Dzięki zawiadomieniu z Centrum Informacyjnego Rządu dowiedziałem się, że rozpoczęła się ogólnopolska kampania bilbordowa na rzecz szczepień. Kilkaset transparentów z napisem "#Szczepimysię" zawiśnie w wielu miastach Polski.
Mnie nie trzeba dwa razy powtarzać. Mam 83 lata, w kwietniu skończę 84, pochodzę z rodziny o tradycjach patriotycznych - dziadka zabili Niemcy, Babcię Rosjanie - więc pomyślałem, że się kwalifikuję w pierwszej kolejności. Nawet bez zachęt na bilbordach, wręcz na ochotnika chciałbym wziąć czynny udział w Narodowym Programie Szczepień. Niestety, "na chwilę obecną" – tak mnie poinformowały uprzejme Panie pod wskazanymi numerami telefonów : "szczepimy tylko personel. Nie mamy informacji o szczepionkach dla pacjentów."
Po tym rozczarowaniu, chyba dla przywrócenia mi równowagi, z Centrum Informacyjnego Rządu przyszło zawiadomienie, że Premier, natychmiast po świętach, powita na lotnisku transport szczepionek. Z jednej strony się ucieszyłem, bo pewnie w tym transporcie z 28 grudnia przyleciała szczepionka dla mnie. Ale z drugiej się zmartwiłem, bo pamiętam, że kilka miesięcy temu, jakoś latem, także na lotnisku, Premier, w towarzystwie wicepremiera Sasina (to już samo przez się nie budzi zaufania), witał specjalny transportowiec. Ten transportowiec z drugiego końca świata przywiózł do nas ważne medykamenty. Ale nawet ta brawurowa akcja nie powstrzymała drugiej fali pandemii. Więc się martwię.
Wniosek: niedobrze jest za dużo pamiętać.
Dotyczy to nie tylko aktywności Premiera. W świątecznej "Polityce" przeczytałem reportaż o kamienicy w Alei 3 Maja nr 2 w Warszawie, gdzie 11 Listopada spalone zostało omyłkowo nie to mieszkanie, co trzeba. W 1947 roku byłem na meczu bokserskim Polska – ZSRR i na tym meczu butelką w głowę dostał nie ten, który miał dostać.
Mecz odbywał się na stadionie Legii, a ring ustawiony był naprzeciwko głównej trybuny. Na ring leciały butelki, a chodziło o to, żeby butelką trafić w Rosjanina. Nie było to jednak proste, zwłaszcza dla kibiców, którzy rzucali z dalszych rzędów. Pamiętam, że jedną taką butelką, która nie doleciała do celu dostał w głowę i zalał się krwią ktoś siedzący blisko ringu. Służba porządkowa usiłowała wywlec z trybuny domniemanego autora nieudanego rzutu i wtedy rozległ się solidarny ryk: "Zostawcie go. Chciał dobrze."
Teraz wracam do reportażu "Polityki". 11 listopada, ten kto rzucił racę, też w swoim mniemaniu, chciał dobrze, ale nie dorzucił. Od racy spaliło się mieszkanie o dwa piętra niżej, należące do fotografa - witkacologa, choć celem był balkon Wydawnictwa Dwie Siostry udekorowany tęczową flagą. Ta flaga nie wzbudza sympatii w uczestnikach Marszu Niepodległości. Wtedy, w 1947 roku, nikt nie miał wątpliwości: butelka rzucona była w słusznej sprawie. Teraz, w kwestii rzucania rac i butelek zdania są podzielone, ale nie to budzi troskę. Troskę budzi zanik gotowości do poświęceń.
Tydzień po ataku na kamienicę Wydawnictwo Dwie Siostry postanowiło na swoim balkonie znowu wywiesić tęczową flagę. Do sąsiadów zwróciło się natomiast z listem - i tu, żeby niczego nie pomylić, zacytuję list w całości: "Drodzy Sąsiedzi i Sąsiadki. Jest nam bardzo przykro z powodu tego, co zaszło. Nie spodziewaliśmy się tego. Nie chcieliśmy i nie chcemy narażać Państwa na ataki i nieprzyjemności. Stanowczo jednak sprzeciwiamy się eskalacji przemocy i atmosferze nienawiści w naszym kraju i uważamy, że takim postawom nie można ulegać. Dlatego też, choć zdajemy sobie sprawę, że spoczywają na nas odpowiedzialności, postanowiliśmy znów zawiesić baner i flagę na naszym balkonie. Wierzymy, że świat najskuteczniej zmienia się razem - dlatego liczymy, że Państwo nas poprą". Reportaż kończy się melancholijnie: "Wydawnictwo list wydrukowało i powiesiło w głównej bramie. Następnego dnia już go tam nie było".
Widać z tego jasno, że nie wszyscy gotowi są popierać słuszny strajk kobiet, jeśli ceną ma być spalenie mieszkania w "prestiżowej okolicy". Nawet trudno się temu dziwić.
Wniosek: Łatwo jest się poświęcać cudzym kosztem.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24