Magda codziennie wstawała o trzeciej w nocy, by zdążyć poćwiczyć przed szkołą. Na lekcje jechała rowerem. Zawsze najdłuższą możliwą trasą. Jak mówi dzisiaj – katowała swoje ciało, bo była więźniem własnego umysłu. Z czasem zjedzenie nawet jabłka stało się dla niej wyzwaniem. Ewa ważyła nawet jajko. Pory swoich posiłków ustalała co do minuty i płakała, gdy spóźniła się na obiad chociażby kwadrans. Dziewczyny połączyło jedno: ortoreksja.
"A co to jest?" Tak najczęściej reagowały osoby z mojego otoczenia, gdy mówiłam, że przygotowuję tekst na temat ortoreksji. Bo - mimo że problem dotyczy nawet 7 procent populacji - wiedza o nim pozostaje znikoma, a samo pojęcie ukształtowało się stosunkowo niedawno, bo w 1997 roku. - Ortoreksja polega na patologicznej obsesji na punkcie spożywania tylko wysoko odżywczych, uważanych powszechnie za zdrowe produktów. Nie została jeszcze zaklasyfikowana do zaburzeń odżywiania, ale sugeruje się, że zachowania w przebiegu anoreksji należą do tego spektrum i być może jest to kwestia czasu – mówi mi Ola Skwirut, dietetyczka, autorka książki "Odzyskaj kontrolę nad jedzeniem" i podcastu poświęconego zaburzeniom odżywiania (Ola Skwirut Podcast). - Osoba z ortoreksją koncentruje się na dozwolonych (według własnych kryteriów) produktach i za wszelką cenę unika każdego posiłku, który zawierałby cokolwiek z zakazanej listy – dodaje.
O tym, jak wysoka niekiedy bywa ta cena, przekonały się 20-letnia Magda – studentka psychologii i instruktorka fitness i 16-letnia Ewa – uczennica pierwszej klasy liceum.
- Bez wahania mogę powiedzieć, że zaburzenia odżywiania zabrały mi wszystko. Zdrowie, relacje międzyludzkie, dzieciństwo, beztroskę, wolność – przyznaje dzisiaj Magda.
- Córka straciła nie tylko zdrowie fizyczne, ale też przyjaciół, radość z życia. Choroba wpędziła ją w depresję, samotność i izolację – opowiada mama Ewy.
O nastolatce opowiada nam jej mama, bo Ewa może wykonać jeden telefon dziennie. Taka jest umowa w szpitalu psychiatrycznym, w którym jest od trzech miesięcy – każdy kilogram to dodatkowy przywilej. Ewa dzwoni do mamy codziennie.
W szponach
Termin "ortoreksja" (gr. orto - słuszny, prawidłowy, oreksis - apetyt) został stworzony przez amerykańskiego lekarza Stevena Bratmana. - Bratman jako dziecko zmagał się z alergią. Musiał wykluczyć ze swojej diety mleko i pszenne pieczywo. Jego strach przed zakazanym jedzeniem stał się obsesją. Bratman myślał tylko o diecie, ustalając najdrobniejsze szczegóły swojego menu. W wyniku tych działań jego życie zawodowe, rodzinne i towarzyskie zeszło na margines – opowiada terapeutka zaburzeń odżywiania i psychodietetyczka Kamila Demczuk. Gdy Steven Bratman ukończył medycynę i rozpoczął prywatną praktykę, poznał w gabinecie pacjentów, którzy - tak jak on - restrykcyjnie przestrzegali diety. Okazało się, że ich obsesje są niemal identyczne z jego problemem. By przestrzec ludzi przez skutkami żywieniowej przesady, Steven Bratman napisał w 1997 roku książkę poświęconą ortoreksji – "W szponach zaburzeń odżywiania".
A z tych szponów wydostać się bardzo trudno. Wymaga to przeważnie specjalistycznej pomocy, która pozwoli inaczej spojrzeć nie tylko na samo jedzenie, ale przede wszystkim na siebie. Bo - mimo że zaburzenia odżywiania często mają głębsze podłoże - to najczęściej zaczyna się od negatywnej percepcji własnego ciała. A co za tym idzie – obniżonej samooceny i problemów z poczuciem własnej wartości. Tak było w przypadku Magdy i Ewy.
Nie jedz tyle, bo ci d*** urośnie
13-letnia Ewa trenowała taniec towarzyski, grała w koszykówkę. Ważyła 57 kilogramów przy 176 centymetrach wzrostu. Nigdy wcześniej nie miała problemów z otyłością ani nie myślała o sobie jako o grubasce. Uśmiechała się, była pogodna, lubiła towarzystwo innych. Do czasu, aż nie zderzyła się z falą szkolnego hejtu.
A zaczęło się od fotografii, jaką Ewa umieściła w swoich mediach społecznościowych. - Pod zdjęciem posypały się komentarze jej "najlepszych" koleżanek z klasy. Że brzydko wyszła. Że widać jej drugi podbródek. Że wygląda, jakby miała tłuste włosy. Że jest gruba. Pokazała mi te komentarze. Widać było, że zrobiło jej się bardzo przykro. Próbowałam jej wytłumaczyć, że to tylko zdjęcie. Że to było bardzo złośliwe i miała prawo czuć się z tym źle – wspomina mama Ewy.
- Po kilku dniach spotkałam dwie dziewczyny, które jako pierwsze napisały nieprzyjemne komentarze pod zdjęciem Ewy. Zwróciłam im delikatnie uwagę. Moja rozmowa z nimi dolała oliwy do ognia. Dziewczyny namówiły inne koleżanki z klasy, by pisały do Ewy, że jej nie lubią i że nie będą się z nią przyjaźnić – mówi mama Ewy. I, jak podkreśla, historię z hejtem przywołuje celowo. - Jeśli miałabym wskazać, co było przyczyną zaburzeń odżywiania u Ewy, to powiedziałabym, że właśnie hejt w internecie. A tłem był na pewno mój stan psychiczny – wyczerpanie w związku z dwuletnią ciężką chorobą i śmiercią mojego ojca. Wpływ na pewno miała też emocjonalna oziębłość ze strony mojego męża względem Ewy i kłótnie w naszym małżeństwie – wymienia.
Bolesne słowa na temat swojego wyglądu usłyszała również Magda. - Kiedyś dzieciaki śmiały się z tego, że mam duży biust. Co nie było prawdą. Jadłam też sporo słodyczy i często słyszałam od taty: "nie jedz tyle, bo ci d*** urośnie". Co do słodyczy, to zawsze musiałam pytać mamę, czy mogę zjeść coś słodkiego. Przez to, jak tylko dostałam na przykład czekoladę na imieniny, to od razu chowałam ją w pokoju i jadłam, kiedy chciałam – opowiada 20-latka.
Z czasem zaczęły pojawiać się nowe kompleksy, które uderzały w poczucie własnej wartości i wpłynęły na decyzję o rozpoczęciu odchudzania.
- Zawsze miałam masywniejsze nogi i chyba to było moim głównym kompleksem. Tak że u mnie ta przyczyna zaburzeń odżywania była bardzo prosta. Będąc na obozie jeździeckim w podstawówce, zauważyłam, że koleżanki są ode mnie szczuplejsze i postanowiłam trochę schudnąć – tłumaczy Magda.
Zakazane
- Ograniczałam wszystko po kolei – i ilościowo, i jakościowo. Przestałam jeść kanapki w szkole. Posiłki szkolne też omijałam, mówiąc, że dopiero co jadłam – wspomina Magda. - Zakazane było wszystko, co ogólnie uznane jest za niezdrowe, czyli fast foody i słodycze, ale też wszelkie tłuszcze, orzechy, rzeczy panierowane. Później to nawet zjedzenie jabłka czy kromki chleba było dla mnie wyzwaniem – przyznaje 20-latka.
- Ewa najpierw przestała jeść słodycze. Później zastąpiła jasne pieczywo żytnim i razowym. Powoli wycofywała chleb z jadłospisu. Jadła go tylko w weekendy i tylko na śniadanie. Po pieczywie odrzuciła mięso. Fakt, nigdy za nim nie przepadała, więc nie było to dla niej specjalnym wyzwaniem. Przestała używać też soli i cukru, za to częściej korzystała z cynamonu i innych przypraw. Zamiast zwykłego mleka piła napój sojowy. Na śniadania jadła owsianki na mleku sojowym, a podczas najgorszego etapu choroby – na wodzie. Nic nie smażyła. Wszystko było gotowane albo pieczone. Z czasem Ewa przestała używać także tłuszczu. Ja jej początkowo kibicowałam. Wtedy jeszcze nie widziałam w tym nic złego – mówi jej mama.
Dlaczego nie dostrzegła w zachowaniu córki niczego niepokojącego? Bo pierwsze objawy choroby łatwo przeoczyć. - Początkowo ortoreksja może przybrać łagodny, niewinny i całkiem powszechny przebieg. Zaczynamy się "zdrowiej" odżywiać, więc eliminujemy X, Y, Z. Zazwyczaj zaczyna się od słodyczy, fast foodów, niekiedy jeszcze produktów wysokowęglowodanowych, jak pieczywo, makaron czy ziemniaki. Już takie ograniczenia nierzadko prowadzą do wycofania z życia towarzyskiego na poczet przestrzegania swoich zasad. Z czasem ta lista się poszerza o produkty, takie jak nabiał, pozbawione błonnika źródła węglowodanów, na przykład ryż biały czy wysokocukrowe owoce – wyjaśnia dietetyczka Ola Skwirut.
Warto zaznaczyć, że nie ma tu żadnej ścisłej reguły. Ile osób, tyle pomysłów na ograniczenie spożywania różnych produktów. Istnieją jednak pewne punkty wspólne.
- Możemy się spodziewać, że w pierwszej kolejności wykluczone zostanie to, co powszechnie uważamy za mało odżywcze i wysokoprzetworzone. Natomiast z czasem ta lista może się poszerzyć o produkty odżywcze, jak najbardziej mające swoje miejsce w odżywczej diecie, ale z jakiegoś powodu demonizowane – nabiał, orzechy, pieczywo, makaron. Niekiedy ortoreksja może też kryć się pod przykrywką wegetarianizm/weganizm/paleo itd. Absolutnie nie twierdzę, że każda osoba będąca na takiej diecie ma ortoreksję, natomiast jest to bardzo wygodne powiedzieć: "nie jem X,Y,Z, bo jestem na diecie paleo" zamiast każdorazowo odmawiać spotkań – mówi Ola Skwirut.
Ortoreksja to jednak nie tylko wykluczanie ze swojej diety poszczególnych produktów bądź ograniczanie ich spożycia, ale również liczne zasady i nawyki żywieniowe. Jedną z nich jest opóźnianie w czasie pierwszego posiłku, co określa się mianem intermittent fasting (z ang. okresowej głodówki). Śniadanie - mimo doskwierającego od samego rana głodu - poprzedza kilka godzin aktywności fizycznej, przez co do jedzenia zasiadamy później, niż powinniśmy. Inną "zasadą żywieniową" jest przygotowywanie posiłków z użyciem wody zamiast mleka bądź oleju.
- Za przykład może tu posłużyć każdorazowe smażenie warzyw na wodzie, nawet jeśli byłyby dużo smaczniejsze z dodatkiem oliwy lub gotowanie owsianki na wodzie mimo ochoty lub preferencji zjedzenia tej przygotowanej na mleku – mówi Ola Skwirut. - Do zasad jedzeniowych osób cierpiących na ortoreksję możemy wliczyć również spożywanie posiłków co do minuty lub spożywanie każdego dnia tej samej ilości określonego produktu. Niezależnie od apetytu czy aktywności fizycznej – dodaje dietetyczka.
Wagarowała, żeby ćwiczyć
Środek nocy – pobudka. Trening. Jazda rowerem do szkoły. Na okrągło. Nauka. Powrót do domu. Spacer z psem. Sen. Tak przez osiem lat wyglądał rytm dnia Magdy. Dnia w całości podporządkowanego zdrowemu, w jej rozumieniu, trybowi życia.
- Moja ortoreksja objawiała się głównie uzależnieniem od sportu. Najgorszy moment choroby przypadł na etap liceum. Wstawałam o trzeciej rano, żeby poćwiczyć przed szkołą. Codziennie musiałam zrobić ten sam trening. Głównie cardio. Ćwiczyłam nawet pięć, sześć godzin dziennie. Musiałam się zajechać. Katowałam swoje ciało. Ale co z tego, że miałam superumięśnioną sylwetkę. Co z tego, że byłam tak sprawna, tak wytrzymała i tak wydolna. Co z tego, że trenowałam ciężej niż niejeden zawodowiec, skoro byłam więźniem własnego umysłu. Zdarzało się, że nie poszłam na pierwszą lekcję do szkoły, bo chciałam dłużej poćwiczyć. Do szkoły codziennie jeździłam rowerem – zawsze najdłuższą możliwą drogą. Nieważne czy byłam chora, czy źle się czułam – opowiada Magda.
Ortoreksja często skutkuje zaniedbywaniem codziennych obowiązków. - Głowa jest zaabsorbowana myśleniem o jedzeniu – szukaniem nowych, zdrowych przepisów, wyczekiwaniem na kolejny posiłek, analizowaniem tego, na ile idealne było nasze poprzednie danie. Dodatkowo ogrom czasu poświęca się na samodzielne gotowanie oraz robienie zakupów spożywczych, bardzo często w sklepach z żywnością ekologiczną – tłumaczy dietetyczka Ola Skwirut. Ekologiczną, czyli często dużo droższą niż dostępna w zwykłych sklepach.
Tak to wyglądało w przypadku Ewy. - Córka zainstalowała aplikację monitorującą dietę i zaczęła ważyć jedzenie. W najgorszej fazie choroby ważyła wszystko, co jadła. Nawet jajko. Pokazywała mi zdrową żywność na stronie poświęconej dietetyce i tam zaczęła kupować różne produkty. Poza tym Ewa bardzo pilnowała godzin posiłków. Płakała, jak spóźniła się 20 minut na obiad. Jak wybieraliśmy się do rodziny czy na zakupy, to zabierała ze sobą posiłki do boksów. O określonej godzinie musieliśmy wracać do domu, bo na przykład wzięła ze sobą tylko obiad i podwieczorek, a kolację musiała zjeść o konkretnej porze – opowiada mama Ewy. - Córka jadła tylko to, co sama sobie przygotowała. Nie jadła nic poza domem. Pamiętam, jak podczas zakupów w galerii poszliśmy do restauracji. Zamówiłam jej jakiś posiłek. Ewa rozpłakała się i wyszła – dodaje.
Zamykają sobie usta
- Obsesja na punkcie zdrowego odżywiania może prowadzić do huśtawek nastrojów, zaburzeń osobowości, a nawet depresji. Często owocuje wycofaniem społecznym, spowodowanym zrywaniem kontaktów z osobami niepodzielającymi zasad chorego lub je krytykującymi – mówi Kamila Demczuk, psychodietetyczka i terapeutka zaburzeń odżywiania.
- Osobie chorej łatwiej odmówić wyjścia na pizzę, niż tłumaczyć się przed wszystkimi, że jej nie zje – wtóruje Ola Skwirut. - Bliscy przygotowują dla nas domowe posiłki, których my nie jemy. Wtedy czujemy brak wsparcia, interpretujemy to jako atak na nasz "zdrowy styl życia", zaczynamy się izolować albo kłócić – dodaje.
- Ze mną nie było o czym rozmawiać – przyznaje Magda. - Tylko kalorie były mi w głowie, a kto normalny chce o tym rozmawiać? No i przez moją rutynę dnia nie było miejsca na żadne spotkania. Ważniejszy był trening. Nie mogłam też jeść po godzinie 18, więc wszystkie imprezy odpadały – opowiada. - To wszystko spowodowało, że przez długie lata - bo trwało to dobre osiem lat - byłam odludkiem. Wmawiałam sobie, że jestem typem samotnika. Byłam tak podporządkowana chorobie, że robiłam wszystko, co mi kazała. Unikałam wszelkich spotkań ze znajomymi, których w sumie nie miałam i z rodziną. Wyjścia do restauracji były dla mnie bardzo stresujące. Nawet obiad u babci, cioci, gdziekolwiek poza domem, to była katorga. Bo nie wiedziałam, co ma ile kalorii, ile tłuszczu i tak dalej. Bez wahania mogę powiedzieć, że zaburzenia odżywiania zabrały mi wszystko. Zdrowie, relacje międzyludzkie, dzieciństwo, beztroskę, wolność – mówi 20-latka.
- Ewa przestała się z kimkolwiek spotykać. Uważała, że nikt jej nie lubi. Na początku to przeżywała, ale później stwierdziła, że przyzwyczaiła się do samotności i już nikogo nie potrzebuje – wspomina jej mama.
Gdy boli ciało
Ortoreksja skutkuje jednak nie tylko izolacją społeczną, pogorszeniem relacji z otoczeniem czy zaniedbywaniem codziennych obowiązków. Za zaburzeniami odżywiania idzie również szereg zmian fizycznych w organizmie. - Wskutek utraty masy ciała i zmniejszonej ilości energii dostępnej u kobiet często dochodzi do zaniku miesiączki – mówi Ola Skwirut. A długotrwały brak menstruacji niesie za sobą poważne i nieodwracalne zmiany w organizmie. Powoduje zaburzenia funkcji układu endokrynnego (czyli gospodarki hormonalnej), a także może skutkować niepłodnością.
- Powszechne są również zawroty głowy i ogólne osłabienie spowodowane anemią i niedoborami energetycznymi. Do tego, po zjedzeniu czegokolwiek spoza naszej "dozwolonej listy" lub spożycia czegoś w większej ilości, mogą pojawić się problemy z trawieniem i bóle brzucha. Osoby chore na ortoreksję często zmagają się też z mgłą mózgową (ang. brain fog), która objawia się chociażby trudnościami z koncentracją. A zmiany hormonalne zachodzące w organizmie wskutek niedożywienia, mogą prowadzić do osteoporozy, czyli ubytku masy kostnej powodującego zwiększoną podatność na złamania – wylicza Ola Skwirut.
Co odróżnia ortoreksję od anoreksji?
U Magdy najpierw zdiagnozowano anoreksję, a później ortoreksję. U Ewy odwrotnie – obsesja na punkcie zdrowego odżywiania z czasem przerodziła się w anoreksję. Co zatem odróżnia te dwie choroby i jak je rozpoznać?
- Ortoreksja jest głównie skoncentrowana na jakości jedzenia. Liczy się, żeby coś było zdrowe i możliwie jak najmniej przetworzone. Na poziomie definicji osoba z ortoreksją nie chce schudnąć, nie jest to główny cel jej postępowania. Inaczej jest w przypadku anoreksji, w której głównym celem są niejedzenie i utrata kilogramów, nierzadko połączone ze wzmożoną aktywnością fizyczną – tłumaczy Ola Skwirut.
Innym słowy, w ortoreksji chodzi przede wszystkim o jakość jedzenia, a w anoreksji o ilość.
Zdarza się, że ortoreksja stanowi jedynie wstęp do poważniejszych zaburzeń odżywiania i że w późniejszym czasie przeistacza się w anoreksję lub bulimię. - Osoby z ortoreksją bardzo często gubią kilogramy wskutek licznych restrykcji. Następnie, gdy widzą, jakie są efekty, robią wszystko, by tę utratę kilogramów podtrzymać. Dlatego decydują się na wzmożoną aktywność fizyczną oraz dalsze ograniczenia żywieniowe, ale już z naciskiem na ilość. Wówczas zaczyna to przypominać anoreksję – mówi Ola Skwirut.
Kiedy fit lifestyle przestaje być fit?
Warto tu zaznaczyć, że aktywność fizyczna bądź wykluczenie ze swojej diety niezdrowych, wysokoprzetworzonych produktów same w sobie nie są niczym złym. Wręcz przeciwnie, pomagają w utrzymaniu dobrej formy i chronią nas przed chorobami związanymi z otyłością. Nie chodzi zatem o krytykę zdrowego stylu życia, który - rzecz jasna - wszyscy popieramy, ale o zwrócenie uwagi na niepokojące zachowania, które mogą świadczyć o znamionach obsesyjności. Ale trzeba bardzo uważać, by z czasem ta lista nie wydłużyła się do alarmujących rozmiarów. Innymi słowy, konieczne jest zachowanie zdroworozsądkowego podejścia, które uchroni nas przez wpadnięciem w sidła choroby. Tylko gdzie przebiega ta cienka granica między byciem fit a ortoreksją? Jak rozpoznać, że nasza dieta nie jest już zdrowym odżywianiem się, a zaczyna podchodzić pod zaburzenia odżywiania?
- Sprowadziłabym to do - niestety może zbyt ogólnej - wskazówki, że dzieje się źle, gdy ten nasz cały fit lifestyle zabiera nam więcej radości z życia, niż daje. Gdy zauważamy, że odizolowaliśmy się od naszych bliskich, odkąd zaczęliśmy ten proces albo obsesyjnie myślimy o jedzeniu. Albo czujemy niepokój na myśl o zjedzeniu czegoś, co zostało przygotowane przez kogoś innego. Na przykład gdy boimy się zamówić jedzenie na dowóz lub przeraża nas obiad rodzinny – wylicza Ola Skwirut.
- Niedobrze zaczyna się robić również wtedy, gdy rygorystycznie pilnujemy swoich porcji. Nawet jeśli jesteśmy bardzo głodni, nie pozwalamy sobie zjeść więcej. Zjemy tylko tyle, ile wydaje nam się, że powinniśmy lub tyle, ile mamy w planie żywieniowym i ani odrobiny więcej – dodaje Ola Skwirut.
Sygnałem ostrzegawczym może być również wzmożona do przesady aktywność fizyczna. - Zaniepokoić powinna nas sytuacja, w której szukamy każdej możliwości, by ruszać się więcej, bo w głowie mamy bardzo silnie powiązany ruch z jedzeniem. Na zasadzie: im więcej się poruszamy, tym więcej możemy zjeść. I przykładowo wstajemy wcześnie rano i chodzimy po pokoju. Lub mimo deszczu i faktu, że jesteśmy spóźnione i tak idziemy pieszo na miejsce spotkania zamiast podjechać samochodem. Lub wychodzimy wcześniej z imprezy, by iść pobiegać – wymienia Ola Skwirut.
Inaczej mówiąc, czerwona lampka powinna zapalić się w sytuacji, gdy naszym głównym celem w życiu staje się zrobienie treningu i zjedzenie "odpowiedniej" ilości jedzenia. Jedzenia "odpowiedniej" jakości rzecz jasna.
Czekolada lepsza niż brokuł?
Nie bez powodu słowo "odpowiedni" biorę tutaj w cudzysłów. Dla każdego z nas odpowiednie będzie co innego. Nasze zapotrzebowanie kaloryczne i rodzaj diety są uzależnione od wielu czynników. Płci, wieku, stanu zdrowia, masy ciała, trybu życia, a także częstotliwości i intensywności aktywności fizycznej. Dlatego, w niektórych przypadkach, dieta 1800 kcal może być głodówką, a zjedzenie czekolady niekiedy jest lepsze niż brokułów. Jak to możliwe?
- Od jakiegoś czasu powszechnie obserwuję kobiety na dietach/jadłospisach 1800 kcal niezależnie od tego, czy chcą schudnąć, czy nie. Jakoś się przyjęło, że ta liczba kalorii jest dostateczna i nie da się na niej zrobić sobie krzywdy. Mało kto zastanawia się, czy taka podaż energii mogłaby być szkodliwa. Jeśli mamy kobietę, która jest aktywna – trenuje kilka razy w tygodniu, a oprócz tego spędza na nogach po kilka godzin dziennie, to 1800 kcal może okazać się niedostateczną ilością. Jeśli zapotrzebowanie takiej osoby wynosi przykładowo 2500 kcal, to 1800 kcal będzie głodówką – tłumaczy Ola Skwirut.
A czemu czekolada w niektórych przypadkach może być lepsza niż brokuł? - Dla kogoś z zanikiem miesiączki lub jakimkolwiek zaburzeniem restrykcyjnym (ortoreksja, anoreksja) będzie wskazane spożywanie chociaż częściowo przetworzonej żywności, ponieważ jest ona wysokoenergetyczna. W małej jednostce, na przykład w tabliczce czekolady, dostarczamy takiej ilości energii, jaka fizycznie byłaby nie do przejedzenia, gdybyśmy chcieli to zrobić brokułem lub innymi niskoskrobiowymi warzywami. Żywność przetworzona, umożliwiająca nam wyjście z niedożywienia i/lub odzyskanie miesiączki, może być w takiej sytuacji dużo zdrowsza i korzystniejsza niż brokuł – wyjaśnia ekspertka.
Czekolada może być również lepszym wyborem niż brokuł dla sportowców, których zapotrzebowanie energetyczne sięga nawet 4-5 tysięcy kcal dziennie. - Dużo ważniejsze dla atlety jest pokrycie wydatków energetycznych i zapewnienie paliwa do kolejnych jednostek treningowych oraz odpowiedniej regeneracji niż jedzenie wszystkiego, co jest superodżywcze – przekonuje dietetyczka.
Poluzowanie restrykcji żywieniowych i rozszerzenie diety o produkty z "zakazanej listy" jest również istotne z psychologicznego punktu widzenia.
Żeby odzyskać relację z jedzeniem, konieczne jest zrobienie tego, co wydaje nam się złe, niedopuszczalne, straszne. Każdorazowy wybór zdrowszej alternatywy zamiast tego, na co szczerze mamy ochotę - na przykład czekolada, croissant, burger - to takie "przytulenie" zaburzenia odżywiania i powiedzenie "rozgość się". Natomiast decyzja o zjedzeniu czegoś, o czym myślimy, to odwrócenie się na pięcie i krok w kierunku zdrowia.Ola Skwirut
A jakie inne kroki mogą poczynić osoby zmagające z ortoreksją? A w zasadzie nie tylko mogą, ale poczynić powinny?
Wygrać życie
- Ortoreksję, podobnie jak inne zaburzenia odżywiania, leczy się terapią oraz wdrożeniem racjonalnej diety, opracowanej przez dietetyka lub psychodietetyka. Często wymagane jest uzupełnienie niedoborów pokarmowych. Niezbędne są także odpowiednie badania diagnostyczne oraz podjęcie ewentualnego leczenia, jeśli nastąpiły zmiany w organizmie – tłumaczy terapeutka zaburzeń odżywiania Kamila Demczuk.
Osoby z zaburzeniami odżywiania zazwyczaj przechodzą szczegółowe badania morfologiczne, pozwalające sprawdzić poziom hormonów, a także skalę niedoboru składników odżywczych. Niekiedy konieczne jest przeprowadzenie EEG (badania pozwalającego ocenić czynności mózgu) i EKG (badania pozwalającego ocenić czynności serca).
- Ortoreksja sprowadza się głównie do udowodnienia sobie, jak dezadaptacyjne i szkodliwe są dotychczasowe przekonania na temat jedzenia. Aby to zrobić, należy stopniowo łamać wszelkie ustalone przez siebie zasady żywieniowe i włączać do jadłospisu unikane do tej pory produkty. Innymi słowy, należy jeść bardziej w zgodzie z głodem lub apetytem aniżeli z wagą bądź zegarkiem – zaznacza Ola Skwirut.
O tym, że wychodzenie z zaburzeń odżywiania jest trudnym i długotrwałym procesem, przekonały się nasze bohaterki. Ewa najpierw spędziła pięć tygodni w ośrodku leczenia zaburzeń odżywiania. Odbyła tam 100 godzin terapii. Przytyła prawie trzy kilogramy. - Czy poza tym coś się zmieniło? Przestała ćwiczyć – wymienia mama 16-latki. Taki pięciotygodniowy turnus kosztował rodzinę 12 tysięcy złotych. Późnej Ewa korzystała z indywidualnej pomocy psychoterapeuty, miała również rozpisaną dietę.
16-latka od prawie trzech miesięcy jest w szpitalu. Kiedy z niego wyjdzie? Nie wiadomo. Najpierw musi przytyć cztery, pięć kilogramów, by unormowało się jej BMI. - Leczenie w szpitalu opiera się na kontraktach. Każdy kontrakt zakłada podniesienie wagi o X kilogramów. Pacjenci jedzą swoje posiłki w obecności pielęgniarek. Muszą zjeść wszystko. Mają też wyznaczony dokładny czas na jedzenie – pół godziny, a potem "odsiadka". Wraz ze wzrostem wagi pojawiają się przywileje – telefony do domu i spacery. Przy pierwszym kontrakcie Ewa mogła dzwonić do nas raz w tygodniu. Przy drugim – dwa razy w tygodniu, a do tego mogła wychodzić na spacery ze swoim opiekunem. Przy trzecim kontrakcie dzwoniła już codziennie – opowiada mama Ewy.
Długą drogę przeszła również Magda. - Próbowałam chyba każdego rodzaju terapii. I u psychologa, i u psychoterapeuty. Psychiatra też był niezbędny w procesie zdrowienia, jednak największy postęp zrobiłam dzięki współpracy z osobą, która kiedyś sama zmagała się z zaburzeniami odżywiania i wyszła z tego. Po około pięciu miesiącach takiego leczenia odzyskałam wolną głowę i uzdrowiłam swoją relację z jedzeniem i ze sportem. Stałam się zupełnie innym człowiekiem. Kocham innych ludzi, uwielbiam spędzać czas z najbliższymi. Jestem w związku, mam chłopaka, którego kocham nad życie. W końcu sama cieszę się życiem – mówi dziś.
A swoje ciężkie doświadczenia stara się przekuć w pozytywy. Rok temu sama zaczęła pomagać ludziom z podobnymi problemami, na zasadzie mentoringu. - Ta praca jest moją pasją i największym przywilejem. Spełniam się z niej i oddaję całą siebie. Zaburzenia odżywiania odebrały mi bardzo dużo, ale dzięki pokonaniu ich stałam się lepszym człowiekiem. Po wygranej walce jestem w stanie stwierdzić, że poradzę sobie ze wszystkim – podsumowuje 20-latka.
Autorka/Autor: Ada Wiśniewska
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstoc