu będziemy mogli się z finalistami spotkać na żywo.
Nigdy nie usłyszałeś: "jesteś za młody", "masz jeszcze na to czas" czy "skup się lepiej na maturze"?
- Na pewno czasem się zdarza, że ktoś zwraca uwagę na mój wiek i nie zawsze to było pozytywne. Ale odkąd skończyłem 18 lat, to ta magia wieku już nieco opadła. Poza tym młodzieżowy aktywizm też zyskał siłę, szczególnie w kwestiach klimatycznych czy ekologicznych.
16-latek to tak brzmiało zaciekawiająco, ale 18-latek już nie jest taki ciekawy.
Matura wiosną, co chcesz robić po niej?
- Pomysł mam dość egzotyczny. Jeden kierunek jest pewnie oczywisty, bo to jest prawo. Ale chciałbym zacząć też studia na prawie kanonicznym, bo to mnie bardzo interesuje. Ciekawi mnie historia Kościoła, przepisy liturgiczne. Ale od razu dodam: nie jestem ministrantem. Wiara jest dla mnie po prostu ważna. Gdyby te studia dało się pogodzić, byłoby fantastycznie.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Dom Kultury w Radomsku