Mateusz Morawiecki z dumą oświadczył w Sejmie, że "płyniemy pod prąd". W Unii Europejskiej płyniemy pod prąd i nie jesteśmy, broń Boże, w żadnym mainstreamie. W mainstreamie, czyli w głównym nurcie mogą sobie płynąć Niemcy albo Francuzi, od biedy Holendrzy, ale nie my. My osobno, co najwyżej z Orbanem. Niestety Orban, jak się okazuje to żaden "bratanek", tylko cwaniak - jak przychodzi co do czego, to przyłącza się do mainstreamu. Tak było z głosowaniem w sprawie prezydentury Tuska. Musieliśmy w rezultacie płynąć pod prąd samotnie.
Naśmiewanie się z bzdur, które z tragiczną powagą wygaduje Premier, to wszelako łatwizna. Więc korci mnie, żeby choć parę słów poświęcić Prezesowi, usadowionemu na tle białoczerwonych flag. Widać było pewien pośpiech w ustawianiu tej dekoracji, tym niemniej nawiązanie do nieśmiertelnego wzorca: przemówienia generała Jaruzelskiego z 13 grudnia 1981 roku było oczywiste. Prezes twierdzi co prawda, że przemówienie generała przespał, wydaje się jednak, że kiedy się ocknął, puścił je sobie kilka razy i dobrze zapamiętał.
W obu przemówieniach chodziło o wywołanie uczucia grozy i to się udało. Jaruzelskiemu lepiej, bo był w mundurze. Wtrącał też cytaty z polskich klasyków. A to zawdzięczał generał Górnickiemu, który - jak mówią - był człowiekiem oczytanym. A na kim ma się oprzeć Prezes? Na Błaszczaku? Jak kilka lat temu sięgnął Prezes do literatury i posłużył się cytatem "Inni szatani są tam czynni", to nikt w całym Sejmie nie wiedział, do czego pije. Tylko najbystrzejsi domyślali się, że chodzi o obce siły. Te na szczęście się nie zmieniły - Niemcy albo Ruscy i oczywiście Żydzi.
Ogólnie rzecz biorąc, politykę cechuje pewna powtarzalność i monotonia. Od stuleci politycy kurczowo trzymają się władzy i kiedyś poddanych, a dziś wyborców uważają za idiotów, zaś świństwa robią ze ściśniętym sercem i tylko dla dobra ogółu. Jednak język polityki się zmienia i to czasem tak szybko, że trudno za zmianami nadążyć. Na przykład zawrotna kariera słowa "wypierdalać". Tylko bardzo proszę nie wykropkowywać, przecież nie tylko słychać je na każdym kroku, ale zostało nobilitowane: przeszło z działu "wulgaryzm" do szlachetnej kategorii "wezwania do rewolucji". Nawet nieco starszym liberalnym językoznawcom od tego awansu kręci się w głowach, ale już na przykład, niezaprzeczalny autorytet młodszego pokolenia, były sekretarz Wisławy Szymborskiej, Michał Rusinek w sposób uczony dowodzi, że nie ma się co gorszyć, bo to wyraz emocji rewolucyjnych.
Mnie jako staremu hipokrycie to jednak przeszkadza i przekonany jestem, że Doroszewski by do tego nie dopuścił. Chociaż - przyznam - zdarza mi się tym słowem (chodzi o "wypierdalać") czasem posłużyć, i to nawet przy damach. Dziś zwłaszcza te młode, rzucają jobami z niewymuszoną swobodą i widzę, że z politowaniem patrzą na człowieka w starszym wieku, który bluzgając, próbuje ująć sobie lat. Zresztą również bluzg i bluznąć to słowa zapomniane, zastąpione przez "wulgaryzm", co brzmi daleko bardziej elegancko.
Język wielkich interesów też się zmienia. Na przykład Adam Hofman, niegdyś polityk, a dziś bezpretensjonalny biznesmen, powiedział, że jego firma R4S świadczyła Leszkowi Czarneckiemu, bankierowi, "usługi komunikacyjno-doradcze, wykonując działania z zakresu public relations i doradztwa strategicznego". Firma R4S podobne usługi świadczyła również mecenasowi Giertychowi. Studiując z zaciekawieniem relacje między Czarneckim, Giertychem i Hofmanem byłem skłonny sądzić, że to raczej Mecenas i Bankier mogliby strategicznie doradzać Hofmanowi. Dorobek profesjonalny Hofmana wydawał mi się skromny i ograniczony do tego, że osobnik o imieniu Zbyszek pojawiający się w opowieściach Hofmana jest ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym. Świetnie rozumiem, że prostodusznemu Adamowi Hofmanowi nie przeszło nawet przez myśl, że ktokolwiek zawierając kontrakt z jego firmą, może liczyć na coś więcej niż tylko na usługi komunikacyjno-doradcze, że w grę wchodzi - być może - coś, co w staroświeckiej polszczyźnie określić, by można chodami lub dojściami. Tak czy owak mamy do czynienia z problemem językowo-komunikacyjnym.
I w tym momencie przypominam sobie nieporozumienie językowe z niedalekiej przeszłości. Rywin też przecież świadczył usługi z zakresu doradztwa strategicznego. Można powiedzieć tylko, że od niewłaściwych ludzi domagał się za nie honorarium. Zamiast od Agory gratyfikacji powinien oczekiwać od grupy trzymającej władzę. Ale żeby zaraz komisja śledcza, żeby zaraz do pudła…
Dynamiczny rozwój polszczyzny takich nieporozumień dostarcza co chwila. Jedne są fundamentalne, inne prozaiczne: na przykład "miejscówka". W mojej młodości związana była przede wszystkim z transportem kolejowym, najsilniej jednak kojarzy mi się z kolejką na Kasprowy. W sezonie bez miejscówki nie było mowy o wyjeździe na górę. Po miejscówki stawało się w ogonku przed świtem, legendy opowiadają o bohaterach, którzy prosto z dancingu w "Watrze" szli do Kuźnic po miejscówki. Na handlu miejscówkami opierała się pomyślność, znaczenie i wpływy niejednej rodziny zakopiańskiej. Dojście do miejscówek znaczyło niemal tyle, co dojście do talonów na samochody. Dziś miejscówka przeszła do języka turystyki i na przykład niedawno przeczytałem, że w Tyrolu są wspaniałe miejscówki, ale autor patriotycznie dodał, że w Beskidzie Sądeckim nie gorsze.
Dla mnie te sprzedawane przez koników w Kuźnicach pozostają bezkonkurencyjne.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny, polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24