Wszystkie mają wspólny mianownik, utworzono je jeszcze w PRL lub tuż po jego upadku. To Polskie Związki: działkowców, wędkarzy, piłki nożnej, Ochotnicze Hufce Pracy. Okres zmian przetrwały bez szwanku i funkcjonują do dziś, obracając setkami milionów złotych.
Najbardziej znanym "związkiem" w Polsce jest bezsprzecznie Polski Związek Piłki Nożnej. Ponieważ ten sport jest oczkiem w głowie milionów Polaków, to działalność PZPN najczęściej jest przedmiotem zainteresowania mediów. Najczęściej można usłyszeć o aferach korupcyjnych, nepotyzmie i wystawnych imprezach, na których wiele osób za kołnierz nie wylewa.
Pomimo tego, że "bohaterami" mediów najczęściej jest prezes i członkowie najwyższych władz PZPN, to prawdziwą siłę ma tak zwany "teren", którego głosami na zjazdach wybiera się kierownictwo. PZPN również obraca milionami złotych i jak do tej pory również pozostaje poza zasięgiem polityków. M.in. z racji średniej wieku, działacze związku są często nazywani "leśnymi dziadkami".
Jednym z najpotężniejszych "związkowych" reliktów PRL odziedziczonych przez niepodległą Polskę jest Polski Związek Wędkarski. To masowa organizacja, której członkiem jest formalnie 630 tysięcy ludzi. Z ich składek i opłat związek rocznie uzyskuje niebagatelną sumę ponad stu milionów złotych rocznie. Z tych pieniędzy jest utrzymywanych około 600 etatowych pracowników i są finansowane cele statutowe, czyli przede wszystkim dbanie o dwudziestoma tysiącami hektarów wód śródlądowych.
Nad wszystkim czuwa niezmiennie od 1989 roku ten sam człowiek, prezes Eugeniusz Grabowski. W PRL od lat 50-tych był pracownikiem służb bezpieczeństwa, w 1989 roku jako były generał trafił na stanowisko prezesa PZW. - Ja nie zabiegałem o tę funkcję. To mnie znaleziono - zapewnia Grabowski.
Kolejną "związkową" potęgą sięgającą korzeniami PRL, jest Polski Związek Działkowców. Przed tą wyjątkowo skuteczną organizacją drżą politycy, którzy zabiegają o względy kilku milionów działkowców. Dzięki lobbingowi PZD kolejne próby jego demontażu, podejmowane w tle oskarżeń o korupcję i nieprzydatność, kolejno trafiają do szuflady.
Nad organizacją pieczę od 31 lat sprawuje niezmiennie ten sam człowiek - prezes Eugeniusz Kondracki. Podlega mu niemal milion działek, których użytkownicy płaczą związkowi 19 groszy za każdy metr kwadratowy. Daje to przychód w wysokości 50 milionów złotych rocznie. Jednocześnie działkowicze mają niewiele praw, ponieważ formalnie właścicielem ich działek jest związek. Próby reformy lub zmian systemu od lat kończą się tak samo - fiaskiem.
Dla wielu może to być zaskoczenie, ale w Polsce nadal działa organizacja, będąca jednym z symboli PRL. Na dodatek ma się bardzo dobrze. Ochotnicze Hufce Pracy nie są już pupilem ludowej propagandy, ale na brak przychylnego spojrzenia władz nie mogą narzekać. Z budżetu państwa OHP otrzymuje rocznie około pół miliarda złotych. Znaczna część tych pieniędzy jest przeznaczana na wynagrodzenie ponad 3,5 tysiąca pracowników.
Organizacja, która niegdyś dostarczała półdarmowej siły roboczej na socjalistyczne budowy, dzisiaj również zajmuje się głównie młodzieżą. OHP pełni funkcję urzędu pracy dla młodych i oferuje im różnego rodzaju szkolenia, które mają pomóc w znalezieniu zatrudnienia lub zdobyciu doświadczeniu.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24