Potrącił pieszego idącego szosą. Nie zatrzymał się, nie udzielił pomocy, nie zawiadomił żadnych służb. Młody człowiek, ofiara wypadku, całą noc przeleżał w rowie. Według biegłych szybka pomoc mogła uratować mu życie. Sprawca nie poniósł kary, prokuratura umorzyła sprawę. Materiał programu "Blisko ludzi" TTV.
20-letni Paweł zginął w listopadzie 2013 roku. Został potrącony przez rozpędzony samochód. Do wypadku doszło, gdy wracał do domu. Szedł lewą stroną drogi, tak jak nakazują przepisy. Było ciemno. Na prostym odcinku kierowca wyprzedzał dwa samochody. Jak później tłumaczył, nie widział, w co uderzył, uznał więc, że to zwierzę. Pojechał dalej. - Moim zdaniem nawet jak się potrąci zwierzę, to trzeba udzielić mu pomocy - mówi Barbara Piekarska-Kwiek, matka zabitego. Sprawca wypadku nie zawiadomił żadnych służb. Ranny mężczyzna przeleżał noc w rowie. Według biegłych bezpośrednio po wypadku jeszcze żył. Nad ranem odnaleziono już jego zwłoki.
Rodzina walczy
Kierowca nie poniósł żadnej kary. Sprawa została umorzona. Zdaniem śledczych to pieszy spowodował wypadek, bo "szedł jezdnią, a nie poboczem", a kierowca "ofiary nie widział, więc nie musiał wzywać pomocy". "Nie widziałem, w co uderzyłem, jedynie w chwili uderzenia widziałem jakąś ciemną plamę z lewej strony samochodu" - takie zeznania kierowcy zapisane są w aktach sprawy. - Przyjęto, że nie potrącił człowieka, tylko nie wiadomo, co potrącił - mówi Małgorzata Rosińska z prokuratury rejonowej w Oławie. - Nie miał obowiązku powiadomienia policji o tym zdarzeniu, o nie wiadomo jakim zdarzeniu - przekonuje prokurator w rozmowie z reporterką "Blisko ludzi".
- Nie może być sytuacji, że przy prędkości rzędu 90 km na godzinę ktoś się z czymś zderza, nie wiadomo z czym, nie ustala skutków i sobie odjeżdża - komentuje Wojciech Pasieczny, były szef warszawskiej drogówki.
Rodzina 20-latka złożyła zażalenie na umorzenie sprawy przez prokuraturę.
Autor: nsz//rzw / Źródło: TTV
Źródło zdjęcia głównego: TTV