- Ryczałem. Wyjeżdżam (...) z najważniejszej wyprawy mojego życia, ale nie z własnej woli - opowiada himalaista Rafał Fronia, który brał udział w narodowej wyprawie na K2. Musiał wrócić do Polski, bo w czasie wspinaczki złamał rękę. Kilka dni przed nim w kraju wylądował Jarosław Botor. - Po takim powrocie człowiek cieszy się, że leci woda w kranie - przyznaje. Materiał magazynu "Czarno na białym".
K2 to najwyższy szczyt Karakorum, drugi co do wysokości szczyt Ziemi. To jedyny ośmiotysięcznik niezdobyty zimą. Dlaczego?
Himalaista Jarosław Botor mówi o ekstremalnych warunkach pogodowych, jakie panują na szczycie zimą. O tym, że na K2 "ciężko jest przewidzieć pogodę", a "okien pogodowych jest znacznie mniej niż w Himalajach".
Rafał Fronia jako jeden z głównych powodów podaje wysokość K2. - Wszystko w Karakorum kończy się na 8 tysiącach metrów. K2 wystaje pół kilometra wyżej - powiedział. Oprócz tego - jak tłumaczy - na K2 strasznie wieje. Himalaiści muszą zmagać się z porywistym wiatrem strumieniowym.
- Każda góra ma jakieś takie miejsce, gdzie można odpocząć, że jest trochę łatwiej, można robić namiot, można po prostu podejść, nie trzeba się wspinać. Natomiast K2 do samego ramienia non stop jest stroma - wyjaśnia. - Nie ma ani chwili odpoczynku. Po prostu cały czas jest strome wspinanie się przez trzy dni do obozu pierwszego, do obozu drugiego, do obozu trzeciego - podkreśla.
I dodaje: - Trudność techniczna i wysokość dają razem taką wybuchową mieszankę, że nikt tam jeszcze nie wlazł zimą.
Powrót do kraju
Kartograf Rafał Fronia i ratownik medyczny Jarosław Botor to dwaj wspinacze i członkowie narodowej wyprawy, którzy w tym roku mieli stanąć na szczycie K2. Botor wrócił do kraju na początku lutego "z ważnych powodów osobistych" po tym, jak razem z kolegami uratował z Nanga Parbat Francuzkę Elisabeth Revol. Kilka dni później spadający kamień uderzył Fronię w przedramię powodując złamanie. Wspinacz także wrócił do kraju.
W rozmowie z TVN24 Fronia opowiada o partnerze, który ocalił mu życie na zboczu góry po kontuzji.
- Partner wpinał mnie w linę i opuszczał. I nagle przez radio chłopaki mówią, żebyśmy spiep****i, że uwaga lawina - wspomina.
Na filmie zarejestrowanym wtedy Fronia krzyczy: "Ja p******ę górę i wszystko inne. Znowu lawina i znowu na nas. Przecież tak nie można. Nie mogą wszystkie lawiny na mnie spadać. Jedna? Okej. Ale dwie? To jest za dużo. K***a, znowu żyjemy".
Musiał wracać do kraju. - Ryczałem. Wyjeżdżam z wycieczki życia, tak naprawdę. Z najważniejszej wyprawy mojego życia, ale nie z własnej woli - przyznaje.
Jarosław Botor zaznacza, że do K2 "warto czuć pokorę, pewien dystans". - Po takim powrocie człowiek cieszy się, że leci woda w kranie, nawet może być zimna i sprawia to radość. Jak jest ciepła, to już w ogóle to bardzo docenia - mówi.
Dodaje, że po powrocie "dużo łatwiej realizuje się rzeczy trudne". - To, czego człowiek doświadcza na tej wyprawie jest tak trudne, że tutaj raczej się tych trudności nie spodziewamy - wyjaśnia.
Wyprawa
Polska wyprawa dotarła pod K2 9 stycznia. Jak mówi Botor, karawana liczyła ponad 200 osób. Ludzie musieli pokonać około 100 kilometrów po lodowcach. Droga zajęła około tygodnia. Pierwsza przeszkoda? Zepsuty most, który trzeba było naprawić.
- Samo dotarcie do bazy jest jakby kluczem tej wyprawy. Może być tak, i z tym też liczyliśmy się, że na samym trekkingu wyprawa może się zakończyć - przyznaje Botor, dodając, że przy załamaniu pogody tragarze mogliby porzucić niesione rzeczy. - Mieliśmy farta, mieliśmy pogodę. Dotarliśmy tam bardzo sprawnie - relacjonuje.
Nocą w namiotach temperatura spada poniżej -25 stopni Celsjusza, wszystko pokrywa się szadzią. Większą część dnia himalaiści spędzają razem w dużym namiocie z piecykiem. Temperatura w nim osiąga maksymalnie kilka stopni Celsjusza. - Jak jest wiatr (...) i ciężko gadać, bo bardzo mocno tym namiotem szarpie, to się milczy - opowiada Fronia.
Botor przyznaje, że himalaiści się nie myją, albo robią to bardzo rzadko. - Jest to czynność dosyć skutecznie omijana - tłumaczy Fronia. - To w ogóle jest ciekawe. Tam się nic nie psuje, nie ma żadnych zapachów - wyjaśnia.
Botor dodaje: - Jakby to było czuć, to pewnie byśmy nie przetrwali.
Czekanie
Botor przyznaje, że w Himalajach tęskni się za rodziną i chce się szybko wracać do domu. - Oczekiwanie tydzień czasu, czy dwa tygodnie czasu na pogodę powoduje, że każdy z tych dni jest trudny do wytrzymania - mówi.
Zgadza się z nim Rafał Fronia. - Wtedy psychika robi z człowiekiem dziwne rzeczy. My wtedy przegrywamy, siedząc w bazie. Stajemy się mniejsi z dnia na dzień, kurczymy się w sobie, maleje nasza determinacja i później już nie chcemy zdobywać góry: chcemy podkulić ogon i po prostu uciec spod tej góry - opowiada.
- Cała góra jest cmentarzem. Na lodowcu leżą nogi, leżą buty, w których są kości. Ta góra zabiła bardzo wielu ludzi - mówi Rafał Fronia. - Wielu z nich znałem, znałem osobiście. Tam leżą zwłoki, leżą ludzie, są tablice. Człowiek, który tam idzie oddaje hołd, oddaje szacunek tym ludziom, którzy robili dokładnie to samo, co my. Mieli te same marzenia, mieli te same plany, myśleli w taki sam sposób, mieli takie same obawy - dodaje.
Fronia przekonuje jednak, że na górze nie czuł strachu, ani pokory wobec śmierci. Wysoko w górach "ma poczucie szczęścia", nawet kiedy jest źle.
Botor mówi z kolei, że nigdy nie przyzna, że jest w górach przygotowany na wszystko. Wyjaśnia, że wiele sytuacji może przerosnąć, wspinacz może coś przeoczyć. Co mówi mu żona, gdy informuje o kolejnej wyprawie? - Że mam nie jechać, że chyba sobie żartuje, że już wystarczy. Ale jest to ważna rzecz w moim życiu i rodzina ma tego świadomość, że to jest dosyć istotne.
Góry
Fronia mówi, że z kolejnych wypraw wraca "bardziej zadowolony z siebie i niepotrzebny jest mu sukces", czyli zdobycie góry. Czemu wspina się akurat na ośmiotysięczniki? - Magia ośmiu tysięcy. Ale to chyba jest tak jak z alkoholem. Jak wypijemy mały kieliszek, jesteśmy lekko pijani, a jak wypijemy całą butelkę, to jesteśmy bardzo pijani. Szczęście na ośmiu tysiącach jest trochę większe niż na siedmiu - tłumaczy.
Fronia podkreśla, że wierzy, że wszyscy koledzy bezpiecznie wrócą do Polski. I dodaje: - Nadzieja jest, że przyjadą, zdobywszy tę górę, żebyśmy już nie musieli tam jechać za rok z powrotem, bo ponoć jak nie my, Polacy, to kto.
Autor: pk//kg / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24