Aż 46 proc. wszystkich głosów w wyborach do sejmików i 17 z 30 mandatów, które dają możliwość samodzielnego pełnienia władzy. To wynik Polskiego Stronnictwa Ludowego w województwie świętokrzyskim. Ludowcy mogliby tam rządzić, nie oglądając się na nikogo. Ale - jak mówią - tak się nie stanie. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Dawniej rządzili w koalicji z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, ostatnio w sojuszu z Platformą Obywatelską. PSL zawsze było mocne w Świętokrzyskiem, ale nigdy jeszcze nie stało przed perspektywą sprawowania władzy w pojedynkę.
"Księstwo i księciunio"
Teraz to się zmieniło. W wyborach do sejmików ludowcy zdobyli 17 z 30 mandatów. Resztę dostali kandydaci Prawa i Sprawiedliwości (8), PO (3) i SLD (2).
- Jestem przekonany, że będziemy dalej konstruktywnie mogli podjąć wyzwania w koalicji z Platformą Obywatelską - mówi jednak wicemarszałek województwa Kazimierz Kotowski z PSL, próbując tonować nastroje radości. Nie ulega jednak wątpliwości, że to PO będzie w tej części Polski przez kolejne cztery lata tylko "przystawką" dla ludowców.
Tego, że PSL nie podzieli się władzą jest pewne m.in. działające od lat w opozycji w województwie SLD, którego przewodnicząca Irena Romanowska nazywa ten region kraju "księstwem PSL-u", marszałka Adama Jarubasa "księciuniem", a samą partię ludowców "największym pracodawcą w regionie".
- Kto tu pracuje, należy do PLS-u, jest z tym stronnictwem związany. To całe klany rodzinne, radni, ich dzieci pracujące w urzędach - wylicza.
- W lokalnych społecznościach, dla lokalnych spraw od czasu do czasu potrafimy się wznieść ponad te partyjne podziały - tłumaczy jednak Jarubas będący też szefem struktur PSL w Świętokrzyskiem.
Autor: adso//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24