W wyniku przeprowadzonych eksperymentów możemy powiedzieć, że najbardziej prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny inicjujący silną falę uderzeniową - wynika z filmu podkomisji smoleńskiej, który został zaprezentowany w poniedziałek. Tezy podkomisji wyraźnie różnią się od ustaleń komisji ministra Jerzego Millera i prokuratury.
W poniedziałek, w siódmą rocznicę katastrofy, podkomisja przedstawiła swoje dotychczasowe ustalenia. Dziennikarzom zaprezentowano film.
Tezy podkomisji wyraźnie różnią się od dotychczasowych ustaleń komisji ministra Jerzego Millera i prokuratury z okresu, gdy prokuratorem generalnym był Andrzej Seremet.
Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller swój raport opublikowała w lipcu 2011 roku. Komisja podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu.
We wnioskach końcowych raportu komisji Millera eksperci wskazali, że przyczyną wypadku było:
- zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania,
- przy nadmiernej prędkości opadania,
- w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią
- i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg.
"Doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią" - napisano w raporcie.
Tezy obecnej podkomisji w punktach
Według poniedziałkowej prezentacji:
- Od samego początku zachowanie rosyjskich nawigatorów na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. odbiegało od przyjętych standardów. Wiedzieli, że sytuacja samolotu będzie trudna. Nie tylko nie informowali o tym załogi Tu-154M, ale kontynuowali wprowadzanie jej w błąd. Działania strony rosyjskiej musiały doprowadzić do katastrofy.
- Prawdopodobnym powodem niemożności natychmiastowego odejścia na drugi krąg była seria awarii, która rozpoczęła się w odległości około 2,5 km od lotniska, a została zarejestrowana przez aparaturę na pokładzie tupolewa.
- Destrukcja lewego skrzydła Tu154 rozpoczęła się jeszcze przed przelotem nad brzozą (przy czym według ustaleń komisji Millera tupolew nie "przeleciał nad brzozą", lecz się z nią zderzył - red.), mają o tym świadczyć odłamki leżące kilkadziesiąt metrów wcześniej. Pierwszy ze znalezionych odłamków samolotu miał leżeć 45 metrów przed brzozą.
- Badania przeprowadzone przez Wojskową Akademię Techniczną w tunelu aerodynamicznym pokazują, że oderwanie lewego skrzydła na długości sześciu metrów nie może spowodować obrócenia samolotu i przeszkodzić w jego dalszym locie.
- Ostatnia faza tragedii w Smoleńsku spowodowana była eksplozją, do której doszło w kadłubie i która zniszczyła samolot, rozbijając go na fragmenty i dziesiątki tysięcy odłamków, równocześnie zabijając pasażerów. - Pierwsze elementy lewego skrzydła zaczęły spadać na ziemię około 900 m przed początkiem pasa startowego.
- W wyniku eksplozji w kadłubie, centropłacie oraz w skrzydłach, konstrukcja Tu-154M została rozerwana.
- Na wrakowisku znaleziono co najmniej cztery ciała ofiar, noszące ślady działania wysokiej temperatury, której w tych przypadkach nie można wytłumaczyć bliskością pożarów naziemnych. - Awarie w ostatnich sekundach lotu, rozlokowanie szczątków wraku, specyficzny charakter obrażeń ciał kazały podkomisji ds. ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej potraktować możliwość wystąpienia eksplozji całkiem realnie. - Najbardziej prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny inicjujący silną falę uderzeniową.
Podkomisja: możliwość eksplozji całkiem realna
Podkomisja powołana w ramach obecnego Ministerstwa Obrony Narodowej stwierdziła w zaprezentowanym w poniedziałek filmie, że "bardzo wiele wydarzeń wskazuje na to, iż 10 kwietnia 2010 r. doszło do wybuchu na pokładzie rządowego tupolewa". Jak twierdzi podkomisja, "awarie zarejestrowane w ostatnich sekundach lotu, całkowita utrata zasilania przed pierwszym kontaktem z ziemią, rozlokowanie szczątków wraku, specyficzny charakter obrażeń ciał, badania areodynamiczne, siła, z jaką drzwi zostały wbite w podłoże" to część czynników, które "kazały podkomisji potraktować możliwość wystąpienia eksplozji całkiem realnie". W celu weryfikacji tej hipotezy podkomisja - jak podała - przeprowadziła szereg testów z wykorzystaniem różnych rodzajów materiałów wybuchowych.
Podano, że w trakcie eksperymentów specjaliści testowali skutki eksplozji ładunku termobarycznego umieszczonego wewnątrz pasażerskiej części samolotu. Zbudowany został fragment kadłuba w skali 1:1 zgodny z planami konstrukcyjnymi. Wewnątrz umieszczono rząd oryginalnych foteli oraz modele twardych i miękkich tkanek ludzkich. Eksperyment poprzedzony został szeregiem badań i prób, a jego przebieg rejestrowały szybkie kamery nagrywające z prędkością 10- i 15 tysięcy. klatek na sekundę. W jego wyniku komisja uważa, że znalazła "szereg analogii do katastrofy Tu-154M". - W obu przypadkach wybuchu był głuchy dźwięk, a błysk i ogień były krótkotrwałe. Nie stwierdzono przy tym dymu, a osmalenie kadłuba było niewielkie. Fala wybuchu wepchnęła grodzie zarówno do przodu, jak i do tyłu naraz. Dużym częściom samolotu masowo towarzyszyły małe odłamki. Podłużnice i wręgi zostały podobnie rozerwane. Blacha została jednakowo pofalowana, a nity wyrwane i wystrzelone na zewnątrz - podano w prezentacji. - Modele ciał ludzkich nie zostały spalone, choć mogły występować oparzenia, a sposób zniszczenia modeli części kostnych był analogiczny do ciał ofiar katastrofy. Również fotele nosiły bardzo podobne uszkodzenia - usłyszeli dziennikarze.
Ostatnie sekundy lotu według podkomisji
- Ostatnia faza tragedii spowodowana była eksplozją, do której doszło w kadłubie i która zniszczyła samolot, rozbijając go na fragmenty i dziesiątki tysięcy odłamków, równocześnie zabijając pasażerów - twierdzi podkomisja.
Poinformowała, że przygotowano animację ostatnich sekund lotu, która uwzględniała kolejność rozpadu poszczególnych fragmentów samolotu. - Ukazała ona faktyczny obraz zdarzenia lotniczego. Pierwsze elementy lewego skrzydła zaczęły spadać na ziemię około 900 m przed początkiem pasa startowego. Wśród nich znajdowały się odłamki slotów, deflektora, klapy za skrzydłowej oraz konstrukcji konsoli odejmowanej części skrzydła, wynika poziomego, a także lewego podwozia - przeczytał lektor.
Jak podała podkomisja, "nad początkiem głównego pola szczątków, w wyniku eksplozji w kadłubie, centropłacie oraz w skrzydłach, konstrukcja Tu-154M została rozerwana". - Większe elementy konstrukcji zaczęły rotować się w lewą stronę. Część samolotu od centropłata do ogona upadła w pozycji odwróconej. Natomiast przód samolotu upadł kołami do dołu - dodano.
"Prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny"
Po eksperymencie pobrano 20 próbek do badań laboratoryjnych na obecność materiałów wybuchowych. Podkomisja podała, że na dziewiętnastu próbkach nie wykryto żadnych śladów materiałów wybuchowych. Natomiast na dwudziestej, najbliższej - według podkomisji - centrum domniemanego wybuchu wykryto obecność ładunku mającego - usłyszeliśmy w prezentacji - zainicjować wybuch termobaryczny.
Pod koniec filmu prezentującego roczną pracę podkomisji, lektor przeczytał: "W wyniku przeprowadzonych eksperymentów możemy powiedzieć, że najbardziej prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny inicjujący silną falę uderzeniową". - Fala ta niszczyła napotkane przeszkody, rozrywała kadłub samolotu, wyrzucała na zewnątrz fotele i ciała ofiar oraz zrywała z nich ubrania - twierdzi podkomisja.
Szczątki samolotu
Jak podano w prezentacji, pierwszy ze znalezionych odłamków samolotu miał leżeć 45 m przed brzozą. - Odłamek ten został dokładnie zidentyfikowany, opisany i zmierzony już w 2012 r. Co więcej, jego oderwanie się od samolotu nie mogło być spowodowane uderzeniem w jakiekolwiek przeszkody terenowe, gdyż pierwszą większą przeszkodą była brzoza na działce Bodina - poinformowano w prezentacji podkomisji.
Według podkomisji "wszystkie inne zarośla nie stanowiły przeszkody mogącej spowodować takich uszkodzeń, a ich wysokość nie przekraczała czterech metrów nad ziemią". - Tymczasem wszystkie dane, jakie posiadamy mówią, że samolot nigdy do uderzenia w ziemię nie zszedł poniżej sześciu metrów. Licznie odrywające się odłamki lewego skrzydła utworzyły tak zwane blaszane ptaki, które w Smoleńsku zostały odnalezione, na przykład wiszące na wielu gałęziach. Ich występowanie jest charakterystycznie dla typów katastrof, w których samolot rozpada się w powietrzu a nie na ziemi - przekonywano w prezentacji.
Macierewicz: instytucje państwowe nie dopełniły swoich obowiązków
Przed prezentacją dziennikarzy powitał minister obrony narodowej Antoni Macierewicz. - Dziś jest czas czynów, a nie słów - powiedział. Przekonywał, że na dotychczasowy dorobek podkomisji składają się "dziesiątki, wręcz setki analiz, eksperymentów, doświadczeń robionych zarówno w Polsce, jak i za granicą we współpracy z najlepszymi uniwersytetami i instytutami specjalistycznymi zajmującymi się badaniem tragedii, katastrof samolotowych". - Z przykrością trzeba powiedzieć, z żalem i wstydem, że te instytucje państwowe, które po 10 kwietnia 2010 r. tym się zajęły, nie dopełniły swojego obowiązku, nie dopełniły najbardziej podstawowych swoich obowiązków - ocenił Macierewicz. - Ale też, żeby być uczciwym, żeby nie obarczać ludzi, którzy na to nie zasłużyli, trzeba jasno powiedzieć, że decyzje w tej sprawie miały charakter polityczny. Wystarczy powiedzieć, że fundament, jakim jest w każdej takiej sytuacji powołanie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, został zrealizowały dopiero pięć dni po katastrofie - stwierdził minister. Dodał, że to ówczesny minister obrony narodowej (Bogdan Klich) powinien był natychmiast powołać Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. - Zrobił to dopiero 15 kwietnia. W związku z tym nie powinniśmy się dziwić, że ludzie, którzy tam zostali wysłani nie mieli pełnomocnictw i możliwości zbadania tej katastrofy, w pierwszych momentach, najważniejszych momentach. Nie powinno się ich obarczać odpowiedzialnością, lecz tych, którzy zdecydowali wysłać ich bez żadnych pełnomocnictw, a w międzyczasie przyjąć warunki rosyjskie, które oddały całe postępowanie w ręce rosyjskie - powiedział. Zaznaczył, że obecny rząd podejmuje się zadania wyjaśnienia okoliczności katastrofy. - Dzisiaj mamy zaszczyt przedstawić pierwsze wyniki - powiedział Macierewicz.
"To jest tylko ilustracja tego, co zrobiliśmy"
Prezentację podkomisji skomentował jej przewodniczący, doktor Wacław Berczyński. - Pokazaliśmy to, co robiliśmy w zeszłym roku, to jest ilustracja naszych badań. Te badania są znacznie szersze, zajęły dużo czasu, dużo wysiłku - powiedział Berczyński po prezentacji filmu obrazującego ustalenia podkomisji z ostatniego roku. Berczyński dziękował wszystkim członkom komisji. - Każdy z nich miał duży wkład w pokazanie tego, co się stało - ocenił. - To jest tylko ilustracja tego, co zrobiliśmy. Te badania są znacznie szersze i znacznie głębsze i będziemy je kontynuować aż do wyjaśnienia przyczyn katastrofy - powiedział.
"Złamanie przepisów rosyjskiego prawa"
Jak podała podkomisja we wcześniejszej części prezentacji, samolot, który leciał do Smoleńska, był w rosyjskim regulaminie oznaczony literą A, co oznaczało konieczność dochowania szczególnej staranności przy sprowadzaniu na ziemię. Mimo to od samego początku zachowanie rosyjskich nawigatorów odbiegało od przyjętych standardów - stwierdziła podkomisja. Zwróciła uwagę, że obaj nawigatorzy z lotniska w Smoleńsku - podpułkownik Paweł Plusnin i major Wiktor Ryżenko - 10 kwietnia 2010 r. rano nie przeszli obowiązkowych badań lekarskich, więc nie mogli być "dopuszczeni do realizacji tak ważnych zadań". Podkomisja zaznaczyła też, że w lotnictwie rosyjskim, podobnie jak w polskim, nawigatorzy mają pełną autonomię działania, nawet zakazuje się im w trakcie sprowadzania samolotu przyjmowania poleceń od przełożonych i oficerów wyższych stopniem.
Jak podano w prezentacji podkomisji w Smoleńsku, na wieży kontroli lotów od samego początku działały trzy ośrodki decyzyjne. - W Moskwie, w centrum "Logika" rozkazy wydawał generał (Władimir) Benediktow, były dowódca wojsk specjalnych w Afganistanie, który łączył się bezpośrednio ze Smoleńskiem, podejmując ostateczne decyzje. Dodatkowo na wieży - poza kierownikiem lotów podpułkownikiem Pawłem Plusninem, odpowiadającym za dowodzenie i kierowanie samolotami oraz kierownikiem systemu lądowania majorem Wiktorem Ryżenką, który miał sprowadzać samolot po kursie i ścieżce zniżania - pojawił się jeszcze pułkownik Nikołaj Krasnokutski, były dowódca bazy w Smoleńsku, który przejął dowodzenie na wieży i ostatecznie wydawał rozkazy. Było to oczywistym złamaniem przepisów rosyjskiego prawa lotniczego - stwierdziła podkomisja.
Dwa poprzednie samoloty "sprowadzone zgodnie z zasadami"
Jak stwierdziła podkomisja na filmie, "dwa samoloty poprzedzające podejście tupolewa sprowadzone były nie tylko zgodnie z zasadami obowiązującymi według przepisów prawa lotniczego, ale i starannością". - Na lotnisku działał w pełni sprawny system precyzyjnego sprowadzania, wyposażony w aparaturę radiotechniczną lotniska. Zachowano też najnowocześniejszy system analizy meteorologicznej, korzystający z rosyjskich i amerykańskich satelitów - dodano.
Lektor filmu przeczytał też, że "w dniach poprzedzających wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego rosyjska dyplomacja prowadziła grę pozorów, mającą zniechęcić prezydenta do obecności w Katyniu". - Do ostatniego momentu podkreślano, że lotnisko może być niesprawne, że nie dysponuje nawet kartami podejścia i nie wiadomo, czy przyjmie samolot z prezydentem na pokładzie. Mimo to Rosjanie przeprowadzili całą serię przygotowań, gwarantujących realizację zakładanych celów, wśród których było przecież przyjęcie 7 kwietnia 2010 r. samolotu premiera Rosji Władimira Putina i jego gościa Donalda Tuska. Dokonano więc oblotu i certyfikacji lotniska, zapewniono obecność na wieży byłego dowódcy bazy w Smoleńsku, przygotowano liczne służby ratownicze i porządkowe, w tym nawet specnaz - stwierdzono. Zdaniem podkomisji w tym kontekście "zadziwiający" jest dialog między kierownikiem lotów w Smoleńsku podpułkownikiem Pawłem Plusninem a centrum "Logika" w Moskwie 10 kwietnia 2010 r., pomiędzy godz. 6.40 a 6.48 - czyli zanim Tu-154M wystartował z Warszawy. "Proszę powiedzieć, o Polakach nie macie żadnych informacji, tak? (...) Czy wyleciał czy nie wyleciał" - mówił Plusnin. I dalej: "Tak, na razie mamy potwierdzenie, że tylko Ił leci, innej informacji nie ma" - dodał, a następnie powiedział: "Może zaspał... przecież w sumie sobota". - Te słowa pokazują nie tylko niechęć i lekceważenie okazywane przez rosyjskich wojskowych Polsce i jej prezydentowi, ale także chaos i brak przygotowania do realizacji tak poważnego zadania, jakim jest sprowadzenie samolotu z prezydentem państwa na pokładzie - uważa podkomisja.
Komendy Ryżenki "wpisane w scenariusz dramatu"
Fragment filmu z ustaleniami podkomisji, który został zaprezentowany w poniedziałek, poświęcony jest rosyjskiemu samolotowi transportowemu Ił-76, który leciał do Smoleńska przed Tu-154M z polską delegacją na pokładzie. Jak informowano do tej pory, Ił, pilotowany przez byłego zastępcę dowódcy bazy w Smoleńsku podpułkownika Frołowa, wiózł samochody, którymi kolumna prezydenta miała pojechać do Katynia. Zdaniem podkomisji to nieprawda. - Wspomnianych samochodów dla prezydenta w tym samolocie nie było. Z całego systemu komend i zachowania samego Frołowa, jak i nawigatorów wynika bowiem, że pilot nie miał lądować, a dokonywana przezeń kalibracja przyrządów wyznaczała tor dla Tu-154M - przeczytał lektor na filmie. Jak przedstawiono na nagraniu, w okolicach dalszej radiolatarni kierownik system lądowania major Wiktor Ryżenko zezwolił na lądowanie warunkowo: "posadka dopołnitielno", co - jak oceniła podkomisja - "zgodnie z rosyjskimi przepisami jednoznacznie oznaczało, że najdalej na wysokości 100 metrów nad pasem kierownik lotów ma obowiązek podać decyzję o lądowaniu lub odejściu na drugi krąg". - Ryżenko nie dopełnił jednak tego obowiązku i mimo precyzyjnie podanej komendy: "Jeden, na kursie i ścieżce" decyzję o odejściu na drugi krąg podał dopiero ok. 200 metrów przed pasem - podała podkomisja. Według relacji podkomisji nie wiadomo, na jakiej wysokości był samolot: Frołow zeznał, że było to około 60 metrów, a inne źródła rosyjskie mówią nawet o 73 metrach. - Inaczej widzieli to świadkowie wydarzeń, którzy wylądowali kilkanaście minut wcześniej, por. Artur Wosztyl i pozostali członkowie polskiej załogi Jaka-40. Według nich Ił miał przelecieć zaledwie kilka metrów nad ziemią, z lewej strony pasa, w odległości około 170 m, nieomal zawadzając skrzydłem o ziemię - poinformowano na filmie. Jak przeczytał lektor, "o tym, że Iłowi groziła katastrofa, przekonani byli wszyscy świadkowie, i łączyli to z fatalną pogodą spowodowaną narastającą w szybkim tempie mgłą. Jednak Frołow, znakomity pilot, świetnie znający lotnisko, przez cały czas musiał wiedzieć, co robi i jak ryzykuje. Od początku był precyzyjni sprowadzany i do wysokości decyzji ani jedna decyzja nie była sprzeczna z regulaminem sprowadzania samolotu". - Komendy Ryżenki i to, co Frołow wykonał nad lotniskiem, było wpisane w scenariusz dramatu 10 kwietnia 2010 roku - dodał lektor.
Zdaniem podkomisji ma to potwierdzać kolejne zejście Iła-76. - Frołow podchodził bowiem po raz drugi do lądowania i to mimo faktu, że na pytanie o pogodę otrzymał od nawigatora odpowiedź "Jest jeszcze gorzej". Komentarz Frołowa był znamienny: "Przyjąłem". I tym razem powtórzył się scenariusz sprzed kilku minut. (...) Samolot znowu wyszedł z lewej strony pasa i przeleciał nad nim zaledwie kilka metrów. Stało się tak mimo precyzyjnego sprowadzania i mimo tego, że kierownik systemu lądowania przez cały czas świetnie widział Frołowa na wskaźnikach stacji radiolokacyjnej. W innym wypadku nie mógłby tak precyzyjnie sprowadzać go ścieżką (o kącie nachylenia) 2 st. 40’ ani też wcześniej wprowadzać w kolejne zakręty kręgu nadlotniskowego - uważa podkomisja. - Czwartego (sic!) podejścia Frołow już nie wykonał. Wszystko zostało ustalone, a Tu-154M zbliżał się do Siewiernego. Nikt też nawet nie zastanawiał się, jak prezydent Lech Kaczyński dojedzie do Katynia, skoro Ił mający rzekomo wieźć samochody nie wylądował - usłyszeliśmy na filmie przygotowanym przez podkomisję.
"Działania strony rosyjskiej w tym dniu musiały doprowadzić do katastrofy"
Według podkomisji nagrania rozmów rosyjskiej kontroli ruchu powietrznego ukazują chaos i to, że rolą kierownika lotów w Smoleńsku "była realizacja poleceń przekazywanych przez pułkownika Krasnokutskiego, a wydawanych przez Moskwę", a za przebieg wypadków odpowiada strona rosyjska. - A trzeba jasno powiedzieć, że działania strony rosyjskiej w tym dniu musiały doprowadzić do katastrofy - brzmi teza podkomisji. Materiał zaprezentowany przez podkomisję stwierdza, że "załoga polska jasno ustaliła plan działania". - Dwukrotnie kapitan Arkadiusz Protasiuk powtarza, że jeśli nie będzie pogody, to odejdą na drugi krąg, dodając, że przeprowadzą tę operację w automacie, a na ewentualne krążenie nad lotniskiem paliwa wystarczy na pół godziny. Tymczasem strona rosyjska wyraźnie przerzuca odpowiedzialność z nawigatorów na Moskwę i odwrotnie - stwierdziła podkomisja.
W przedstawionym w poniedziałek filmie podkomisja stwierdza, że samolot "nie podchodził do trzeciego zakrętu z prawidłowym kursem", a był to - przypuszczają autorzy - "zapewne skutek silnego wiatru znoszącego samolot". Komendy podawane przez kontrolę "przy zmienionym i nie skorygowanym wcześniej przez nawigatora naziemnego kursie" doprowadziły - podaje komisja - "do drastycznego skrócenia trzeciego zakrętu, a następnie także czwartego". - W efekcie samolot został wyprowadzony na kierunek pasa w odległości 10,5 km zamiast co najmniej 14-15 km. Skróciło to w znacznym stopniu czas wejścia na ścieżkę schodzenia w porównaniu do Iła-76. W tym momencie Tupolew wciąż nie otrzymał ani informacji o sposobie zajścia, ani nie został spytany o warunki pogodowe, w jakich leci - podał lektor ustalenia podkomisji. - Już w tym momencie dla nawigatorów było jasne, że sytuacja samolotu będzie bardzo trudna. Problem w tym, że nie tylko nie informowali o tym załogi Tu-154M, ale kontynuowali wprowadzanie jej w błąd - twierdzi podkomisja.
Odejście na drugi krąg
Według przedstawionej w poniedziałek przez podkomisję smoleńską prezentacji filmowej, po osiągnięciu wysokości 100 m kapitan Tu154M czekał "sekundę, dwie, pięć, spodziewając się sygnału ostrzegawczego i rozkazu z wieży". Zdaniem podkomisji "ostatecznie nie doczekawszy się informacji ze strony rosyjskiej, wydał komendę do odejścia na drugi krąg". - Wydał ją na bezpiecznej wysokości około 90 do 100 m nad ziemią. Okazało się jednak, że samolot schodził coraz niżej mimo czynności podjętych przez pilota. Mniej więcej 40 m nad ziemią piloci zdali sobie sprawę z dramatyzmu swojego położenia. Samolot nie odchodził bowiem na drugi krąg, choć pilot podjął we właściwym czasie właściwe działania. Nie mamy pewności, dlaczego tak się stało i jaka awaria doprowadziła do gwałtownego zbliżania się do ziemi - stwierdzono w prezentacji. Według podkomisji prawdopodobnym powodem "niemożności natychmiastowego odejścia na drugi krąg jest seria awarii, która rozpoczęła się w odległości około 2,5 km od lotniska a została zarejestrowana przez aparaturę na pokładzie tupolewa". Jak podano, pomiędzy godz. 8.40.31 i 8.40.46 tzw. polska czarna skrzynka ATM-QAR adnotowała awarię pierwszej instalacji hydraulicznej. - Ciągłość tego alarmu do godz. 8.41.01 przesądza, że nie mamy do czynienia z nałożeniem się alarmu TAWS z alarmem instalacji. Być może więc były to skutki gwałtownego rozszczelnienia się pierwszej instalacji hydraulicznej. Awaria ta, o czym informuje polski rejestrator ATM-QAR, początkowo niezbyt groźna, bo zastępowana działaniem pozostałych instalacji, mogła pogłębiać się w miarę lotu i powodować narastające trudności - podała podkomisja.
Protasiuk "oszukany co do odległości wejścia na ścieżkę"
Według podkomisji kapitan Arkadiusz Protasiuk został oszukany "co do odległości wejścia na ścieżkę", przez co był przekonany, że ma bardzo małą odległość do progu pasa. - Oznaczało to, że musi jak najszybciej zwiększyć prędkość zniżania, by zejść po stromej ścieżce (...) tak, aby w ogóle mieć szansę wylądować - podano w prezentacji.
- Począwszy od wejścia Tu-154 na ścieżkę i ustawienia zejścia pod zbyt stromym kątem, Ryżenko systematycznie podawał Polakom fałszywe, zaniżone o około pół kilometra informacje co do odległości od pasa - twierdzi podkomisja.
- Wbrew utrwalanej przez ostatnie lata wizji zdarzeń, to informacja o odległości, a nie wysokości była najważniejsza, bo tę ostatnią pilot kontrolował na przyrządach - podała w prezentacji podkomisja. Według niej "samolot, żeby znaleźć się na właściwej wysokości, musiał ostatecznie przyjąć dużo ostrzejszy kąt schodzenia i przyspieszyć opadanie".
Jak uznała podkomisja, "systematyczne zaniżanie przez rosyjskiego nawigatora odległości od progu pasa tylko dla Tu-154M wyklucza, że był to przypadek". - Tym bardziej, że Polacy, wbrew kłamliwym zeznaniom Plusnina i Ryżenki, kwitowali informacje o odległości wysokością. Ponadto rosyjscy nawigatorzy stale wprowadzali w błąd polskich pilotów, informując, że są na kursie i ścieżce, mimo iż ci znajdowali się na lewo od prawidłowej ścieżki podejścia do pasa startowego - stwierdzono w filmie.
Rozstawienie reflektorów
- Załoga Tu 154 M została poinformowana o rozstawieniu reflektorów APM dosyć wcześnie przez swoich kolegów z Jaka 40. Porucznik Artur Wosztyl przekazał, że Rosjanie rozstawili APM 200 metrów od pasa zgodnie z tym jak było to podczas lądowania Jaka, ale kapitanowi Protasiukowi, dowódcy Tu 154 M, Plusnin podał zupełnie inne dane: "reflektory w trybie dziennym, z lewej, z prawej, z początkiem pasa", co oznacza, że Polacy mieli zobaczyć je później niż się tego spodziewali. APM-y miały być na początku pasa - podała podkomisja. Jak poinformowała podkomisja, około 10 minut przed podejściem Tu 154 M do pasa "Krasnokutski wydał jednoznaczny rozkaz: 'Pasza, sprowadzamy do 100 metrów bez dyskusji, na drugi krąg i tyle'". - Ta komenda spowodowała przejęcie dowodzenia przez Krasnokutskiego. Poskutkowała niepewnością w podejmowaniu decyzji przez Plusnina i Ryżenkę a w dalszej kolejności ich zaniechanie przez oczekiwanie na dalsze decyzje od dowódcy bazy lotniczej - podała podkomisja. Według podkomisji Polacy spodziewali się, że na wysokości 100 m zostanie im podana komenda "co do tego, co mają dalej robić i oczywiście, że będą dalej precyzyjnie prowadzeni zgodnie z zasadami sztuki nawigatorskiej". - Stało się jednak inaczej. Gdy Tu 154 M znalazł się na wysokości 100 m, nawigatorzy milczeli i żaden z nich, Ryżenko, Plusnin czy Krasnokutski, nie wydał wymaganej komendy odejścia na drugi krąg - podała podkomisja.
Rozmieszczenie ciał
Podkomisja podała, że przeprowadziła analizy dotyczące rozmieszczenia i stanu ciał ofiar katastrofy. Stwierdziła, że na wrakowisku znaleziono "co najmniej cztery ciała ofiar noszące ślady działania wysokiej temperatury, której w tych przypadkach nie można wytłumaczyć bliskością pożarów naziemnych". - Ciała te były wyrzucone o minimum kilkanaście metrów do przodu względem stref, w których miały miejsce pożary - twierdzi podkomisja. Według podkomisji "dwa ciała, które znaleziono pod częścią centropłata w sektorze pierwszym wrakowiska niosły ślady oparzeń drugiego i trzeciego stopnia". - Kolejne ciało znalezione w sektorze drugim miało ranę ze zwęgleniem. Ostatnia z omawianych ofiar znaleziona w sektorze pierwszym miała poparzenia drugiego i trzeciego stopnia na około 30 procent powierzchni ciała. Trzy z opisanych ofiar podróżowały w części pasażerskiej samolotu, zaś jedna była członkiem jego załogi - stwierdzono. Poinformowano, że trwają analizy mające na celu ustalenie dokładnej liczby ciał noszących ślady wysokiej temperatury znalezionych poza strefą pożarów na ziemi. - Należy przyjąć, że ich ogólna liczba w miarę postępu badań może ulec zwiększeniu - przeczytał lektor.
Podczas poniedziałkowej prezentacji filmu o dotychczasowych ustaleniach podkomisji, poinformowano, że aby wiarygodnie zbadać aerodynamikę Tu 154 M w chwili katastrofy, przygotowano precyzyjną replikę maszyny, która została poddana doświadczeniom. - Badania przeprowadzone przez WAT w tunelu aerodynamicznym na zlecenie podkomisji potwierdzają, że oderwanie lewego skrzydła na długości 6 metrów nie może spowodować obrotu samolotu i przeszkodzić w jego dalszym locie - poinformowano na filmie.
Autor: mart//rzw / Źródło: PAP