Późnym wieczorem policja zatrzymała kobietę i zabrała jej dwójkę małych dzieci, ponieważ ta nie zapłaciła grzywny w wysokości 2,3 tys. złotych - poinformował portal nto.pl. Policja przekonuje, że działała zgodnie z prawem. - Nie mamy sobie nic do zarzucenia. Zrobiliśmy więcej, niż trzeba było - powiedział w TVN24 Maciej Milewski z opolskiej policji.
Do zdarzenia doszło we wtorek ok. godziny 22. Policjanci wkroczyli do domu mieszkanki Opola i zatrzymali ją, by doprowadzić do aresztu śledczego. Funkcjonariusze wtedy poinformowali, że jeśli nie ma z kim zostawić dzieci - dwuletniej córki i sześcioletniego syna - te trafią do pogotowia opiekuńczego.
"Nowa Trybuna Opolska" pisze, że tam właśnie dzieci trafiły. Z relacji samej zatrzymanej kobiety, z którą rozmawiała TVN24, wynika jednak, że po jej sprzeciwie policjanci znaleźli dla maluchów rodzinę zastępczą. Tam 6-latek i 2-latka zostali do zwolnienia matki z aresztu śledczego - czyli do popołudnia w środę.
25 dni aresztu zamiast 2,3 tys. kary
Jak donosi opolski portal, powodem zatrzymania kobiety było niezapłacenie ponad 2 tys. zł kary z Urzędu Kontroli Skarbowej. Dostała ją, bo klientowi swojej już nie istniejącej kwiaciarni, wystawiła zwykły rachunek zamiast faktury.
Kobieta przekonuje, że uznała sprawę za zamkniętą, gdy w ubiegłym roku komornik z powodu braku dochodów odstąpił od egzekucji pieniędzy. W tym czasie sąd zamienił jej jednak karę finansową na 25 dni aresztu. Matka dzieci, jak przekonuje, nie została o tym poinformowana.
Kobiecie po jednym dniu udało się zebrać pieniądze na grzywnę i już jest na wolności. "To policja wybiera godzinę"
Rzecznik opolskiej policji Maciej Milewski przekonywał w TVN24, że funkcjonariusze działali zgodnie z prawem. - Wykonaliśmy polecenie sądu. Nie pozostawiało ono żadnych wątpliwości. Kobieta miała do odbycia 25 dniaresztu i polecenie było jasne - podkreślił.
Milewski przekazał też, że policja nie wiedziała, że kobieta ma dzieci i nie ma ich z kim zostawić. - Przed mieszkaniem tej kobiety byliśmy około godziny 21, jak wynika z relacji policjantów, jej jeszcze w domu nie było. Kiedy wróciła z zakupów, policjanci razem z nią weszli do mieszkania, przedstawiając dokument wystawiony przez sąd. Wtedy okazało się, że w mieszkaniu jest jeszcze dwójka dzieci - powiedział Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głownej Policji.
Jak przekonywał Milewski, według prawa nie było możliwości wstrzymania procedury aresztowania. Stwierdził też, że policjanci nie mogli przesunąć doprowadzenia kobiety z wieczoru na poranek.
- Przecież nigdy nie mamy gwarancji, że na drugi dzień, gdy policjanci przyjadą, ta osoba jeszcze będzie - argumentował. Do aresztowania, według prawa, może dojść od godz. 6 rano do 22 wieczorem. Milewski nie ukrywał, że w postanowieniu sądu nie było podanej godziny, kiedy powinno dojść do aresztowania. - To nie była godzina 22, to było przed godziną 22 - powiedział.
- To policja wybiera godziny (zatrzymania - red.), przede wszystkim takie, które są zgodne z prawem i które gwarantują wykonanie polecenia - przyznał.
Po czym dodał: - Policja przygotowując się do takiego zatrzymania - mówię teraz o wszelkich zatrzymaniach - wybiera taki czas, takie miejsca, aby być skutecznym.
"Bez zarzutu"
I dodaje: - Policjanci próbowali tej pani pomóc - umożliwili jej kontakt z najbliższymi, które mogłyby zająć się dziećmi i osobami, które mogłyby pomóc w zebraniu tej sumy pieniędzy - przekonywał rzecznik.
Dodał przy tym, że na drugi dzień funkcjonariusze zadzwonili do sądu, ten jednak stwierdził, że postanowienie jest zgodne z prawem.
Autor: nsz//mat/k / Źródło: nto.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Maciej Wężyk