- Prokuratura, która zapewne chce w gramach odliczać wszystkie racje i mieć absolutną pewność, nie wchodząc na pole aktywnej polityki informacyjnej, dostarcza szaleńcom argumentów - powiedział w "Faktach po Faktach" w TVN24 były premier i szef SLD Leszek Miller, komentując przebieg posiedzenia komisji sprawiedliwości i praw człowieka.
Podczas posiedzenia naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak powiedział, że "niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu (TNT), co nie oznacza jednak, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi".
Tymczasem pod koniec października - w odpowiedzi na publikację "Rzeczpospolitej" pt. "Trotyl na wraku tupolewa" - płk. Ireneusz Szeląg poinformował na specjalnej konferencji, że "biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych, w tym trotylu i nitrogliceryny".
Ktoś tu "kręci"?
Rozbieżność tę ocenił szef SLD Leszek Miller. - Od dawna uważam, że polityka informacyjna nie jest mocną stroną prokuratury. To bardzo delikatnie (mówiąc), bo rzecz wymaga dosadniejszych słów. To jest woda na młyn tych Polaków, którzy uważają, że pod Smoleńskiem zdarzył się zaplanowany spisek. Gdyby dziś prokurator dodał, że identyczne cząstki zarejestrowano w tym drugim samolocie (Tu 154M), to sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej - powiedział były premier.
Jego zdaniem po środowym posiedzeniu komisji "zwolennicy spisku będą się upewniać, że coś jest na rzeczy, bo prokuratura kręci". - A przeciwnicy tej tezy będą uważali, że jest tak jak prokuratura mówi, czyli że nawet jeśli cząstki tam są, to nie oznacza, że były materiały wybuchowe, a już napewno nie oznacza, że w powietrzu zdarzyła się eksplozja - ocenił polityk.
I dodał: - Obawiam się, że ta kwestia będzie dzielić nas Polaków przez całe dziesięciolecia - powiedział Miller.
Autor: mn//kdj / Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24