Wszystkie braki po rosyjskiej stronie – nawet, jeśli były – „w żaden sposób nie wpłynęły na katastrofę”. Jeśli chodzi o główne tezy, raport komisji Jerzego Millera nie powiedział Rosjanom „nic nowego”. Presji na kontrolerach nie było, na pilotach owszem. Załoga TU-154 nie próbowała odejść na drugi krąg a „po prostu wylądować”. To najważniejsze tezy z konferencji MAK, która była odpowiedzią na polski raport.
Już na wstępie konferencji Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego szef jego Komisji Technicznej Aleksiej Morozow oświadczył, że rosyjscy eksperci "nie zauważyli w polskim raporcie z badania katastrofy smoleńskiej nic nowego wobec tego, co Polska przedstawiła w uwagach do raportu MAK". Komitet w swoim raporcie tych uwag nie uwzględnił, uznając, że "nie mają one charakteru technicznego". Polskie uwagi zostały dołączone do raportu jako odrębna część.
"Na kontrolerów nie było nacisków"
Eksperci MAK podkreślali we wtorek wielokrotnie, że jeśli chodzi o główną przyczynę – czyli błędy załogi – "oba raporty są zgodne". - Wiele przyczyn towarzyszących: organizacja, wyszkolenie załogi, również są podobne. Te różnice, o których mówimy, biorą się z niechęci i jakichś innych przyczyn – oceniał podczas konferencji Morozow.
Szef Komisji Technicznej podkreślił stanowczo, że w odróżnieniu od ustaleń polskich ekspertów, rosyjscy "nie odnotowali nacisków na członków grupy kontroli lotów". - Zastępca dowódcy bazy lotniczej, któremu - jak rozumiem przypisywane jest wywieranie nacisków na kontrolerów - był zobowiązany do znajdowania się w bliższym stanowisku kierowania lotami i tam się znajdował. Utrzymywał łączność z przełożonymi, co jest normalną praktyką – zaznaczał Morozow.
Odpowiadając na pytanie, kim był "generał", z którym kontaktował się płk Nikołaj Krasnokutski, ekspert oświadczył, że był to przełożony pułkownika, któremu miał obowiązek składać meldunki o sytuacji.
My widzimy, Rosjanie nie
Polski raport wskazał na błędy rosyjskich kontrolerów, które polegać miały między innymi na "niepoinformowaniu załogi o zejściu poniżej ścieżki schodzenia i zbyt późnym wydaniu komendy do przejścia do lotu poziomego" i uznał je za "czynnik mający wpływ na katastrofę".
We wtorek MAK po raz kolejny stanowczo nie zgodził się z tą argumentacją, podkreślając, że "kontrolerzy informowali załogę o warunkach pogodowych, o odległości samolotu i jego wysokości, a fakty nie potwierdzają, że kontroler upewnił załogę, że leci prawidłowo".
- Wszystkie braki, które znalazły odzwierciedlenie w naszym raporcie – nie próbowaliśmy niczego ukrywać, potwierdzili to eksperci – te, które dotyczyły sprzętu i wyposażenia w żaden sposób nie wpłynęły na katastrofę. Jeśli chodzi o pracę kontrolerów, odkryto w niej pewne braki, chodzi o pokazywanie ścieżki schodzenia, ale nie miało to jakiegokolwiek wpływu na przyczynę zdarzenia lotniczego. Samolot znalazł się poniżej wysokości decyzji już przed pierwszą radiolatarnią. To jakby nie zauważyć światła na ulicy. Załoga nie zrobiła nic, by zmniejszyć prędkość, tylko ją utrzymywała – zaznaczał szef Komisji Technicznej MAK.
Morozow potwierdził, że nie ma żadnego zapisu pracy kontrolerów lotu ze Smoleńska na zachowanej kasecie wideo, która obecnie jest w dyspozycji rosyjskiej prokuratury prowadzącej śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej. - Kaseta istnieje, ale nie ma niej nagrania – oznajmił.
Nie byliśmy przy oblocie, bo...
Eksperci MAK przyznali we wtorek, że nie wiedzą, skąd wziął się wniosek strony polskiej o nieprawidłowym działaniu sprzętu na lotnisku i przypomnieli, że "wady lotniska zostały opisane już w raporcie MAK". Szef Komisji Technicznej podkreślił przy okazji, że lotnisko było "otwarte i działające", a nie "czasowe otwarte" - jak podawał polski raport.
- Hipotezy polskiej strony, że system radiolokacyjny nie był sprawny, nie znalazły potwierdzenia w faktach - oświadczył. Morozow powtórzył za raportem MAK, że nie można było zamknąć lotniska 10 kwietnia, a strona polska "albo nie chce, albo nie może tego zrozumieć". Wyjaśnił przy tym, że tak często podnoszona przez Polaków kwestia nie wyrażenia przez Rosjan zgody na uczestnictwo 15 kwietnia 2010 r. w tzw. oblocie lotniska wynikała tylko z jednego, prozaicznego faktu: oblotu dokonywał rosyjski samolot wojskowy.
Błasik "brał udział w sterowaniu"
Międzypaństwowy Komitet Lotniczy podtrzymał teorię, że o naciskach podczas lotu 10 kwietnia do Smoleńska można mówić tylko w kontekście wywierania presji na pilotów przez gen Andrzeja Błasika. - Obecność dowódcy Sił Powietrznych w kabinie pilotów Tu-154M jest dowodem na wywieranie na nich bezpośredniej presji psychicznej. (…) Przecież należy zauważyć, że on (Błasik) był bezpośrednim przełożonym 36. specpułku i to on odpowiadał za wyszkolenie i przygotowanie pilotów i składał prezydentowi meldunki o sytuacji w locie. On tak naprawdę, podając informacje o wysokości, brał udział w sterowaniu samolotem – zaznaczali we wtorek eksperci MAK.
Polski raport obecność generała Błasika w kokpicie określił jako możliwość wywierania co najwyżej "presji pośredniej" na załodze. - Sądzę, że trzeba nazywać rzeczy po imieniu: to była bezpośrednia presja psychiczna na załogę. (…) Nie ma tu znaczenia fakt, czy piloci byli w słuchawkach, czy nie bo w kokpicie tupolewa wszystko słychać – mówił jednak we wtorek Morozow.
Decyzje właściwe czy niewłaściwe?
Inne zdanie szef komisji miał też w kwestii oceny działań załogi TU-154. W piątek szef MSWiA Jerzy Miller mówił, że piloci "podejmowali właściwe decyzje", których jednak realizacja okazała się w tamtych warunkach niemożliwa.
- W przeciwieństwie do polskiej komisji MAK twierdzi, że polska załoga Tu-154M podejmowała niewłaściwe decyzje i nie mogła ich też zrealizować - oświadczył Morozow.
"Załoga nie odchodziła na drugi krąg"
Wiele kontrowersji po raz kolejny wywołała podczas konferencji kwestia przycisku "uchod", o którym tak wiele mówiło się ostatnio w Polsce.
Polski raport wśród wspomnianych "czynników mających wpływ" na katastrofę wymienia właśnie "próbę odejścia na drugi krąg przy wykorzystaniu zakresu pracy ABSU – automatyczne odejście".
We wtorek eksperci MAK stwierdzili jednak stanowczo, że nie ma "obiektywnego dowodu", by załoga wcisnęła przycisk "uchod", który powoduje włączenie automatu ciągu i automatyczne odejście samolotu na drugi krąg, bo rejestratory samolotu tego nie zapisują. Rosyjscy eksperci nie zarejestrowali też, by w tuż przed katastrofą kapitan Arkadiusz Protasiuk wydał komendę "odchodzimy" a drugi pilot potwierdził: "odchodzimy". Te słowa znajdują się w polskich stenogramach z zapisu czarnych skrzynek - w rosyjskich nie. - Załoga nie podjęła decyzji o odejściu na drugi krąg. Załoga po prostu lądowała na lotnisku – podkreślono podczas wtorkowej konferencji MAK.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24