Od początku XXI wieku Polacy i Niemcy patrzyli na siebie z coraz większą sympatią. W ciągu minionego roku za Odrą obraz Polski drastycznie się jednak zmienił i w czasie, gdy nad Wisłą wydaje się, że relacje wciąż są dobre, u naszego zachodniego sąsiada już dawno wiele osób tak nie myśli – twierdzi "Frakfurter Allgemeine Zeitung", analizując wyniki dużego badania przeprowadzonego w obu krajach. Tak #PisząoPolsce.
Od końca II wojny światowej przez całe dekady, dzięki wielkiej pracy obu stron, stosunki polsko-niemieckie stawały się bardziej normalne, aż w końcu, w XXI wieku, po obu stronach Odry określono je mianem najlepszych w historii.
W górę i w dół
Niemcy wyparli ze świadomości powiedzenie "polskie gospodarzenie" (niem. polnische Wirtschaft), a dla Polaków sąsiedzi stali się "najdroższym partnerem". W ciągu minionego roku doszło jednak do dramatycznej zmiany – pisze "Frakfurter Allgemeine Zeitung".
Dziennik przytacza dane z sondażu, którego pełne wyniki zostaną udostępnione we wtorek. Z badania przeprowadzonego przez polski Instytut Spraw Publicznych, Fundację im. Konrada Adenauera i Fundację Bertelsmanna wynika, że kryzys migracyjny oraz postawa konserwatywnego rządu Prawa i Sprawiedliwości w ogromnej mierze wpłynęła na postrzeganie Polaków za Odrą.
"W czasie, gdy polska perspektywa relacji między krajami polepszyła się (odpowiedź mówiąca, że są one 'dobre' lub 'bardzo dobre' wzrosła z 66 do 67 proc.), to po stronie niemieckiej praktycznie runęła. W 2015 r. relacje za 'dobre' lub 'bardzo dobre' uważało 70 proc. Niemców, a dzisiaj to tylko 43 proc. – najgorzej od 2000 roku" – wskazuje "FAZ".
Badania wyjaśniają, dlaczego. "Polska zdecydowanie mniej poważnie niż Niemcy traktuje kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego i problemy z migracją w Europie" – pisze dziennik, wskazując jednak równocześnie, że "po skandalach związanych z Volkswagenem i lotniskiem w Berlinie [defraudacja miliardów euro – red.] mniej osób nad Wisłą uważa, że Niemców charakteryzuje dobra organizacja pracy".
Ochotnicy pod broń. PiS da 100 euro miesięcznie?
W artykule "Triumf ochotników" niemiecka "Sueddeutsche Zeitung" pisze z kolei o wspieranych przez polski MON "oddziałach paramilitarnych", które w zamierzeniu ministra Antoniego Macierewicza mają "wzmocnić armię, odstraszyć Rosjan i powstrzymać rzekomo niebezpieczną masową imigrację" do Polski.
W ostatnich dniach po raz pierwszy w historii członkowie polskiego klubu strzeleckiego "Strzelec" brali udział wraz z wojskami NATO w manewrach Anakonda-16. "SZ" wylicza, że towarzystwo to, założone w 1910 r., ma w Polsce 10 tysięcy członków.
"W ostatnich latach w Polsce pojawiło się około 120 nowych grup milicyjnych. W czasie, gdy niemieckie federacje strzeleckie walczą głównie w namiotach piwnych, polscy ochotnicy od czasu rosyjskiej agresji na Ukrainę i zajęcia Krymu w 2014 r. spędzają weekendy i święta szkoląc się w sztuce wojennej na wolnej przestrzeni" – wylicza dziennik.
Wszystkie te osoby mogą zostać wkrótce "zintegrowane z armią", bo wielkim propagatorem tych działań jest właśnie szef MON – dodaje gazeta. 24 kwietnia zapowiedział on zintegrowanie z polskim wojskiem "35 tys. członków oddziałów paramilitarnych, z których chce stworzyć Obronę Terytorialną". Te 35 tys. osób ma działać w porozumieniu z armią już w 2019 roku.
"SZ" pisze też, że rząd PiS zamierza – według planów Macierewicza – wyznaczać "żołd" tym osobom w zamian za pozostawanie w OT w kolejnych latach. Ma to być ok. 100 euro miesięcznie. Tymczasem opozycja twierdzi, że tak wielkie wydatki nie pozwolą dokończyć modernizacji polskiej armii.
Macierewiczowi oddziały paramilitarne są też jednak potrzebne do "patriotycznej odnowy kraju" – pisze "SZ" i zaznacza, że przedstawiciele PiS widzą członków tych oddziałów jako "przeciwwagę dla lamentujących, jęczących i zawodzących pacyfistów, lewaków i zdrajców narodowej sprawy". To słowa – dodaje dziennik – wypowiedziane przez posła Stanisława Piętę w czasie przywitania "kompanii obrony ludowej" w Cieszynie. To w taki sposób nowe formacje mają "wzmacniać patriotyzm" w Polsce.
Ich kolejnym zadaniem będzie zaś "odpowiadanie na nie-wojskowe zagrożenia" takie jak "powstrzymywanie masowej imigracji osób pochodzenia arabskiego i północnoafrykańskiego, których przybycie rzekomo prowadzi do tworzenia się zorganizowanej przestępczości i destabilizacji aparatu administracyjnego kraju" – zaznacza na koniec "SZ".
Amerykański "New York Times" komentuje tymczasem słowa sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, który zapowiedział, że sojusz wyśle na wschodnią flankę, m.in. do Polski cztery wielonarodowe bataliony, a kwestia ich dowództwa zostanie rozstrzygnięta w czasie szczytu w Warszawie na początku lipca. "NYT" przypomina niedawne słowa prezydenta Andrzeja Dudy, który stwierdził, że "Polska weszła do NATO, ale NATO nie weszło do Polski" i to powinno się zmienić.
Jeden z cytowanych przez dziennik ekspertów ds. wojskowości z Wielkiej Brytanii twierdzi, że obecność batalionu w każdym z państw bałtyckich gwarantuje to, że w przypadku ataku Rosji, "siły Moskwy prawie natychmiast zetknęłyby się w walce z oddziałami NATO", a to powinno dać Rosji "wiele do myślenia i ją odstraszyć". "Rosjanie nie powinni wątpić w determinację NATO do podjęcia walki" – stwierdza dziennik, przytaczając słowa eksperta.
"The Wall Street Journal" pochyla się tymczasem nad wydatkami państw NATO i pisze, że po raz pierwszy od lat realnie one wzrosną. W tym roku ma to być – w skali całego sojuszu – 1,5 proc., które przełoży się na 3 mld dol. wydatków. Od początku tej dekady do roku ubiegłego wydatki na obronność w NATO malały o 1-2,5 proc. w skali każdego kolejnego roku.
Autor: adso\mtom / Źródło: Frakfurter Allgemeine Zeitung, Sueddeutsche Zeitung, New York Times, The Wall Street Journal
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl