Ceny prądu wzrosną, ale rachunki pozostaną bez zmian - do takiej konstrukcji próbowali przez ostatnie tygodnie przekonywać rządzący. Powstaje pytanie, czy w tym przypadku wola polityków ma moc zmieniania praw ekonomii i rynku. Zbigniew Radzewicz, zarządca nieruchomości, w rozmowie z reporterką "Czarno na białym" TVN24 przyznaje, że "już dzisiaj mieszkańcy nieruchomości płacą więcej, niż deklarują politycy".
Premier Mateusz Morawiecki zapewniał, że podwyżek cen za prąd w 2019 roku nie będzie. Sejm i Senat w trakcie nadzwyczajnych posiedzeń, zwołanych między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem, przyjęły specjalną ustawę, która miała zatrzymać podwyżki.
Reporterka "Czarno na białym" TVN24 Daria Górka rozmawiała z trojgiem przedstawicieli instytucji i firm, których ustawa nie uchroniła przed podwyżkami.
Zbigniew Radzewicz, zarządca nieruchomości z firmy Lider, wskazuje, że w nieruchomościach, którymi zarządza, wyższe ceny już obowiązują i na razie to się nie zmieni. Wydatki, jak mówi, wzrosną z 48 tysięcy złotych rocznie do około 85 tysięcy złotych, "przy założeniu takiego samego zużycia rocznego energii elektrycznej".
- Jest to blisko 80 procent - dodaje Radzewicz.
Każdy z mieszkańców zapłaci miesięcznie około osiem złotych więcej czynszu, gdyż podwyżka dotyczy energii, która zużywana jest w części wspólnej: na klatkach, w windach i na zewnątrz.
- Już dzisiaj mieszkańcy tych nieruchomości płacą więcej, niż deklarują politycy - zauważa Radzewicz.
- Musimy wydać więcej, co jest równoznaczne ze zmniejszeniem budżetu na inne wydatki, które są przeznaczone na szpital - wskazuje Anna Jakubik z warszawskiego Szpitala Praskiego. Pełniąca obowiązki dyrektora administracyjno-technicznego szpitala pokazuje reporterce umowę zawartą na 2019 rok. - To jest najniższa oferta, o której mówimy. Za każdy megawat zapłacimy 153 złotych więcej. W skali roku daje to naszemu szpitalowi wzrost cen energii o około pół miliona złotych - podkreśla.
Rzecznik Tramwajów Warszawskich Michał Dutkiewicz mówi, że według umowy, którą spółka zawarła na 2019 rok, stawki za prąd wzrosły. - W przyszłym roku wydamy około 17 milionów złotych więcej na to, żeby tramwaje wykonały tę samą pracę przewozową - precyzuje rzecznik.
"Ta ustawa, na tę chwilę, nie zmienia nic"
Ustawa, która między innymi obniża akcyzę na energię elektryczną została przyjęta 29 grudnia, a następnego dnia podpisana przez prezydenta.
- Ta ustawa, na tę chwilę, nie zmienia nic. Dlatego, że umowa weszła w życie 1 stycznia i mamy dostawę prądu według warunków umowy. Tak naprawdę będziemy wiedzieć, czy coś zmieniła, czy nie, do końca kwietnia, kiedy - zgodnie z ustawą dostawca ma renegocjować umowę i zawrzeć nową - mówi w rozmowie telefonicznej Radzewicz. - Można powiedzieć, że ta umowa obowiązuje, bo została podpisana w ubiegłym roku, natomiast uważnie przypatrujemy się wszelkim możliwym zmianom - oświadcza Dutkiewicz z Tramwajów Warszawskich.
- Znamy treść ustawy, ale w chwili obecnej dla naszego szpitala nic ona nie oznacza. Dla nas nic to nie zmieniło, ponieważ czekamy na decyzję dostawcy - ocenia Jakubik ze Szpitala Praskiego.
Derski: chaos po stronie i odbiorców, i po sprzedawców
W trakcie sejmowej debaty niejednokrotnie padało pytanie o to, co z tymi, którzy umowę na kolejny rok podpisali. - Ustawa to wyraźnie przewiduje na stronie piątej i szóstej jest to dookreślone - odpowiadał Krzysztof Tchórzewski, minister energii.
Wskazany przez Tchórzewskiego fragment ustawy wskazuje, że przedsiębiorstwa energetyczne, które zawarły z odbiorcą umowy "z ceną lub stawką wyższą od ceny lub stawki opłaty wynikającej z ostatnio obowiązującej umowy" są zobowiązane "do zmiany warunków tej umowy nie później niż do dnia 1 kwietnia 2019 roku, ze skutkiem od dnia 1 stycznia 2019 roku".
Ustawa jednak nie precyzuje tego, kto, kiedy i w jaki sposób odda nadpłatę firmom, samorządom, spółdzielniom, przedsiębiorstwom, które już teraz płacą więcej.
- Nie mamy pewności, dlatego przygotujemy się do tego, że w pierwszym kwartale na pewno będziemy mieli wyższe ceny - oświadcza reporterce Radzewicz.
- Spółki energetyczne muszą się do tego dostosować. A to też nie jest proste, bo muszą skorygować pewnie setki, jak nie tysiące, wystawionych już faktur. A zatem rzeczywiście jest chaos i po jednej stronie - odbiorców, i po drugiej - sprzedawców - wyjaśnia Bartłomiej Derski, dziennikarz portalu Wysokie Napięcie. - To sprzedawcy muszą te taryfy zweryfikować i cofnąć do poprzedniego stanu z 2018 roku. Inaczej ryzykują milionowymi, a w niektórych przypadkach nawet miliardowymi karami - dodaje.
Kary dla sprzedawców, którzy nie będą respektować nowego prawa, wprowadza ustawa. Zamraża też ceny prądu i jego dystrybucji na poziomie z 2018 roku. Stwarza specjalny Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny, który ma rekompensować sprzedawcom prądu straty. Zakłada też zmniejszenie akcyzy i opłaty przejściowej. To wszystko będzie kosztowało prawie 9 miliardów złotych.
"Efekt dominacji populizmu nad racjonalną działalnością administracji państwowej"
- To jest tworzenie ułomnego prawa, psucie prawa. To jest efekt braku szacunku dla państwa i to jest efekt dominacji populizmu nad racjonalną działalnością administracji państwowej - mówi Janusz Steinhoff, ekspert od górnictwa i ochrony środowiska, były minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka.
- Przede wszystkim ze względów czysto politycznych rząd doszedł do wniosku, że przed wyborami tak znacząca podwyżka cen energii elektrycznej nie buduje mu nowych zastępów elektoratu. Trzeba mieć tę świadomość, że cały Sejm, niezależnie od tego, czy to opozycja, czy koalicja rządząca, głosował za przyjęciem tej ustawy. Osobiście uważam, że jest to psucie gospodarki, zaklinanie rzeczywistości i oddalanie problemu bardzo kosztowne - dodaje Steinhoff.
A ceny energii po prostu rosną, dlatego, że rosną ich składowe: ceny węgla, ale przede wszystkim ceny uprawnień do emisji CO2, które przez ostatnie półtora roku wzrosły pięciokrotnie.
- Te decyzje rządowe zmniejszają dochody budżetu państwa. A to wszystko działa na zasadzie naczyń połączonych. Nie ma w gospodarce darmowych obiadów, za to trzeba zapłacić w taki czy inny sposób - zaznacza były minister gospodarki.
Derski: dopłacając z budżetu do spółek energetycznych, wracamy do socjalizmu
Z tego, że podwyżki są nieuniknione rządzący doskonale zdawali sobie sprawę od dawna. "Jesteśmy świadomi wagi problemów wynikających ze wzrostu cen energii" - mówił w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Tchórzewski w październiku 2018 roku.
- Jest to znowu histeria, która jest wywołana przez niektóre media - tłumaczył w RMF FM 13 października 2018 roku premier Morawiecki.
A w połowie listopada dostawcy prądu - Energa, Enea, Tauron i PGE - zwrócili się do Urzędu Regulacji Energetyki, który musi wyrazić zgodę na podwyżki dla gospodarstw domowych, o możliwość podniesienia cen, średnio o 30 procent. Minister energii powiedział 21 listopada, że podwyżki będą, ale "gospodarstwa domowe dostaną z tego tytułu rekompensaty".
1 grudnia 2018 roku Tchórzewski mówił inaczej. - Gospodarstw domowych podwyżka cen prądu nie dotknie - twierdził.
Kalendarium tych wydarzeń, niezależny ekspert, Bartłomiej Derski, porównuje do wydarzeń sprzed ponad 40 lat.
- Rok 1976. Dokładnie w takiej samej sytuacji, w jakiej teraz jest rząd Morawieckiego, znalazł się rząd Edwarda Gierka. Także były podwyżki, także miały być zniwelowane częściowo przynajmniej dopłatami i także pod presją społeczną całkowicie się wycofano. Jeżeli chcemy dopłacać z budżetu do tych spółek energetycznych, wracamy de facto do socjalizmu - wskazuje Derski.
W następstwie tych decyzji Komisja Europejska zbada, czy dopłaty rządowe są dozwoloną, czy niedozwoloną pomocą publiczną.
Autor: tmw//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24