Sanepid i Ministerstwo Zdrowia stale przypominają: masz objawy zakażenia koronawirusem, zrób test, odizoluj się. To samo dotyczy tych, którzy mieli kontakt z osobą zakażoną. Problem w tym, że niekiedy takie osoby same muszą zabiegać o uwagę sanepidu, bo w systemie jest bałagan. Materiał magazynu "Polska i Świat".
18-letni Michał z jednego z warszawskich liceów opowiada, że uczniowie z jego szkoły ledwo wrócili z wakacji do tradycyjnej nauki, a dyrektor miał dla nich złe wiadomości. Jeden z uczniów zakaził się koronawirusem. Uczniowie i ich rodziny mieli czekać na telefon od sanepidu i decyzję o kwarantannie. Michał jako jedyny z klasy nigdy takiej informacji nie dostał. - Czekałem na ten telefon, bo byłem ciekawy tego całego procesu, i nigdy się nie doczekałem - mówi.
Na kwarantannę trafiła jednak jego rodzina, która akurat była poza Warszawą. Michał miał wrażenie, że zagubił się w systemie. Zorientował się, że coś jest nie tak, gdy nie mógł zalogować się do obowiązkowej dla osób na kwarantannie lub po kontakcie z koronawirusem aplikacji "Kwarantanna domowa". Wtedy sam zadzwonił do sanepidu. - I dowiedziałem się, że nie ma mojego numeru na liście - mówi. Dlatego nigdy nie wysyłał wymaganych przez aplikację zdjęć poświadczających przebywanie na kwarantannie, nigdy też nie meldował się policji, bo żaden patrol z tych, które miały sprawdzać przestrzeganie zasad kwarantanny, nigdy się do niego nie zgłosił. Michał kwarantannę narzucił sobie sam.
Anatoliy Zimnin w systemie sanepidu zaistniał, ale musiał włożyć sporo wysiłku w to, by zorientować się w sytuacji. - Trzeba dzwonić, starać się, zadawać multum pytań, wymagać działań zwraca uwagę. Na kwarantannę trafił 13 sierpnia - miał objawy zakażenia, 19 sierpnia pobrano od niego wymaz do badań.
Przez kilka dni czekał na informację jaki jest wynik testu, w końcu postanowił zadzwonić sam. - Wykonałem kilkadziesiąt połączeń, ponad trzydzieści to z pewnością. Nie udało mi się. Żadne moje połączenie nie doszło do skutku - twierdzi mężczyzna.
Gdy już udało mu się dowiedzieć, że jest zakażony, czekało go kolejne zaskoczenie. Opowiada, że kilka dni po pozytywnym wyniku testu aplikacja poinformowała go o zakończonej kwarantannie i przestała działać. Antaoliy wiedział jednak, że po wykryciu zakażenia powinien pozostać w izolacji domowej i według obowiązujących wówczas zasad zwolnić go z niej miał dopiero negatywny wynik testu.
Miesiąc później, gdy już zdążył wyzdrowieć i zapomnieć o całej sprawie, odebrał na poczcie list polecony od sanepidu. - W którym sanepid nakazuje mi udać się na przymusową kwarantannę pod adres, gdzie mieszkam - opowiada mężczyzna. A było to pismo jeszcze z 16 sierpnia.
"Będziemy coraz bardziej wydolni"
Na początku września w reportażu Dariusz Kubika można było zobaczyć, jak przeciążone są sanepidy, jak sytuacja wygląda po drugiej stronie słuchawki. Telefony w placówkach dzwonią co chwilę, a pracownicy sanepidu często są na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej.
- Emocji jest tak dużo, że czasem po prostu te emocje nas przerastają, bo człowiek chciałby każdemu pomóc, ale nie jest w stanie - mówiła Beata Wójciak z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Nowym Sączu.
Po emisji materiału Główny Inspektor Sanitarny Jarosław Pinkas przyznawał, że co prawda sanepidowi zdarzały się wpadki, ale w przyszłości ma być lepiej. Poprawa jakości ma być konsekwencją dofinansowania i zinformatyzowania sanepidów. - Będziemy coraz bardziej wydolni, bo to my powinniśmy dzwonić do obywateli, pytając, jakie były kontakty, prowadząc postępowanie epidemiologiczne, a nie obywatele powinni do nas dzwonić - podkreślał Pinkas.
W odpowiedzi na pytania dziennikarzy "Polski i Świata" o wzmocnienie sanepidów Ministerstwo Zdrowia poinformowało, że dotychczas uruchomiono na ten cel 95 milionów złotych, a część z tych środków zostanie przeznaczona na informatyzację sanepidu.
Anna Wilczyńska
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN