Do tej pory tatuaż ich dyskwalifikował, ale MON idzie na rękę żołnierzom, luzuje przepisy i dopuszcza do służby tych, którzy mają tatuaże w widocznych miejscach. Żołnierze się cieszą, część ekspertów zauważa, że to dobry krok, bo armia to nie grupa grzecznych chłopców. Materiał magazynu "Polska i świat".
Wszystko dzięki inicjatywie posła Kukiz'15 Pawła Szramki, do niedawna żołnierza zawodowego.
- Wielu żołnierzy pisało do mnie wiadomości, że ma z tym problem, że nie może wstąpić do służby zawodowej przez taki mały paradoks, jakim jest tatuaż na ręku - argumentuje Szramka. - W żadnym stopniu nie ogranicza on zdolności fizycznych, psychicznych do służby ojczyźnie.
Przepisy dotyczące tatuaży u kandydatów do zawodowej służby wojskowej zostały zaostrzone ponad rok temu, kiedy resortem obrony kierował Tomasz Siemoniak. Uznano wówczas tatuaże twarzy, szyi i przedramion za szpecące ułomności dyskwalifikujące kandydata.
- Podjąłem taką decyzję na podstawie rekomendacji dowódców i sztabu generalnego - wyjaśnił Siemoniak. - Uważam i podzieliłem tę argumentację, że służba w wojsku zobowiązuje i tak jak inni funkcjonariusze państwowi - powinni dbać o swój wygląd.
"To nie jest grupa grzecznych dzieci"
Obecny szef MON Antoni Macierewicz już wydał rozporządzenie, w którym anulował decyzję poprzednika.
Z ruchu ministra cieszy się gen. Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej "GROM". - Armia to nie jest kompania honorowa i to nie jest grupa grzecznych dzieci - argumentuje.
Tatuażysta Piotr ze studia w Białymstoku powiedział, że żołnierze najczęściej decydują się na tatuaże patriotyczne: husarię, Orła Białego, czy polską flagę. - Takie tematy, które symbolizują ich - wyjaśnił.
Autor: pk/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24