Lekarka pogotowia ratunkowego w Bydgoszczy odmówiła pomocy umierającej na raka staruszce, odsyłając ją do hospicjum. Kilka miesięcy wcześniej uznała za zmarłą osobę, która wcale nie umarła. Sprawę bada prokuratura i Izba Lekarska.
Pod koniec sierpnia na jednym z osiedli w Bydgoszczy rodzina wezwała pogotowie do starszej, chorej na raka kobiety. Pani Regina miała nudności i dusiła się, ale - jaki wynika z relacji rodziny - lekarka zamiast pomóc, odjechała. Miała uznać, że pogotowie nie jest od tego, żeby zajmować się chorymi na raka.
Dzień później staruszką zajęli się lekarze z hospicjum. Kobieta w ciężkim stanie trafiła do szpitala, gdzie zmarła. Rodzina nie chce już o sprawie rozmawiać publicznie. Wnuczka kobiety złożyła skargę do władz pogotowia i powiadomiła - anonimowo - dziennikarza "Gazety Pomorskiej". - Twierdziła, że jej babcia nie była wcale zbadana. Że zamiast wykonać podstawowe czynności, oględziny, lekarka zaczęła wyrzucać, że powinno się wezwać nie pogotowie, tylko lekarzy z hospicjum - opisuje całą sprawę dziennikarz "Gazety Pomorskiej" Maciej Czerniak.
Bez komentarza
Doktor Bożena B. jest doświadczonym anestezjologiem. W rozmowie z reporterem nie chciała wytłumaczyć dlaczego nawet nie zbadała starszej kobiety. - Ja nie chcę na ten temat rozmawiać. Proszę rozmawiać z dyrekcją. Ja nie udzielam... zwłaszcza przez telefon - powiedziała Bożena B.
Sprawą zajmie się bydgoska Izba Lekarska. Jeśli rzecznik odpowiedzialności zawodowej uzna, że lekarka popełniła błąd, grozi jej nawet odebranie prawa wykonywania zawodu. - Aby wydać chociaż podstawową ocenę, czy opinię na temat pacjenta, to trzeba się z nim zapoznać, czyli m. in. go zbadać - przekonuje dr Marek Bronisz, rzecznik odpowiedzialności zawodowej z bydgoskiej Izby Lekarskiej.
Kolejny raz
To nie jedyny incydent z udziałem Bożeny B. Zaledwie trzy miesiące wcześniej uznała ona za zmarłą kobietę, która jeszcze żyła. Cała sytuacja wydarzyła się w Żołędowie, niewielkiej miejscowości pod Bydgoszczą. W jednym z domów pracownicy opieki społecznej i policjanci znaleźli leżącą na podłodze starszą kobietę. Na miejsce zostało wezwane pogotowie, lekarzem w karetce była właśnie Bożena B.
Lekarka po oględzinach stwierdziła śmierć kobiety, wystawiła oficjalne potwierdzenie zgonu i odjechała. Na miejscu pozostali policjanci. - Usłyszałem dziwne charczenie. Złapałem ramię i czułem, że ręka drży. W pewnym momencie ta kobieta otworzyła lewe oko, stwierdziłem, że żyje - wspomina policjant, który uratował kobietę.
Po tym incydencie ruszyło postępowanie prokuratury oraz Okręgowej Izby Lekarskiej. Trwają one do dziś. Wstępne ustalenia pokazują, że lekarka nie dokonała oględzin kobiety z należytą starannością i dlatego błędnie stwierdziła zgon. Nie została jednak zawieszona ani zwolniona. - Aby można było takiej osobie wydać zakaż wykonywania zawodu, musi być prawomocny wyrok. W tym wypadku nie mamy takiej sytuacji i ta pani pozostaje do dyspozycji swoich zwierzchników służbowych - przyznaje Adam Lis z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Północ.
Gdyby po pierwszym incydencie kobieta została zawieszona, nie doszłoby do kolejnego. Dyrektor pogotowia dopiero po dwóch wydarzeniach zerwał z lekarką współpracę. Tłumaczył, że w sprawach nie zapadło jeszcze żadne orzeczenie ani wyrok, więc nie można formalnie mówić o błędzie. Uznał jednak za stosowane zakończyć współpracę z Bożeną B. Jeśli prokuratura uzna, że lekarka popełniła błąd i naraziła pacjentki na pogorszenie stanu zdrowia, może jej grozić nawet 5 lat więzienia.
Autor: mn/tr / Źródło: TTV
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24