O to, co mężczyznom należało się niejako naturalnie, kobiety musiały walczyć latami, nierzadko nawet krwawo. Choć dziś trudno w to uwierzyć, jeszcze na początku dwudziestego stulecia kobiety nie miały prawa głosu w żadnym z europejskich krajów.
Po raz pierwszy 30 lat wcześniej do urn poszły mieszkanki amerykańskiego stanu Wyoming. Od tego czasu długa była jeszcze droga do tego, by w całej Europie kobiety dostały prawo głosu.
Na śmierć i życie...
Do XVIII wieku o prawach wyborczych kobiet nie mówiono w ogóle. Było jasne, że "obywatel" czy "człowiek" oznacza po prostu mężczyznę. Pierwszy raz o swoje prawa upomniała się Francuska Olympia de Gouges. Choć w kraju trwała rewolucja z hasłami wolności i równości na sztandarach, ona te żądania przepłaciła życiem. W 1793 roku za "Deklarację Praw Kobiety i Obywatelki" została ścięta.
W Portugalii kobiety mogą głosować dopiero od 1974 roku. W Lichtensteinie pierwszy raz poszły do urn dopiero 10 lat później prawa wyborcze kobiet
Gdy zwykle protesty nie wystarczały wybijały sklepowe szyby, podpalały skrzynki pocztowe, a nawet przykuwały się łańcuchami do ogrodzeń. Wszystko po to, by przekonać, że im tez należy się głos. Znów przelała się krew. Jedna z najaktywniejszych działaczek Emily Davisom, w 1913 roku zginęła rzucając się pod kopyta konia, którym jechał w wyścigu Derby król Jerzy V.
Uporu nie brakowało też amerykańskim sufrażystkom. Walcząc o swoje prawa spędziły pół roku pod Białym Domem, w którym urzędował prezydent Wilson.
Na pierwszy sukces trzeba było jednak poczekać aż do 1869 roku. Wtedy do urn wyborczych poszły mieszkanki amerykańskiego stanu Wyoming. Pozostałe stany niechętnie jednak wzorowały się na Wyoming. Wszystkie amerykańskie kobiety mogły iść do urn dopiero 50 lat później (1920). Prawo wyborcze dała kobietom słynna 19. poprawka do konstytucji.
W ślady amerykańskiego Wyoming jako pierwsza poszła Nowa Zelandia. Tam kobietom pozwolono pójść do urn w 1883 roku. Ale same wybierane do parlamentu mogły być dopiero 26 lat później.
Na Starym Kontynencie ciągle głosować mogli tylko mężczyźni. Pierwszym europejskim krajem, który przyznał kobietom prawo głosu bez cenzusu wykształcenia czy majątku była Finlandia. Kobiety zagłosowały tam 1 czerwca 1906 roku. Wyborcza nowinka nie odbiła się jednak szerokim echem w innych europejskich państwach.
W tym czasie w Wielkiej Brytanii prawo głosu miały tylko niektóre kobiety. Podczas, gdy do urn szli wszyscy pełnoletni mężczyźni, prawo głosu miały tylko właścicielki "dóbr przynoszących dochód" czy absolwentki wyższych uczelni - i to powyżej 30 roku życia. Polityczne prawa kobiet zrównano z "prawami męskimi" dopiero w 1928 roku.
W amerykańskim Senacie kobiety mają osobne toalety od 1992 roku. prawa wyborcze kobiet
Dużo bardziej postępowe okazały się polskie władze. Choć jeszcze na początku XX stulecia nie przewidywano przyznania kobietom praw głosu, o zmiany ruchy emancypacyjne nie musiały jednak walczyć całymi latami. Po specjalnym kongresie kobiet w 1917 roku do władz trafiła petycja, w której opowiedziano się za przyznaniem kobietom praw wyborczych.
Już rok później wraz z odzyskaniem niepodległości, panie dostały możliwość oddania głosu. Dekret Naczelnika Państwa o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego, przewidywał, że "wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci". A wybierani do Sejmu byli "wszyscy obywatele państwa posiadający czynne prawo wyborcze". W tym czasie prawo głosu kobietom przyznała też Austria, Niemcy, Estonia, Węgry, Litwa, Łotwa i Kirgistan.
To nie wystarczyło, żeby w całej Europie prawo głosu dla kobiet stało się demokratycznym standardem. We Francji, zdawałoby się kolebce wolności, prawo do głosu kobiety wywalczyły dopiero w 1944 roku. Aż trudno uwierzyć, że panie w Portugalii musiały czekać kolejne 30 lat! Portugalki pierwszy raz poszły na wybory w 1974, a mieszkanki Liechtensteinu jeszcze 10 lat później.
Ale niechlubnym rekordzistą jest jeden ze szwajcarskich pół-kantonów. Podczas, gdy od 1979 roku federalne przepisy dawały już prawo wyborcze kobietom, półkanton Appenzell-Innerrhoden zapis ignorował aż do 1990 roku.
Prawo wyborcze nie oznaczało jeszcze równych szans w polityce. O tym, że kobiety w życiu politycznym jeszcze długo były rzadkością świadczy choćby przypadek amerykańskiego Senatu. Tylko pozornie śmieszyć może fakt, że damskie toalety pojawiły się tam dopiero... w 1992 roku! Do zainstalowania osobnych ubikacji dla pań zmusił administrację budynku wynik wyborów - liczba senatorek zwiększyła się trzykrotnie - z dwóch do sześciu.
Dziś nadal są kraje, gdzie kobiety dopiero rozpoczynają swoją walkę o równe prawa wyborcze. W Arabii Saudyjskiej czy Brunei o głosowaniu kobiety wciąż mogą tylko pomarzyć. W Bhutanie, gdzie jeden głos przypada na całą rodzinę, przy urnach najczęściej można zobaczyć panów. W Libanie głosować mogą tylko panie z odpowiednim wykształceniem. Ten cenzus tymczasem nie obejmuje mężczyzn.
Ciekawym przypadkiem jest Watykan. Tu głową państwa jest papież, a jedyne wybory to konklawe. Uczestniczą w nich tylko kardynałowie, stąd siłą rzeczy panie głosu nie mają.
I tak "głupio" głosują...
Choć większość konstytucji demokratycznych w rozdziale wybory nie rozróżnia już płci głosujących i kandydatów, dyskusje o słuszności przyznania paniom praw wyborczych nie milkną. A argumentów dostarcza szereg badań socjologicznych.
Po pierwsze przy wyborze panie kierują się przede wszystkim.... płcią. Narzekając na to, że w Sejmie jest za mało kobiet, same pozbawiają się reprezentantek w przeważającej większości głosując na mężczyzn. Kobiet nie interesuje też program kandydata, a jego uroda, ogólna prezencja i... życie prywatne.
Z innych badań wynika natomiast, że mała jest celowość przyznania kobietom prawa głosu, bo większość z nich i tak głosuje dokładnie tak jak ich mężowie. To tylko zwiększa liczby głosów, nie zmieniając proporcji wyników.
Wywalczonego prawa kobietom dziś już nikt nie ośmieli się odebrać. Ale, drogie panie, warto pokazać, że wasz głos się liczy.
Źródło: tvn24.pl, Wikipedia
Źródło zdjęcia głównego: Wybieram.pl