Ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej była "rozpoznaniem bojem" - mówi doradca prezydenta. Efekt tego rozpoznawczego boju był taki, że było "trzeba się wycofać" - co przyznaje wicemarszałek Sejmu. Po wycofaniu przepisów karnych z ustawy, premierzy Polski i Izraela podpisali wspólną deklarację, co Mateusz Morawiecki uznał za "ogromny sukces". Opozycja i eksperci mówią jednak raczej o ogromnych stratach, jakie poniosła Polska na arenie międzynarodowej w ciągu pięciu miesięcy, jakie upłynęły od uchwalenia ustawy do skreślenia przepisów karnych.
Nieoczekiwana i gwałtowna zmiana stanowiska rządu, większości parlamentarnej i prezydenta w sprawie prawnokarnej ochrony dobrego imienia Polski cały czas jest żywo komentowana zarówno w kraju, jak i za granicą. W komentarzach nie brakuje spekulacji na temat prawdziwej przyczyny skreślenia w ustawie o Instytucie Pamięci Narodowej przepisów karnych, przewidujących sankcje za publiczne i wbrew faktom pomawianie Polski i Polaków o odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie III Rzeszy Niemieckiej popełnione w czasie II wojny światowej.
Parlamentarzyści usłyszeli: stan wyższej konieczności
Wokół sposobu, terminu i tempa przeprowadzenia zmian stawianych jest wiele pytań, na które ich inicjator - rząd Mateusza Morawieckiego - nie udzielił jak dotąd konkretnych odpowiedzi.
Tempem prowadzenia prac zdziwiona jest nawet część polityków Prawa i Sprawiedliwości. Choć tylko nieliczni mówią o tym głośno.
- Wczorajszy dzień nie był dobrym dniem w historii polskiego parlamentaryzmu. Sprowadzono nas do roli maszynek do głosowania - powiedział serwisowi #Rzeczopolityce senator PiS Aleksander Bobko.
Z jego relacji wynika, że o projekcie wykreślenia przepisów karnych z ustawy o IPN posłowie i senatorowie dowiedzieli się w środę o 8.30 rano od prezesa Jarosława Kaczyńskiego na posiedzeniu Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości. Kierownictwo partii miało zaapelować do parlamentarzystów o dyscyplinę, powołując się na stan wyższej konieczności.
Marszałkowie Sejmu i Senatu, ku oburzeniu opozycji, maksymalnie skracali debatę. Nowelizacja została przyjęta bez prac w komisjach. Dlaczego przyjęto takie tempo i zastosowano parlamentaryzm na skróty, okazało się po południu. Na godzinę 18 zaplanowane było podpisanie przez premierów Polski i Izraela deklaracji potwierdzającej poprawne stosunki między krajami i dążenie do sprawiedliwej prawdy historycznej o II wojnie światowej.
Wola polityczna wyprzedziła procedury
Konieczność zdążenia z uchwaleniem ustawy przed telemostem Morawiecki - Netanjahu tłumaczyłaby nadzwyczajne tempo prac nad nowelizacją, choć zdaniem opozycji go nie usprawiedliwia. Otwarte jednak pozostaje pytanie, dlaczego projekt ustawy rząd przyjął w ostatniej chwili i nie podał go do publicznej wiadomości przed skierowaniem do Sejmu. Zwłaszcza że proces legislacyjny w Polsce jest jawny, a jak przyznał szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, przygotowania do zmian w akcie prawnym, któremu sprzeciwiał się m.in. Izrael i Stany Zjednoczone, trwały od kilkunastu tygodni.
"Projekt został udostępniony w Biuletynie Informacji Publicznej na stronie podmiotowej Rządowego Centrum Legislacji w zakładce Rządowy Proces Legislacyjny" - zapewniono w "ocenie skutków regulacji", jednym z załączników do projektu przesłanego przez rząd do Sejmu.
Jednak w oficjalnym, urzędowym serwisie internetowym Rządowego Centrum Legislacji projekt ukazał się w środę 27 czerwca o godzinie 11.46, czyli ponad kwadrans po tym, jak Sejm zdążył już przeprowadzić trzy czytania ustawy i ją uchwalić.
Z opublikowanych przez rząd dokumentów wynika, że rząd przyjął projekt ustawy we wtorek 26 czerwca. Uczynił to w tak zwanym trybie obiegowym.
Tryb obiegowy nie jest zasadą w pracy Rady Ministrów. Zasadą jest przyjmowanie dokumentów na posiedzeniach. Tryb obiegowy jest tzw. trybem odrębnym, czyli wyjątkowym. Polega na korespondencyjnym uzgodnieniu stanowisk między ministrami. W praktyce wygląda to tak, że sekretarz Rady Ministrów rozsyła ministrom dokument z prośbą o zaakceptowanie lub zgłoszenie uwag. Wyznacza na to termin i jeżeli w wyznaczonym czasie żaden z ministrów uwag nie zgłosi, uznaje się że rząd projekt przyjął.
Projekt przyjęto "obiegiem", choć ministrowie spotkali się twarzą w twarz
Dlaczego przyjęto tryb obiegowy? To pytanie, które wydaje się tym bardziej zasadne, że przecież tego samego dnia, w którym korespondencyjnie, czyli w trybie obiegowym, został przyjęty projekt zmian w ustawie o IPN, ministrowie widzieli się osobiście w jednej sali. We wtorek 26 czerwca odbyło się bowiem zaplanowane posiedzenie rządu. Po nim, na konferencji prasowej, występował premier Mateusz Morawiecki, ale mówił o planowanych zmianach w prawie o odpadach. Nie wspomniał o tym, że za dziesięć godzin rząd przyjmie projekt zmian w ustawie o IPN.
W dokumentach ujawnionych przez Rządowe Centrum Legislacji zwraca uwagę również fakt, że projekt przedłożył rządowi szef Kancelarii Premiera. Tymczasem ustawa, którą projekt zmieniał została wcześniej przygotowana w Ministerstwie Sprawiedliwości. Z dokumentów RCL nie wynika, jakoby minister sprawiedliwości brał jakikolwiek udział w pracy nad projektem wykreślenia przepisów karnych z ustawy przygotowanej właśnie w jego resorcie.
Z pisma szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka do Jolanty Rusiniak, sekretarz Rady Ministrów, wynika, że "Prezes Rady Ministrów zdecydował o odrębnym trybie postępowania z przedmiotowym projektem ustawy polegającym na wniesieniu tego projektu bezpośrednio do rozpatrzenia przez Radę Ministrów w trybie obiegowym".
Zatem, w tym obiegowym trybie termin zajęcia stanowisk wobec projektu wykreślenia przepisów karnych z ustawy o IPN sekretarz Rady Ministrów Jolanta Rusiniak wyznaczyła ministrom na wtorek na godzinę 22.00.
W dostępnych dokumentach legislacyjnych rządu nie ma śladu, by któryś z ministrów zgłaszał uwagi, więc uznano że projekt jest przyjęty przez rząd. Po czym został skierowany do Sejmu w trybie pilnym.
"Jest to uzasadnione koniecznością podjęcia niezwłocznych działań służących bardziej efektywnej ochronie dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego" - napisał w poleceniu do Jolanty Rusiniak szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk.
Nazajutrz, w środę, tuż po godzinie 7 minister Dworczyk poinformował w Polskim Radiu, że "premier Morawiecki zwrócił się z wnioskiem do marszałka Sejmu o uzupełnienie porządku obrad Sejmu o punkt dotyczący nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej".
Opinia dosłana faksem i trzy czytania w dwie godziny
W czasie, gdy na posiedzeniu klubu PiS - przypomnijmy, według relacji senatora Bobki, około 8.30 w środę - prezes Kaczyński apelował o dyscyplinę w sprawie pilnej rządowej noweli ustawy o IPN, marszałek Marek Kuchciński (również członek klubu PiS) informował opinię publiczną, że "za chwilę rozpocznie się 65. posiedzenie Sejmu. Na pierwszy ogień pójdzie palący problem – ochrona środowiska, szczególnie w kontekście płonących składowisk odpadów". O uruchomieniu legislacyjnego ekspresu dla noweli ustawy o IPN nie wspominał.
O wpłynięciu tego projektu Kuchciński poinformował na swoim profilu społecznościowym dopiero równo o 9 - godzinie rozpoczęcia obrad Sejmu.
O 8.38, jak wynika z godziny odznaczonej przez telefaks, wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk dosłał obowiązkową opinię o braku sprzeczności proponowanej nowelizacji z prawem Unii Europejskiej.
Dalszy bieg wydarzeń jest już powszechnie znany. Obrady Sejmu były transmitowane w stacjach telewizyjnych i w internecie. Przy nieskutecznych protestach opozycji przeciw ograniczaniu możliwości wypowiedzi i zadawania pytań, Sejm w dwie godziny przeprowadził trzy czytania nowelizacji i ostatecznie ją uchwalił.
W pracach tych nie przeszkodziło nawet okupacja mównicy przez posła Roberta Winnickiego. Marszałek Marek Kuchciński nie wykluczył go z obrad i nie ukarał za zachowanie, choć wcześniej sięgał po te środki wobec innych posłów. Tego samego dnia ustawę bez poprawek przyjął Senat, a prezydent Andrzej Duda złożył na niej swój podpis.
W komunikacie Kancelarii Prezydenta zwraca uwagę stwierdzenie, że prezydent podpisał ustawę "po uzyskaniu niezbędnych opinii prawnych". Zatem między poparciem ustawy przez Senat około godziny 17, a podpisaniem ustawy - przed godziną 19 Andrzej Duda zdążył jeszcze uzyskać opinie prawne.
W ten sposób w środę 27 czerwca między 9 a 19 nowelizacja ustawy o IPN przeszła pełen proces legislacyjny w parlamencie i zyskała podpis prezydenta. Choć większość opozycji poparła zaproponowane przez rząd Morawieckiego skreślenie kar w ustawie o IPN, to protestowała przeciw pośpiechowi i ograniczaniu debaty w obu izbach parlamentu.
Radykalna zmiana poglądów
Opozycja wytyka też rządowi i Prawu i Sprawiedliwości, będącemu jego politycznym zapleczem, że zaledwie w ciągu doby całkowicie zmieniły swoje poglądy na metody ochrony dobrego imienia Polski i Polaków przed pomawianiem o współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką.
Poza nielicznymi wyjątkami politycy Zjednoczonej Prawicy bezwzględnie popierali ustawę zawierającą przepisy karne.
- Będzie nam łatwiej bronić dobrego imienia i godności Polski i Polaków za granicą - zapewniał minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro jeszcze w marcu 2018 roku, zaraz po wejściu w życie ustawy.
- Jak mówi się o polskich obozach koncentracyjnych albo przypisuje się odpowiedzialność za Holokaust całemu narodowi, bądź państwu polskiemu, na to dłużej zgody Polaków nie będzie - obwieszczał w lutym wicepremier Jarosław Gowin.
- Nikt wcześniej lepszej ustawy nie napisał. Widać było nieskuteczność innych działań niż działania prawne - mówił w lutym Jacek Sasin z Prawa i Sprawiedliwości.
- Nie przewiduję, aby kształt tej ustawy uległ jakiejś zmianie, bo ona jest potrzebna i powszechnie oczekiwana i była dawno temu zapowiadana - przekonywał w styczniu senator Jan Maria Jackowski.
- Myślę, że ta ustawa jest dobra - oświadczył w styczniu marszałek Senatu Stanisław Karczewski.
Uchwalili, mimo napiętej sytuacji
W czasie, gdy Senat przyjmował 1 lutego uchwaloną wcześniej przez Sejm ustawę zawierającą przepisy karne, było już wiadomo, że sprzeciwia się jej ambasador Izraela w Polsce oraz Departament Stanu USA. Sprzeciw Izraela i Stanów Zjednoczonych wywołały obawy, że nowe przepisy mogą zaszkodzić wolności słowa, debacie naukowej oraz badaniom nad Holokaustem. USA ostrzegały, że przyjęcie ustawy może zaszkodzić stosunkom Polski i Stanów Zjednoczonych.
W dniu, gdy obradował Senat, odbyło się posiedzenie kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości. Wiadomo tylko tyle, bo potwierdził to wtedy marszałek Karczewski, że rozmawiano o ustawie o IPN. Po tym posiedzeniu Senat poparł ustawę z przepisami karnymi bez poprawek. Wkrótce weszła w życie. Nikt na mocy jej przepisów nie został ukarany, ale - jak wskazują eksperci - ustawa ta przyniosła wymierne, dotkliwe i trwałe straty w stosunkach Polski z Izraelem i Stanami Zjednoczonymi.
- To, co się wydarzyło na poziomie społeczeństw - izraelskiego, które poczuło się dotknięte i oburzone i polskiego, w którym niestety zostały wyzwolone pokłady antysemityzmu - to, co się stało na tym poziomie niestety będzie dla nas obciążeniem na bardzo wiele lat - powiedziała w TVN24 Agnieszka Magdziak-Miszewska, była ambasador RP w Izraelu.
- Relacje Polski ze Stanami Zjednoczonymi nigdy nie były tak złe po 1989 roku. To jest kwestia, którą można było przewidzieć. To jest ustawa, która była bublem prawnym - ocenia amerykanista dr Tomasz Płudowski.
Rząd jednak skutków tych nie przewidział.
- Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że reakcja świata, zwłaszcza żydowskiego, izraelskiego może być taka gwałtowna - przyznał w środę Senacie premier Mateusz Morawiecki.
Premier zrobiłby tak samo jeszcze raz
Jednak premier unikał – choćby pośredniego – przyznania się do błędu, że uchwalenie przepisów karnych w ustawie o IPN, mimo znanych już w styczniu sygnałów o możliwych negatywnych konsekwencjach na arenie międzynarodowej, spowodowało dla Polski straty.
- Gdybym został zapytany, czy jeszcze raz bym przez to przeszedł, odpowiedziałbym, że tak, bo skutkiem tego przejścia przez to trudne Morze Czerwone było właśnie podniesienie wiedzy o prawdzie historycznej II wojny światowej. Tyle mogę uczciwie powiedzieć - stwierdził.
Premier starał się również przekonywać senatorów, że przyjęcie ustawy o IPN w obowiązującym wcześniej kształcie, było wręcz niezbędne. Morawiecki usiłował dowodzić. że dzięki ustawie z przepisami karnymi "podnieśliśmy świadomość, czym jest prawda historyczna i prawda o Polsce".
- To jest uzysk, jakiego byśmy nie zrobili przez publikację tysiąca książek i filmów z Melem Gibsonem i Johnnym Deppem - mówił premier.
Stwierdził też, że "skutki faktyczne [uchylonej właśnie ustawy o IPN - red.] ocenia pozytywnie, choć oczywiście jest to w bardzo trudnych okolicznościach wywalczone podniesienie sprawy polskiej".
Podpisanie zaś wspólnej deklaracji z premierem Izraela Benjaminem Netanjahu, po kilkumiesięcznym okresie pogorszenia stosunków, nazwał Morawiecki w środę wieczorem "ogromnym sukcesem".
Rozpoznanie bojem, bez zakładania strat
Po co zatem była ustawa, którą uchwalono świadomie, mimo znanych sygnałów, że może doprowadzić do pogorszenia stosunków z ważnymi zagranicznymi partnerami? Doradca prezydenta profesor Andrzej Zybertowicz dowodzi, że ustawę - rodzącą przecież skutki prawne - uchwalono w celach... poznawczych.
- Ja uwypuklam poznawczy aspekt ustawy. Ona może była niefortunnym i niezaplanowanym, czymś co się w języku wojskowym nazywa rozpoznaniem bojem. Podjęliśmy pewne działania, które były skądinąd niezbędne, ponieważ analizy wykazały, że częstotliwość powtarzania kłamliwych fraz o polskiej odpowiedzialności za Zagładę rosła. Rosła jeszcze przed tą ustawą, mimo interwencji polskiej dyplomacji, które miały miejsce w czasach rządów Platformy - przekonywał Zybertowicz w "Kropce nad i" w TVN24.
Jeżeli przyjąć za logiczne użycie przez doradcę prezydenta słów "rozpoznanie bojem", należy przypomnieć, że w doktrynach wojskowych ten rodzaj rozpoznania z góry zakłada możliwość poniesienia strat. Tych strat - przywołajmy znów słowa premiera z Senatu - rząd jednak nie przewidywał.
"Później się wszystko jakoś tak potoczyło"
Brak przewidywania możliwych negatywnych konsekwencji przez obóz rządzący, potwierdzają również słowa wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego z PiS, który w dzisiejszym wywiadzie dla Radia Wnet powiedział:
- Nie spodziewaliśmy się, przyjmując tę ustawę, takiego rezonansu. Prawdę mówiąc, skala tego rezonansu trochę, a nawet bardzo nas zaskoczyła. (...) Projekt ustawy o IPN leżał w szufladzie 1,5 roku. Patrzyliśmy na niego mając wiele wątpliwości, później się wszystko jakoś tak potoczyło, że został nagle z tej szuflady wyjęty i trafił do Sejmu - powiedział Terlecki, podsumowując jednocześnie, że "czasem popełnia się jakieś błędy i trzeba się z nich wycofać".
Wspominając jednolitą narrację Prawa i Sprawiedliwości w kwestii słuszności ustawy o IPN zawierającej przepisy karne, obowiązującą w zasadzie jeszcze do początku tego tygodnia, nie sposób nie odnotować, że w kwestii powodów wprowadzonych w środę zmian, narracja polityków władzy już taka jednolita nie jest.
Premier Morawiecki mówił w Senacie "gdybym został zapytany czy jeszcze raz bym przez to przeszedł, odpowiedziałbym, że tak" i zapewniał, że wszystko skończyło się "ogromnym sukcesem". O "ogromnym sukcesie premiera" mówił również prezes PiS Jarosław Kaczyński.
Wicemarszałek Terlecki przyznał, że doszło do błędów, z których trzeba było się wycofać. W podobnym tonie wypowiadał się w czwartek w Radiu Zet wicepremier Jarosław Gowin.
Rzecznik prezydenta RP Krzysztof Łapiński nie mówi ani o sukcesie, ani o błędach. Pytany o zyski i straty z uchwalenia przepisów karnych i wycofania się z nich, powiedział jedynie, że " bilans końcowy jest dobry".
Autor: jp//kg / Źródło: tvn24.pl