Osiem lat temu doszło do katastrofy smoleńskiej. Zginęli w niej prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką oraz znajdujący się w prezydenckim samolocie przedstawiciele różnych ośrodków władzy, a także służba zabezpieczenia i załoga samolotu. W sumie 96 osób. W ósmą rocznicę katastrofy przypominamy, jak przebiegały tamte tragiczne wydarzenia.
W sobotę 10 kwietnia 2010 roku w Katyniu koło Smoleńska miały odbyć się uroczyste obchody 70. rocznicy zbrodni popełnionej przez NKWD na polskich oficerach uwięzionych po zajęciu przez Związek Sowiecki części polskich ziem w 1939 roku. Rocznicowe obchody, w zaplanowanej formie, nie doszły do skutku. Zamiast nich odprawiono nabożeństwo żałobne w intencji polskiej delegacji, która na obchody nie dotarła. Samolot Tu 154M, którym zaproszeni przez prezydenta RP goście lecieli do Katynia, rozbił się w pobliżu lotniska w Smoleńsku.
Pierwsze minuty po katastrofie
Dramatyczne wieści nadchodzące ze Smoleńska, początkowo niepełne i niejasne, z każdą minutą stawały się coraz bardziej konkretne i tragiczne.
Samolot z prezydentem RP i jego gośćmi wystartował z Warszawy o 7.27. Miał wylądować w Smoleńsku, a stamtąd samochodami i autokarami delegacja miała dotrzeć na miejsce kaźni polskich oficerów. O 9.30 w Katyniu miały zacząć się rocznicowe uroczystości żałobne. W TVN24 zaplanowana była ich transmisja.
Niepokojące wieści ze Smoleńska zaczęły napływać przed dziewiątą. Pierwsza informacja podana na antenie TVN24 brzmiała: "Samolot z prezydentem miał problemy z lądowaniem w Smoleńsku".
Wtedy jeszcze nie było wiadomo, jakiego typu samolot poleciał do Smoleńska i ile osób zabrał na pokład. W normalnych warunkach nie są to pierwszorzędne informacje, rutynowo podawane mediom przez służby prasowe instytucji państwowych. W sytuacji kryzysowej ważny zaczyna być każdy szczegół, a dostęp do informacji z miejsca lądowania był ograniczony.
Dziennikarze akredytowani przy obchodach 70. rocznicy zbrodni katyńskiej byli już wcześniej na miejscu celebry, kilkanaście kilometrów od lotniska. Czekali na oficjalną delegację i rozpoczęcie uroczystości. Reporter TVN24 Rafał Poniatowski, stojący wśród pustych miejsc przygotowanych dla prezydenckiej delegacji, relacjonował, że w Smoleńsku była gęsta mgła. Przez to samolot nie wylądował, lecz próbował poderwać się, wyjść w górę z podejścia do lądowania, po czym kontakt radiowy z samolotem się urwał.
Po kilku minutach studiu TVN24 udało się nawiązać połączenie telefoniczne z rzecznikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych Piotrem Paszkowskim. Ten doświadczony urzędnik dyplomatyczny z najwyższym trudem starał się odnaleźć w roli posłańca złej nowiny. Walczył z drżeniem głosu, ważył słowa.
- Samolot uległ rozbiciu przy podchodzeniu do lądowania w Smoleńsku. Najprawdopodobniej, są to wstępne informacje mi przekazywane, zahaczył o drzewa. Spadł, zapalił się. Akcja gaszenia samolotu została zakończona. Ekipy ratownicze przystąpiły do próby wydobycia pasażerów z pokładu samolotu - relacjonował Paszkowski.
Rzecznik MSZ sprecyzował wtedy, że rozbił się samolot Tu154M. Nie miał jeszcze pełnej listy pasażerów.
Około 9.40 TVN24 podało wiadomość przekazywaną przez agencje, że w katastrofie zginęło 87 osób. Kwadrans później gubernator obwodu smoleńskiego oficjalnie obwieścił pełny rozmiar katastrofy. Zginęli wszyscy, którzy byli na pokładzie, 96 osób - prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką, wszyscy goście, których zaprosił do samolotu oraz cała załoga. Tę wiadomość wkrótce potwierdziło rosyjskie MSZ.
Tragedia wcześniej niespotykana
- To się dzieje niestety naprawdę, proszę państwa. To się dzieje niestety, tu i teraz - powiedział w pewnym momencie na antenie prowadzący poranne pasmo w TVN24 Jarosław Kuźniar.
Wcześniej nigdy w czasach pokoju ani polska dyplomacja, ani służby mundurowe, ani dziennikarze nie spotkali się z katastrofą tak brzemienną w skutki polityczne i państwowe. Gdy została ujawniona lista pasażerów, okazało się, że śmierć poniosła nie tylko głowa państwa, ale i grupa parlamentarzystów, wiceministrowie rządu, ministrowie Kancelarii Prezydenta, prezes banku centralnego, główni dowódcy najważniejszych rodzajów wojsk, rzecznik praw obywatelskich, działacze organizacji społecznych, urzędnicy, wysocy rangą duchowni różnych wyznań. Zginęły też osoby, które wtedy były zwyczajnie na dyżurze w pracy - oficerowie obstawy i lekarz prezydenta, załoga samolotu, stewardesy.
Katastrofa smoleńska, będąca wielką tragedią z czysto ludzkiego punktu widzenia, w ciągu kilku sekund pozbawiła Polskę kilku organów władzy różnych szczebli.
Mimo weekendu o trzynastej na nadzwyczajnym posiedzeniu zebrał się rząd. Niecałą godzinę później marszałek Sejmu Bronisław Komorowski obwieścił, że zgodnie z Konstytucją tymczasowo przejmuje obowiązki głowy państwa i ogłosił siedmiodniową żałobę narodową. W Sejmie została wyłożona księga kondolencyjna.
Po południu na miejsce katastrofy poleciał premier Donald Tusk. Wylądował w Witebsku i stamtąd wraz z towarzyszącymi mu osobami pojechał do Smoleńska.
Mimo nie najlepszych już wówczas stosunków Polski z Rosją wyrazy współczucia narodowi polskiemu i podobnie brzmiące deklaracje pełnego wsparcia przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy złożyli: ówczesny prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew i ówczesny premier Władimir Putin. Putin spotkał się z Tuskiem na miejscu katastrofy wieczorem 10 kwietnia.
Do Smoleńska również w sobotę udał się prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. W Smoleńsku zidentyfikował ciało prezydenta, swojego brata.
Ludzie zareagowali modlitwą i światłem zniczy
Tymczasem w ciągu dnia przed Pałac Prezydencki w Warszawie ściągały tłumy. Ludzie śpiewali pieśni, modlili się różańcami i koronkami. Tysiące zniczy ustawione szczelnie jeden przy drugim zajęły chodnik i całą szerokość jezdni na całej długości Pałacu Prezydenckiego. Ludzie przychodzili i palili znicze jeszcze przez wiele dni. Nawet po pogrzebie Lecha i Marii Kaczyńskich.
Spontaniczne na ulicach, placach i w kościołach hołd ofiarom katastrofy oddawali również mieszkańcy innych miast.
O 20.30 w sobotę 10 kwietnia z telewizyjnym orędziem wystąpił pełniący obowiązki głowy państwa marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Złożył hołd ofiarom katastrofy i zapowiedział, że wkrótce ogłosi termin wyborów prezydenckich.
Ciało prezydenta wróciło do Polski w niedzielę 11 kwietnia. Zwłoki Marii Kaczyńskiej były dłużej identyfikowane. Zostały sprowadzone do Polski dwa dni później. Trumny pary prezydenckiej zostały wystawione w pałacu. By oddać hołd parze prezydenckiej, trzeba było czekać w kolejce nawet kilkanaście godzin.
Ciała trzydziestu innych ofiar - w hali Torwar w Warszawie. Za każdym razem, gdy przylatują do Polski kolejne trumny, ludzie wychodzą na ulice. Oddają hołd ofiarom. Rzucają kwiaty na samochody.
Na czas żałoby narodowej ucichły polityczne swary. Na pokładzie tupolewa byli przedstawiciele wszystkich ugrupowań politycznych. Hołd poszczególnym ofiarom katastrofy składali i przyjaciele, i przeciwnicy.
W Sejmie Zgromadzenie Narodowe uczciło pamięć ofiar katastrofy. W ławach, gdzie siedzieli parlamentarzyści, którzy zginęli pod Smoleńskiem, położono kwiaty i ich portrety przepasane kirem. Rada Warszawy zgodnie nadała tytuł honorowego obywatela miasta Lechowi Kaczyńskiemu, który do 2005 roku był prezydentem stolicy.
W siódmym dniu po katastrofie w całym kraju rozległ się dźwięk syren i dzwonów, a Polacy zatrzymywali się, by oddać hołd ofiarom. W południe w stolicy na placu Piłsudskiego odbyły się uroczystości ku czci ofiar. Wzięło w nich udział 100 tys. osób.
W niedzielę 18 kwietnia Polska pożegnała prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Prezydent RP wraz z małżonką spoczął w krypcie na Wawelu.
Autor: jp/sk / Źródło: tvn24.pl