- Praktycznie nie było nic widać, tylko jeden wielki huk, uderzenie - tak wypadek na przejeździe kolejowym w Pniewitem wspomina Filip Osuch. Mężczyzna stracił w wypadku dwoje dzieci. Od wypadku minęło 8 miesięcy i - jak na razie - zarzuty usłyszała tylko jego żona, która prowadziła samochód tamtego dnia. PKP PLK do niedawna twierdziło, że przejazd jest bezpieczny. Ostatnio zapowiedziało przejazd w bezpieczniejszym miejscu. Materiał "Blisko ludzi".
Do wypadku w Pniewitem doszło w czerwcu 2015 roku, kiedy czteroosobowa rodzina państwa Osuchów wybierała się nad morze na długi weekend. Na oddalonym od ich domu o 200 metrów przejeździe kolejowym w ich auto uderzył szynobus.
- Jechaliśmy z dziećmi, które siedziały z tyłu. Podjeżdżaliśmy pod ten przejazd i poczuliśmy uderzenie w samochód, i wylądowaliśmy pod tym słupem - mówił w rozmowie z reporterem "Blisko ludzi" Filip Osuch. - Praktycznie nie było nic widać, tylko jeden wielki huk, uderzenie i po wszystkim.
W wypadku zginęły dzieci: 3-letnia Zosia i 7-letni Mateusz. Państwo Osuchowie przeżyli, trafili do szpitala.
Matka walczyła o poprawę bezpieczeństwa
Za kierownicą samochodu siedziała matka dzieci, która wcześniej przez wiele miesięcy walczyła o poprawę bezpieczeństwa w tym miejscu, m.in. poprzez zainstalowanie sygnalizacji świetlnej. Rok przed wypadkiem Osuch zebrała podpisy pod petycją w tej sprawie. PKP PLK uznało, że niczego nie trzeba zmieniać, bo przejazd jest bezpieczny.
Zaraz po wypadku PKP wysłało na przejazd ekipy pracowników, którzy usunęli wysoką trawę i skarpę zasłaniającą widoczność. Ograniczono także prędkość pociągów ze 100 do 40 km/h oraz usunięto ze stanowisk dwóch kierowników odpowiedzialnych za ten przejazd.
PKP PLK do niedawna cały czas utrzymywało, że przejazd kolejowy jest bezpieczny. Jednak dwa raporty nie pozostawiają wątpliwości i są miażdżące. Wyniki kontroli Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych (PKBWK) i Urzędu Transportu Kolejowego wskazują m.in. na słabą widoczność na przejeździe, która uniemożliwiała kierowcy bezpieczne dostrzeżenie pociągu.
Rzecznik PKP PLK Mirosław Siemieniec nie chciał odpowiedzieć na pytanie reportera "Blisko ludzi", czy PKP ma sobie coś do zarzucenia w związku z wypadkiem w Pniewitem. - Dla nas jest bardzo ważne to, żeby procedury, które są, były przestrzegane. Stąd szkolimy pracowników - powiedział.
W czasie dyskusji w studio przyznał, że w Pniewitem doszło do tragedii dla rodziny, ale także dla kolejarzy, którzy każdego dnia dbają o bezpieczeństwo na przejazdach kolejowych. - Działamy tak, żeby wszystkie przejazdy w Polsce gwarantowały bezpieczeństwo - podkreślił.
Ostatnio jednak PKP PLK i władze gminy zmieniły zdanie - przejazd kolejowy będzie zlikwidowany. Nowy będzie 300 metrów dalej w dużo bezpieczniejszym miejscu. Będzie miał sygnalizację świetlną i dużo lepszą widoczność oraz będzie dużo lepiej zabezpieczony.
Zarzuty tylko dla matki
PKBWK w swoim raporcie stwierdza, że ze względu na zły stan techniczny przejazdu i szereg zaniedbań kierująca samochodem kobieta nie ponosi winy za wypadek. Prokurator jest jednak innego zdania, bo dotychczas - 8 miesięcy od wypadku - zarzuty ws. śmierci dwojga dzieci na przejeździe kolejowym w Pniewitem usłyszała wyłącznie Kamila Osuch.
- Muszę czekać na opinię biegłych. Dopiero te dowody będą dla mnie wiążące, nie ten raport - wyjaśnił w rozmowie z "Blisko ludzi" Witold Preis z prokuratury rejonowej w Chełmnie. - Jestem zobowiązany do postępowanie zgodnie z procedurą, która jest zawarta w kodeksie postępowania karnego - dodał.
Filip Osuch twierdzi, że jego żonę potraktowano niesprawiedliwie, bo karze się kobietę, która w wypadku straciła dwoje dzieci. Największy żal ma do projektantów przejazdu w Pniewitem i pracowników PKP, którzy dokonali jego odbioru. - Jestem ciekaw, czy ci ludzie, co podpisali te papiery, sami przez ten przejazd przejeżdżaliby ze swoimi dziećmi kilka razy dziennie. Pewnie podjęliby inne decyzje ws. tego przejazdu - mówi Osuch.
Po programie w studio "Blisko ludzi" odbyła się dyskusja:
Autor: pk//tka / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24