Po kontroli systemu egzaminów zewnętrznych przeprowadzonej przez Najwyższą Izbę Kontroli w 2014 r. niewiele zmieniło się na lepsze. Jak wynika z opublikowanego w piątek raportu NIK z ponownej kontroli, Centralna Komisja Egzaminacyjna (CKE) zrealizowała tylko trzy z ośmiu wniosków NIK, a Ministerstwo Edukacji Narodowej zaledwie jeden z sześciu.
Egzaminy zewnętrzne wprowadzono do polskiego systemu edukacji wraz z utworzeniem gimnazjów w 1999 roku. Odpowiada za nie Centralna Komisja Egzaminacyjna (CKE), która podlega Ministerstwu Edukacji Narodowej.
Egzaminy zewnętrzne są prowadzone w szkołach, ale sprawdzane według tych samych kryteriów przez zewnętrznych egzaminatorów w ośmiu komisjach okręgowych.
Obecnie CKE przygotowuje egzamin ósmoklasisty, matury oraz egzaminy zawodowe. Przed reformą edukacji, do 2016 r. przeprowadzała również egzaminy szóstoklasisty. A wiosną tego roku po raz ostatni odbyły się egzaminy gimnazjalne.
Zewnętrzne egzaminy od samego początku budzą wiele emocji. Ich krytycy wskazują, że wymuszają "naukę pod testy" i zachęcają, by oceniać szkoły jedynie przez pryzmat wyników egzaminów. Zwolennicy wskazują zaś, że pozwoliły ukrócić zachowania korupcjogenne w edukacji i przysłużyły się wyrównywaniu uczniowskich szans.
NIK kontroluje, ale zmienia się za mało
Z kontroli przeprowadzonej przez NIK w 2014 r. wynikało, że system egzaminów zewnętrznych pozostawia sporo do życzenia. Najpoważniejsze zarzuty: w co czwartej ponownie sprawdzonej pracy okazywało się, że egzaminator mylił się na niekorzyść ucznia, a nierzetelni egzaminatorzy dalej sprawdzali szkolne egzaminy.
NIK zaleciła wówczas liczne działania naprawcze.
W 2018 roku Izba postanowiła ponowić kontrolę systemu egzaminacyjnego. Wyniki tej powtórnej kontroli NIK opublikowała w piątek.
Okazało się, że Centralna Komisja Egzaminacyjna zrealizowała jedynie trzy z ośmiu wniosków Izby, a Ministerstwo Edukacji Narodowej zaledwie jeden z sześciu.
Co poprawiono? W 2015 r. wprowadzono jednolitą procedurę wglądu do prac dla uczniów z całej Polski. Ci, których zdziwił np. niski wynik, zawsze mogli zobaczyć, jak wygląda ich praca po sprawdzeniu przez egzaminatora.
Ale wcześniej każda z ośmiu Okręgowych Komisji Egzaminacyjnych określała własne zasady, jak to się odbywa. Teraz zasady są już wspólne: uczniowie dostają nie mniej niż 30 minut na wgląd, a weryfikowane są tylko te zadania, o które poproszą, nie zaś całe egzaminy. Do tego wszyscy mogą sfotografować poprawioną pracę, co ułatwia proces odwołania się od wyniku.
Dodatkowe prawa zyskali maturzyści. Wszyscy uczniowie, którzy uznają, że egzaminator popełnił błąd na ich niekorzyść, mogą wnioskować o ponowne sprawdzenie pracy. Kolejny egzaminator może te zastrzeżenia uznać i wówczas zmienia wynik. Jednak od tej decyzji w przypadku na przykład ósmoklasistów nie przysługuje odwołanie. Inaczej jest u maturzystów: ci mogą zwrócić się do zewnętrznego arbitra powołanego nie przez CKE, ale przez MEN, by rozpatrzył ich przypadek.
Dodatkowo w 2016 r. wprowadzono też nowy sposób przygotowania arkuszy egzaminacyjnych, m.in. z podwójnym próbnym zastosowaniem zadań. To oznacza, że zadania, zanim znajdą się w arkuszach i trzeba je będzie rozwiązać podczas egzaminu, są testowane w szkołach na grupach kontrolnych i to przynajmniej dwukrotnie.
Egzaminów nie da się porównać
Czego nadal brakuje? Przede wszystkim, zdaniem kontrolerów, nie funkcjonuje mechanizm, który pozwalałby na porównywanie wyników egzaminów z kolejnych lat. A to utrudnia wykorzystywanie danych egzaminacyjnych przez szkoły, organy prowadzące czy ministerstwo. Problem zdaniem kontrolerów jest szczególnie widoczny w przypadku egzaminu maturalnego. Trudność testów z poszczególnych lat jest różna, a to znacząco wpływa na rekrutację do szkół wyższych - np. 50 proc. punktów z danego przedmiotu w 2018 i 2019 r. może mieć zupełnie inną wartość, a o miejsca na studiach często walczą uczniowie zdający maturę w różnych latach.
Dr Marcin Smolik, dyrektor CKE uważa jednak, że wprowadzenie porównywalności egzaminów w zakresie takim, jak postuluje NIK, jest niemożliwe w obecnym systemie.
Rozwiązaniem mogłoby być umieszczenie w arkuszach tzw. zadań kotwiczących, czyli takich, które wykorzystano już na przykład we wcześniejszych egzaminach. Dzięki nim zyskalibyśmy pewność, że mają ten sam poziom trudności. Dlaczego więc ich nie wprowadzono? Bo utrudnia to m.in. zgoda na fotografowanie prac oraz fakt, że CKE publikuje całe arkusze w dniu przeprowadzenia egzaminu.
- O ile można publikować arkusze bez zadań kotwiczących, to już przy wglądach nie byłoby możliwości wycięcia tych zadań - mówi Smolik. - A zatem zadania te, co do zasady tajne, przestałyby być tajne po pierwszym wykorzystaniu. To z kolei uniemożliwiłoby wykorzystanie ich w kolejnych latach, a tym samym przeprowadzanie zrównywania, o którym pisze NIK. Jest to pewna niedogodność, to oczywiste, ale jest to cena, którą płacimy za pełną transparentność działań systemu egzaminów zewnętrznych - twierdzi Smolik.
Dyrektor CKE podkreśla, że mimo trudności wynikających z przyjętych rozwiązań prawnych, specjaliści w CKE cały czas szukają nowych możliwości tworzenia jak najlepszych zadań egzaminacyjnych.
Egzaminatorzy mylą się i sprawdzają dalej
Ale to nie jedyny zarzut NIK. Zdaniem kontrolerów należałoby też wprowadzić zasadę, że ponownie sprawdzane będą wszystkie arkusze egzaminatora, który został przyłapany na błędzie.
Zdaniem dyrektora Smolika, postulowane przez NIK rozwiązanie są już częściowo stosowane. - Prace egzaminatorów, którzy podczas sprawdzania zostali "zidentyfikowani" jako oceniający nieprawidłowo, są również często poddawane ponownemu oglądowi przez ekspertów okręgowych komisji - mówi dyrektor.
I przypomina, że praca każdego egzaminatora podlega ciągłemu monitorowaniu przez przewodniczącego zespołu egzaminatorów. Ten zaś może egzaminatora, który pomylił się przy sprawdzaniu, zobowiązać do ponownego oceniania prac, ale również wykluczyć go z zespołu egzaminatorów.
Smolik podkreśla, że procedury sprawdzania prac są analizowane po każdej sesji egzaminacyjnej, a egzaminatorzy są regularnie szkoleni.
Jednak według NIK w latach 2014-2018 w przypadku aż jednej czwartej zdających (ponad 10,5 tys. na ok. 42 tys. osób), którzy złożyli wnioski o weryfikację swoich prac, konieczna okazała się zmiana wyniku i wymiana świadectwa.
Z kolei w latach 2009-2018 z ewidencji egzaminatorów wykreślono zaledwie 10 osób, które nie przestrzegały przepisów dotyczących przeprowadzania egzaminów i zasad oceniania.
E-ocenianie zakończone fiaskiem
To nie koniec problemów CKE. NIK uważa, że fiaskiem okazał się projekt e-oceniania.
Na szeroką skalę po raz pierwszy taki model oceniania wprowadzono w 2016 r. To wtedy nauczyciele sprawdzali zadania z egzaminu gimnazjalnego z matematyki, nie wychodząc z domów. Było potrzebnych do tego tylko 1,5 tys., a nie jak w przeszłości - 4,5 tys. egzaminatorów. To oznaczało oszczędności i miało dać szansę na wybranie do sprawdzania prac tych osób, które są w tym najlepsze.
Ale NIK nie jest usatysfakcjonowana. Za wyjątkiem egzaminu gimnazjalnego z matematyki w latach 2016-2019, projekt ten w ogóle nie został wdrożony - twierdzą kontrolerzy. W ocenie Izby CKE nie podjęła też wystarczających działań na rzecz zapewnienia trwałości projektu - "w ciągu 12 lat CKE nie opracowała nawet koncepcji określającej długofalową strategię wdrażania e-oceniania w Polsce".
Smolik zdecydowanie nie zgadza się z krytyczną oceną NIK. - Nie mam pojęcia, dlaczego Izba uznała, że zakończenie egzaminu gimnazjalnego oznacza zakończenie e-oceniania. Kontynuujemy je w egzaminie ósmoklasisty z matematyki - podkreśla dyrektor CKE.
I wyjaśnia, że system mógłby działać znacznie sprawniej, gdyby odpowiednio w niego zainwestować. CKE złożyła wniosek o dofinansowanie projektu w Programie Operacyjnym Polska Cyfrowa. Przeszła już ocenę formalną i czeka na ocenę merytoryczną.
- Ogromnie zależy nam na dalszym wdrażaniu e-oceniania, ale potrzebne jest do tego nowe narzędzie, bez którego nie jesteśmy w stanie rozszerzać zakresu e-oceniania - mówi Smolik. W przyszłości e-ocenianiem objęte mogłyby zostać egzamin ósmoklasisty z matematyki, przedmiotów dodatkowych i języka angielskiego oraz - w miarę możliwości - egzamin z wybranych kwalifikacji zawodowych.
Matura powinna mieć wyższy próg
Z kolei Ministerstwo Edukacji Narodowej według NIK nie podjęło - choć powinno - kwestii podniesienia progu zdawalności egzaminów maturalnych. Obecnie by zdać maturę, trzeba uzyskać 30 proc. punktów z dwóch obowiązkowych egzaminów ustnych (język polski i obcy) oraz trzech pisemnych (język polski, obcy i matematyka).
Zdaniem NIK utrzymywanie tak niskiego progu na egzaminie maturalnym "jest szkodliwe dla polskiej oświaty, wpływa demotywująco na uczniów i stanowi swoistą zapowiedź ich niepowodzenia na studiach wyższych". Dla porównania kontrolerzy NIK przypominają, że próg zdawalności egzaminów potwierdzających kwalifikacje zawodowe to 50 proc. dla części teoretycznej i 75 proc. dla części praktycznej.
Do tej pory kwestia progu na maturze podstawowej nie była jednak oficjalnie poruszana. Była minister edukacji Anna Zalewska postulowała za to wprowadzenie wysokiego progu zdawalności na maturze z przedmiotów dodatkowych na poziomie rozszerzonym. Dziś nie ma tam żadnego progu - do jednego takiego egzaminu trzeba podejść, ale nie można go nie zaliczyć.
- Na egzaminie maturalnym na poziomie rozszerzonym będzie wprowadzony próg zaliczeniowy - zapowiadała Zalewska jeszcze latem 2016 r. Mówiła wówczas, że docierają do niej postulaty nauczycieli, by próg ten ustalić na poziomie nawet 50 proc. punktów. Od tamtego czasu nic się jednak w tym względzie nie wydarzyło.
- Takie prace, o ile mi wiadomo, nie są prowadzone w MEN - potwierdza dyrektor Smolik. Sam stoi na stanowisku, że przyjęte obecnie rozwiązanie jest optymalne. Zauważa też, że 30-procentowy próg zdawalności jest na tle niektórych innych krajów Europy i tak wysoki. Np. na Łotwie, aby zdać odpowiednik egzaminu maturalnego, wystarczy zdobyć 5 proc. punktów.
Egzaminatorzy widzą poprawę
Najpoważniejszym zastrzeżeniem NIK wobec MEN jest fakt, że system egzaminów zewnętrznych od czasu poprzedniej kontroli nie został poddany całościowej zewnętrznej ewaluacji.
"Brak systematycznych badań, zwłaszcza ewaluacyjnych, uniemożliwiał przeprowadzenie kompleksowej oceny wpływu systemu egzaminów zewnętrznych na system oświaty, a w szczególności na kształcenie uczniów, po 20 latach jego funkcjonowania" - czytamy w raporcie NIK.
Tym samym system egzaminacyjny, choć wydatki na jego funkcjonowanie w latach 2014-2018 sięgały 1,1 mld zł, nie miał większego wpływu na kształtowanie polityki oświatowej państwa.
- Z naszego punktu widzenia naprawdę istotne jest, aby arkusze, które tworzymy, były jak najlepsze - podkreśla Smolik. - Dlatego cieszą nas wyniki ankiety przeprowadzonej przez NIK, które pokazują, że ponad 50 procent egzaminatorów uważa, że w latach 2014-2018 jakość arkuszy egzaminacyjnych zdecydowanie się poprawiła lub raczej się poprawiła. W przypadku egzaminu zawodowego - to nawet 62 procent egzaminatorów - zauważa.
I dodaje: - Oczywiście wnioski NIK traktujemy z najwyższą powagą.
Obecnie w CKE trwają prace m.in. nad egzaminem ósmoklasisty z przedmiotów dodatkowych (informatory mają być gotowe we wrześniu 2020 r.; uczniowie po raz pierwszy rozwiążą testy wiosną 2022 r.) i egzaminem maturalnym dla 4-letniego liceum ogólnokształcącego (odbędzie się w maju 2023 roku), a także nowymi egzaminami zawodowymi.
Autor: Justyna Suchecka / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24