- Wiemy na pewno, że oba pociągi zostały wyprawione na ten sam szlak za pomocą sygnału zastępczego. To jest kluczowa sprawa i warto zdawać sobie sprawę, co to znaczy - ocenia zajmujący się na co dzień koleją Michał Tusk, pytany o ewentualne przyczyny katastrofy kolejowej w Szczekocinach. Syn premiera przyznaje, że tym razem to ojciec służył mu za źródło informacji. - Wykorzystywałem go, żeby dowiedzieć się czegoś więcej z miejsca, czegoś co mogłoby być istotne - wyznaje Michał Tusk.
Michał Tusk, dziennikarz "Gazety Wyborczej" specjalizujący się w tematyce kolejnictwa stwierdza, że rozstrzygając spór o to, czy w Szczekocinach zawiódł człowiek czy sprzęt, szybko odpowiada, że raczej człowiek. - Czy to jest urządzenie z XIX wieku, czy najnowocześniejsze urządzenie komputerowe, to nie ma to znaczenia. Te urządzenia będą tak samo zawsze działały i to w całej Europie - ocenia syn premiera.
Na czym polega "sygnał zastępczy"
Podobnie jak wszyscy eksperci zaznacza, że kluczową sprawą dla wyjaśnienia przyczyn sobotniej katastrofy jest kwestia "sygnału zastępczego", który uruchamiany jest wtedy, gdy z jakiegoś powodu (np. podczas remontu torowiska, czy trakcji) nie mogą zadziałać inne systemy bezpieczeństwa.
Idea (systemu zastępczego) polega na tym, że pomijamy wszystkie systemy zabezpieczenia. Dyżurny ruchu mruga najniżej położonym, białym światłem i to znaczy, że on właśnie przejmuje odpowiedzialność. Dba, żeby było bezpiecznie - tłumaczy Michał Tusk.
Właśnie ten moment jest często krytyczny ze względu na ogrom ten odpowiedzialności. Tym bardziej, że od tej chwili dyżurny ruchu zaczyna funkcjonować w trybie tzw. miękkich procedur.
- Miękkie dlatego, że są to procedury związane z tak zwaną "check-listą", jak to jest w lotnictwie. To znaczy, że ten dyżurny musi w pewny, określony procedurami sposób z drugim dyżurnym porozmawiać. Oni muszą wymienić się pewnymi informacjami. Dopiero wtedy może wysłać pociąg na sygnale zastępczym na szlak. Wtedy też procedury mówią o tym, że w obrębie stacji pociąg jedzie 40 kilometrów na godzinę, a jak już wyjedzie ze stacji, to jedzie tyle, ile fabryka dała, czyli w tym przypadku 120 kilometrów na godzinę - tłumaczy Michał Tusk.
Niewłaściwe zastosowanie procedury?
Według syna premiera klucz do zrozumienia przyczyn katastrofy w Szczekocinach leży więc najprawdopodobniej w niewłaściwym zastosowaniu procedury sygnału zastępczego. Jak się okazuje, na polskich torach stosowanego nagminnie. - Gdynia Główna Osobowa, a więc duża stacja, gdzie jest bardzo duży ruch pociągów. W 2001 roku miał tam miejsce pożar nastawni. Przez kolejnych osiem, dziewięć lat każdego dnia, każdy pociąg był wyprawiany na szlak sygnale zastępczym. To były dziesiątki pociągów z setkami tysięcy ludzi - przytacza przykład Michał Tusk.
Na informacje o błędzie elektronicznego sygnału kontroli rozjazdu Tusk stwierdza, że pomyłki się zdarzają i to wszędzie. Wtedy właśnie należy korzystać z przygotowanych na takie okoliczności procedur. - Tutaj nastąpiło jakiegoś rodzaju nieporozumienie między dyżurnymi, którzy w jakiś sposób, mówiąc brutalnie, się nie dogadali - ocenia Michał Tusk.
Premier źródłem informacji
Pytany o to, czy ojciec rozmawiał z nim na temat sobotniej katastrofy, powiedział, że owszem, ale tym razem to Donald Tusk był źródłem informacji. - Akurat w tym przypadku to ja raczej wykorzystywałem go, żeby dowiedzieć się czegoś więcej z miejsca wypadku. Czegoś co mogłoby być istotne. Nie ukrywam, że interesowało mnie to, co stało się z maszynistami. Każdy z branży liczył na to, że stało się tak, jak często w takich przypadkach paradoksalnie, udaje im się schować w klatce bezpieczeństwa i przeżyć. W tym przypadku niestety było inaczej i można tylko nad tym ubolewać - kończy Michał Tusk.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24