Choć zaproszenie było na Marsz Wolności i Solidarności w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, to w praktyce przerodził się on w marsz poparcia dla prezydenta, rządu i PiS-u. Materiał "Faktów" TVN.
Na ten dzień wiele osób czekało bardzo długo. Gdy już przyjechali, opowiadali swoje historie, jak w stanie wojennym internowano, a później wyrzucano z Polski. Niektórzy wciąż mieszkają poza nią. - Przyjechałem tu manifestować, bo ten głupi człowiek jakim był Jaruzelski, to największy zbrodniarz - mówi uczestnik Stanisław Bieniek.
Pamiętają i... popierają
Dla wielu uczestników, to co działo się wtedy, nigdy się nie skończyło. Tak jak dla pana Piotra z Katowic, który przyniósł ze sobą... jajko. 15 lat temu w sądzie przestraszył się go generał Jaruzelski. Ja co roku przyjeżdżam, to jest obowiązek - mówił Piotr Skupiewski ze Społecznego Komitetu Pamięci Górników KWK "Wujek" Poległych 16 grudnia 1981 roku.
W wielotysięcznym tłumie na Placu Trzech Krzyży były osoby starsze i bardzo młode, rodziny, które chciały pokazać nie tyko, to że pamiętają.
- To marsz pamięci dla ofiar stanu wojennego, ale i poparcie dla prezydenta Andrzeja Dudy i naszego obecnego rządu - komentowała jedna z uczestniczek.
To było też widać na transparentach i słychać podczas marszu, który kończył się przed budynkiem Trybunału Konstytucyjnego, a więc w miejscu, gdzie dzień wcześniej się zaczynał.
Dużą ciekawość mogła wzbudzić informacja dotycząca liczby uczestników obu marszów. W sobotę policja oficjalnie nie podawała żadnych danych, za to w niedzielę bardzo szybko poinformowała, że w "Marszu Wolności i Solidarności" wzięło udział nawet 45 tysięcy ludzi, a dzień wcześniej do 20 tysięcy. Według miasta niemal dokładnie... odwrotnie.
Autor: lukl//gak / Źródło: Fakty TVN