|

Jak ten świadek znalazł się w śledztwie w sprawie "Skóry"? I dlaczego nie żyje?

Wyrok w procesie odwoławczym Roberta Janczewskiego, tzw. Skóry
Wyrok w procesie odwoławczym Roberta Janczewskiego, tzw. Skóry
Źródło: Beata Zawrzel/REPORTER/EastNews
Ceniony naukowiec z Uniwersytetu Jagiellońskiego był tylko świadkiem w śledztwie dotyczącym oskórowania krakowskiej studentki. Prokuratura traktowała go jednak tak, jakby był głównym podejrzanym. Przeszukano jego mieszkania, miejsce pracy, sprawdzano go wariografem, wreszcie pobrano do badań jego włosy. Działania prokuratury miały doprowadzić do "fizycznego i psychicznego złamania" mężczyzny. Niespełna trzy miesiące po trwającym całą noc przesłuchaniu doktor Mariusz Gajda odebrał sobie życie.
Artykuł dostępny w subskrypcji
Wieczór wyborczy. Oglądaj w TVN24 i TVN24+
Dowiedz się więcej:

Wieczór wyborczy. Oglądaj w TVN24 i TVN24+

To opowieść o niewinnym człowieku, który pomówiony wpadł w prokuratorsko-policyjną machinę i już się z niej nie wydostał. O nierównej walce obywatela z organami państwa w głośnej, medialnej sprawie.

Kluczowe fakty:
  •  Biegła badająca okoliczności samobójczej śmierci Mariusza Gajdy wskazała, że tzw. czynnikiem spustowym były intensywne czynności procesowe prowadzone przez policję i prokuraturę.
  •  W czasie prowadzenia czynności, w których Mariusz Gajda był traktowany jak podejrzany, prokuratura już od ośmiu miesięcy miała innego podejrzanego, któremu przedstawiono zarzut zabójstwa krakowskiej studentki.
  • Śledztwo w sprawie ewentualnego przekroczenia uprawnień przez prokuratorów zostało umorzone w oparciu o budzącą wątpliwości ekspertyzę biegłego.

Zabójstwo Katarzyny Z. której szczątki wyłowiono z Wisły w Krakowie na początku 1999 roku, to jedna z największych zagadek kryminalistyki i jedna z najbardziej drastycznych zbrodni w wolnej Polsce. Powszechnie znana jest pod kryptonimem "Skóra", bo zabójca - eksperci nie mieli tu wątpliwości - precyzyjnymi ruchami skalpela zdjął ze swojej ofiary skórę..

Jak to możliwe, że w centrum śledztwa znalazł się ceniony naukowiec o nieposzlakowanej opinii?

- W tej sprawie wyraźnie widać tendencję często występującą ostatnio w Polsce wśród służb mundurowych, ale też w prokuraturze, do uzyskania efektu za wszelką cenę - ocenia dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i Katedry Prawa Karnego Uniwersytetu Warszawskiego. - Szczególnie widoczne to było za czasów rządów PiS, który nie tylko oczekiwał szybkich wyników, ale także zapewniał bezkarność funkcjonariuszom, którzy pozwalali sobie w imię osiągnięcia celu odstępować od przewidzianych procedur w myśl zasady, że "zwycięzcy się nie sądzi".

Prokurator Tomasz Dudek pytany dziś o osobistą refleksję i o to, czy wszystkie działania wobec świadka Mariusza Gajdy były konieczne, odpowiada: - Można by odwrócić pytanie. Gdyby na skutek pana reportażu ktoś się targnął na życie, czy miałby pan wyrzuty sumienia?

Ulubieniec studentów

Mariusz Gajda był przez ponad 20 lat związany z Katedrą i Zakładem Histologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmował się zagadnieniami związanymi z budową tkanek i zachodzącymi w nich zmianami. W roku 2006 został adiunktem. Nie byle jakim, bo wielokrotnie nagradzanym za wybitne osiągnięcia dydaktyczne.

Kierował polskimi i zagranicznymi projektami badawczymi dotyczącymi chorób układu krążenia, wpływu leków i diet na rozwój procesu miażdżycowego oraz procesu zwapnienia naczyń u pacjentów ze schyłkową niewydolnością nerek. Przed śmiercią rozpoczął przygotowania do habilitacji.

Internetowa baza publikacji medycznych PubMed odnajduje 360 publikacji, których był współautorem.

Jeszcze przed objęciem funkcji adiunkta dwukrotnie przyznawano mu dyplom dla najlepszego asystenta. Od 2000 roku pełnił funkcję opiekuna Studenckiego Koła Naukowego działającego przy Katedrze Histologii.

Był ulubieńcem studentów. W jednej z ostatnich rozmów z żoną pochwalił się, że po zajęciach otrzymał owacje na stojąco.

Współpracownicy nazwą go później w swoich zeznaniach osobą absolutnie wybitną, dla której praca była pasją, dla której nieważne były pieniądze i czas. Osobą, której nie sposób będzie zastąpić.

Katedra i Zakład Histologii Uniwersytet Jagielloński Collegium Medicum
Katedra i Zakład Histologii Uniwersytet Jagielloński Collegium Medicum
Źródło: Michał Fuja/TVN24+

Palec w formalinie

Życie Mariusza Gajdy bezpowrotnie zaczęło się kończyć we wtorek 18 października 2016 roku, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedział.

Tego dnia na telefon służbowy Zespołu Archiwum X Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie zadzwonił mężczyzna. Oświadczył, że chce się podzielić ważnymi informacjami. Policjanci spotkali się z nim (nazwijmy go W) oraz z jego bratem (nazwijmy go M) jeszcze tego samego dnia.

Obaj mężczyźni byli lekarzami po Collegium Medicum UJ.

Fragment policyjnej notatki z 18 października 2016 roku:

"W/w oświadczyli, iż na kanwie programu, jaki oglądali w TV Polsat dotyczącego dziewczyny, którą oskórowano, przypomnieli sobie kilka faktów, jakie mogą być istotne dla sprawy. Obaj studiowali medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Razem z nimi studiował mężczyzna, który nazywał się Mariusz Gajda. W chwili obecnej jest histologiem, zajmuje się kośćmi, badaniem ich rozwoju, wzrostu".

Mężczyźni przypomnieli sobie, że w okolicach 2009 roku odwiedzali kolegę (znali się ze studiów) w jego pracowni na uczelni. Ich uwagę, wśród licznych materiałów dydaktycznych i preparatów, zwrócił słoik z ludzkim palcem w formalinie. Nie byli do końca pewni, czy był to jeden, czy dwa palce, ale obaj zgodnie stwierdzili, że palec musiał należeć do kobiety. To stąd skojarzenie z głośną sprawą, w której dekadę wcześniej wyłowiono z Wisły fragmenty skóry i części ciała. Słoik z palcem (albo palcami) nie był w żaden sposób ukryty, stał na biurku naukowca. W swoich zeznaniach W przyznał, że taki eksponat u kogoś, kto zawodowo zajmuje się kośćmi, początkowo nie wzbudził w nim zdziwienia, ale po latach "ten jego eksponat zaczął się wydawać co najmniej dziwny".

Wejście do Katedry Histologii przy M. Kopernika 7 w Krakowie
Wejście do Katedry Histologii przy M. Kopernika 7 w Krakowie
Źródło: Michał Fuja/TVN24+

Obaj mężczyźni w pierwszych zdaniach opisali Mariusza Gajdę jako osobę pomocną, o grzecznym usposobieniu i niemającą wrogów. Czytając dziś zeznania obu mężczyzn trudno nie odnieść wrażenia, że nie byli przychylni Mariuszowi Gajdzie.

Według obu braci był on człowiekiem "dziwnym". Dziwność ta miała ich zdaniem polegać na tym, że przebywał w pomieszczeniach z całkowicie wyciemnionymi okiennicami, posiadał dużą liczbę filmów na DVD oraz fascynował się brutalnymi scenami.

Obu mężczyzn przesłuchiwał osobiście Bogdan Michalec, ówczesny szef krakowskiego Archiwum X. W zeznaniach rozwinęli swoje przemyślenia i spostrzeżenia.

Zasłonięte okna? Co prawda, tylko do trzech czwartych wysokości, no i Gajda mieszkał na parterze. Ale i tak w mieszkaniu dało się odczuć, zdaniem M, niepokój. "Jak wszedłem do łazienki miałem dziwne odczucie, jakiś niepokój - nie wiem, skąd takie uczucie się pojawiło. Ta łazienka była normalna, nie było w niej nic podejrzanego, ale ten niepokój do chwili obecnej pamiętam" - zeznał M.

Wyjątkowo brutalne filmy? Świadkowie wskazali "Gladiatora" Ridleya Scotta i "Bękarty wojny" w reżyserii Quentina Tarantino. Z zeznań M: "Mariusz Gajda wtedy przekazał nam pliki z filmami, w tym film Tarantino zatytułowany ‘Bękarty wojny’ i pamiętam, że puścił nam jedną z najokrutniejszych scen tego filmu. Odczułem, że puszczając nam tę scenę Mariusz Gajda odczuwa swojego rodzaju przyjemność".

Całonocne przesłuchanie

Z analizy akt sprawy wynika, że po uzyskaniu powyższych zeznań, rzucających podejrzenie na naukowca, prokuratorzy Tomasz Dudek i Piotr Krupiński wydali postanowienia o zwolnieniu operatorów sieci komórkowych z zachowania tajemnicy telekomunikacyjnej. Zażądali w nich informacji na temat abonenta, jego połączeń wychodzących i przychodzących oraz wskazanie stacji logowań telefonów. Czynności te, zlecone niemal 20 lat po zabójstwie, nie miały jednak dużej szansy na powodzenie.

Nie powinno to zresztą mieć dużego znaczenia, bo w tamtym czasie prokuratorskie śledztwo w sprawie oskórowanej studentki skupiało się na zupełnie innej osobie, choć osoba ta nie miała jeszcze przedstawionych zarzutów.

Policjanci z krakowskiego Archiwum Xi płetwonurkowie szukają na Wiśle śladów zabójstwa Katarzyny Z. sprzed 18 lat. (Październik 2016)
Policjanci z krakowskiego Archiwum Xi płetwonurkowie szukają na Wiśle śladów zabójstwa Katarzyny Z. sprzed 18 lat. (Październik 2016)
Źródło: MAREK LASYK/REPORTER/EastNews

O Mariuszu Gajdzie na razie zapomniano.

Niemal rok później, w październiku 2017 roku, antyterroryści zatrzymali Roberta Janczewskiego, mieszkańca krakowskiego Kazimierza. Prokuratura oskarżyła go o pozbawienie wolności i przetrzymywanie ze szczególnym udręczeniem, zabójstwo, a następnie znieważenie zwłok 23-letniej studentki religioznawstwa z Krakowa.

Przez kolejne miesiące do mediów trafiały informacje ze śledztwa mające świadczyć na niekorzyść Janczewskiego. Prokuratorzy chcieli m.in. przekonać opinię publiczną, że włosy znalezione w jego łazience "z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością należały do ofiary".

Oficjalnie prokuratura nigdy nie zwątpiła w winę Roberta Janczewskiego, nawet wtedy gdy w październiku 2024 roku, po siedmiu latach aresztu, został on prawomocnie uniewinniony od stawianych zarzutów.

Jednak to, co wydarzyło się kilka miesięcy po zatrzymaniu Janczewskiego, każe wątpić w oficjalne zapewnienia śledczych. Bo gdy Janczewski siedział od ponad pół roku w areszcie z zarzutem zabójstwa Katarzyny Z., prokuratura przesłuchiwała Mariusza Gajdę tak intensywnie, jakby to jego uważała za głównego podejrzanego.

Czy zatem już wtedy, sześć lat przed prawomocnym uniewinnieniem Roberta Janczewskiego, prokuratura wiedziała, że to nie on jest zabójcą?

O tym, że jego osoba znalazła się w centrum ważnego śledztwa, Mariusz Gajda dowie się 29 czerwca 2018 roku, 20 miesięcy po spotkaniu świadków W i M z policjantami, 8 miesięcy po zatrzymaniu Roberta Janczewskiego przez antyterrorystów.

Jak wynika z akt śledztwa, to na ten dzień, niczego nieświadomy i niemający wcześniej styczności z organami ścigania naukowiec został wezwany do Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. To tego dnia zostanie poddany badaniu poligraficznemu (czyli na tak zwanym wariografie, popularnie nazywanym wykrywaczem kłamstw). To również tego dnia policjanci przeszukają dwa mieszkania oraz gabinet na uczelni i zabiorą wszystkie jego materiały dydaktyczne, preparaty, komputery i telefony. Gdy zdezorientowany wróci późnym popołudniem do domu, otrzyma telefon, by natychmiast ponownie stawił się na komendzie. Przesłuchanie potrwa całą noc.

Jak zezna później jego żona, Mariusz Gajda dotrze do domu złamany fizycznie i psychicznie. A jego problemy dopiero się zaczną.

Port rzeczny Zabłocie na Wiśle, gdzie w 1999 roku znaleziono kawałki ludzkiej skóry
Port rzeczny Zabłocie na Wiśle, gdzie w 1999 roku znaleziono kawałki ludzkiej skóry
Źródło: Jakub Ociepa/Agencja Wyborcza.pl

Świadek jak podejrzany

W śledztwie Małopolskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej Mariusz Gajda do końca występował w charakterze świadka.

- Procedury i zasady służą właśnie temu, by skutecznie osiągać cel postępowania, a ich przestrzeganie najczęściej do tego celu prowadzi. Służą także temu, by w swojej nadgorliwości funkcjonariusze nie skrzywdzili uczestników postępowania - podkreśla dr Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Traktowanie doktora Gajdy, w końcu jedynie świadka w sprawie, wydaje się nadgorliwym postępowaniem, które doprowadzić mogło do tragedii. Można powiedzieć, że traktowany był bardziej jak podejrzany, a nie jak świadek, a przecież podejrzanemu prawo zapewnia dalej idące gwarancje procesowe, chociażby w postaci dostępu do obrońcy, między innymi właśnie z powodu dużo większego obciążenia psychicznego. Widać także, że zbieranie dowodów odbywało się w tym postępowaniu w taki sposób, żeby udowodnić założoną wcześniej tezę, a nie dostarczyć informacji mogących posłużyć do realnej jej weryfikacji - ocenia prawnik.

Akta sprawy nie wskazują, jak wytłumaczono Mariuszowi Gajdzie, na jego powiązanie ze sprawą. Nigdzie nie ma też mowy o tym, jak uzasadniono konieczność przeprowadzenia badań poligraficznych już podczas pierwszego spotkania z organami ścigania. 

Świadek zgodził się na nie bez wahania i najmniejszego oporu, podobnie jak na wszystkie inne czynności procesowe tego dnia. Dopiero z pytań do testu poligraficznego dowiedział się, z jaką sprawą jest łączony.

Dr Marcin Gołaszewski, prezes Polskiego Towarzystwa Badań Poligraficznych, zwraca uwagę, że badany potrzebuje czasu na przetworzenie informacji o planowanym badaniu poligraficznym, także na poziomie nieświadomym. - "Przespać się z myślą o czymś" nabiera w tym kontekście dosłownego znaczenia. Ten czas nazywany jest okresem inkubacji. Zbyt krótki zwiększa ryzyko wystąpienia fałszywie pozytywnego wyniku testu obciążającego badanego. Dlatego, poza wyjątkowymi sytuacjami, nie powinno się przeprowadzać badań poligraficznych natychmiast po zatrzymaniu podejrzanego albo w dniu dostarczenia wezwania świadkowi - stwierdza.

Po badaniu wariografem (jeszcze do tego wrócimy) Mariusz Gajda został zwolniony do domu. Ale jeszcze tego samego dnia, bez zapowiedzi, przyjechali do niego policjanci. A potem zaczęły się przeszukania.

W dokumencie zatytułowanym "Postanowienie o żądaniu wydania rzeczy, przeszukaniu oraz zatrzymaniu rzeczy" podpisanym przez prokuratura Tomasza Dudka, a dotyczącym człowieka, który w śledztwie występował wyłącznie w roli świadka, czytamy:

"(…) Dokonać przeszukania - po pokonaniu ewentualnych zabezpieczeń - wszelkich pomieszczeń budynków zajmowanych przez Mariusza Gajdę w ramach Katedry Histologii UJ (…), a to pomieszczeń zajmowanych przez w/w pracowników, sekretariat, pełnomocników wraz z wszelkimi pomieszczeniami przynależnymi, tj. socjalnymi, archiwalnymi, gospodarczymi, strychami, piwnicami, magazynami, pojazdami itp. oraz wszelkich skrytek i sejfów (…)".

Paweł B., policjant prowadzący te czynności, zeznał później: "Chodziło o to, żeby zabezpieczyć ten materiał, próbki tkanek ludzkich, wyjaśnić i zweryfikować go pod kątem związku ze sprawą zabójstwa Katarzyny Z. Na czynności udałem się ja, technik kryminalistyki, biegły z zakresu badania komputerów wraz z kilkoma funkcjonariuszami kryminalnymi KWP w Krakowie (…). Podkreślam, że Mariusz Gajda od początku współpracował z nami, był otwarty, nie było żadnych problemów z jego strony".

O 12.20 policjanci przeszukali mieszkanie naukowca. Nie znaleźli żadnych preparatów czy materiałów dydaktycznych z ludzkich tkanek. Do dalszych badań zabezpieczyli laptop i dwa telefony.

O 13.50 przeszukali Katedrę Histologii Collegium Medicum UJ. Zabezpieczyli 163 pojemniki z tkankami, w tym ten, który ich szczególnie interesował: "preparat zawierający palec".

Po zakończonych przeszukaniach w miejscu pracy, odwiedzili jeszcze jedno mieszkanie, w którym naukowiec był zameldowany. Z protokołu wynika, że nie znaleźli tam nic podejrzanego. Do dowodów rzeczowych trafiły dodatkowo prywatne sprzęty elektroniczne naukowca - serwer, tablet, modemy, płyty CD i karty pamięci.

Około 17 policjanci sami zaproponowali zmęczonemu całodziennymi czynnościami dr. Gajdzie, że odwiozą go do domu. Przyznał to w swoich zeznaniach policjant Paweł B. Ale przyznał też, że był zaskoczony, gdy dostał nieoczekiwane polecenie, by ze świadkiem prowadzić dalsze czynności.

"Miałem zgodnie z grafikiem pracować od 7.30 do 15.30. Pamiętam, że przygotowywałem się już do wyjścia do domu po skończonej służbie i tak już w tym dniu przedłużonej w stosunku do grafiku (…). Wychodząc otrzymałem telefon od któregoś z moich naczelników. Przekazał mi, że pan Gajda powinien być jeszcze w dniu dzisiejszym przesłuchany i jest to polecenie pana prokuratora Krupińskiego - naczelnika Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej".

Czy był to przypadkowy chaos w działaniach prokuratury, czy działanie mające na celu złamanie świadka?

10 godzin przesłuchania

Wróćmy zatem do przesłuchania. Zaczęło się, tak oznaczono w protokole, o 19.55 - po całym dniu czynności z udziałem nieświadomego powagi sytuacji świadka, którym zaskoczony był nawet prowadzący czynności funkcjonariusz.

Przez kolejne godziny Mariusz Gajda udzielał wyczerpujących odpowiedzi i cierpliwie tłumaczył pochodzenie każdej tkanki ludzkiej znalezionej w jego katedrze. Ich obecność wynikała ze współpracy z szeregiem naukowców i lekarzy różnych specjalizacji. Wśród materiałów dydaktycznych znalazły się m.in.: fragmenty tętnic promieniowych uzyskiwanych z operacji pacjentów z niewydolnością nerek, próbki ludzkich migdałków pochodzące z operacji ich usunięcia czy materiał z pęcherzyków żółciowych. Część materiałów dydaktycznych była tak stara, że dr Gajda nie był w stanie powiedzieć, czy pozyskiwał je sam, czy też były one już "na stanie" katedry, gdy zaczął w niej pracować.

Fragment palca, który najbardziej interesował śledczych, pochodził - według Gajdy - od mężczyzny, który odciął sobie palce ostrym narzędziem, a ich przyszycie okazało się niemożliwe. Odcięte palce miały trafić do utylizacji, ale jeden z nich udało się przeznaczyć do celów dydaktycznych. W przeszłości pobrano z niego fragmenty tkanek do stworzenia kolejnych preparatów naukowych.

W protokole z całonocnego przesłuchania nie ma śladu po tym, by zarządzono jakieś przerwy na odpoczynek ani posiłek. Odnotowano jedynie "konieczność pozyskania informacji lub materiału umożliwiających dalsze prowadzenie czynności", co może oznaczać konsultacje z prokuratorem.

O 6.20 następnego dnia rano, po 10 godzinach i 25 minutach przesłuchania, świadek złożył podpis, którym potwierdził prawdziwość swoich zeznań.

Od tego czasu życie Mariusza Gajdy diametralnie się zmieniło. Zamknął się w sobie, zaczął unikać ludzi.

Z zeznań żony: "Po przesłuchaniach mąż był bardzo zdenerwowany i właśnie od tego zaczął przyjmować leki na uspokojenie. (…) On bardzo się tym zestresował. (…) Przesłuchania trwały bardzo długo, a mężowi nie umożliwili zjedzenia posiłku. (…) Mąż był bardzo tym przejęty i utrudniało mu to normalne funkcjonowanie".

Przełom, który zbagatelizowano

2 lipca 2018 roku, czyli trzy dni po policyjnych przeszukaniach, zespół specjalistów Pracowni Ekspertyz Sądowo-Lekarskich wydał ekspertyzę na temat zabezpieczonego w Katedrze Histologii palca ludzkiego. Analiza DNA wykazała ponad wszelką wątpliwość, że pochodzi on od osoby płci męskiej, co korespondowało z zeznaniami Gajdy.

Na tym etapie sprawę można było jeszcze nazwać nieporozumieniem i uzasadnić koniecznością weryfikacji informacji od przejętych obywateli.

Tyle że dwa dni później do prokuratury trafiła ekspertyza z badań poligraficznych magistra Jacka Bieńkuńskiego przeprowadzonych na Mariuszu Gajdzie.

Bieńkuński tytułuje się "ekspertem od psychofizycznych badań poligraficznych". Prokuratorzy z Małopolskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej chętnie korzystali z jego opinii, jednak on sam nie posiada profesjonalnych certyfikatów, a sposób jego pracy jest nieakceptowalny dla profesjonalnych towarzystw poligraficznych. Szczegółowo opisał to kilka miesięcy temu w Onecie Mateusz Baczyński.

Celem badań przeprowadzonych na Mariuszu Gajdzie było "ustalenie, czy w systemie nerwowym wyżej wymienionego są lub nie są zarejestrowane ślady pamięciowe wskazujące o symptomach wiedzy o sprawcach, okolicznościach zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem Katarzyny Z. w 1998 roku oraz o relacjach innych osób dotyczących wyżej wymienionych okoliczności".

Jak nietrudno się na tym etapie domyślić, "badanie dało podstawy do przyjęcia wysokiego prawdopodobieństwa, że Mariusz Gajda posiada skrywaną wiedzę na temat szczegółów dotyczących przebiegu i okoliczności zabójstwa Katarzyny Z. w 1998 roku".

Wróćmy zatem do dr. Marcina Gołaszewskiego z Polskiego Towarzystwa Badań Poligraficznych, który przeanalizował metodę badawczą zastosowaną przez Bieńkuńskiego.

- Opinię biegłego mgr. Jacka Bieńkuńskiego dotyczącego świadka Mariusza Gajdy postrzegamy jako niepełną i niskiej jakości, odbiegającą od współczesnych reguł sztuki, także tych obowiązujących w roku 2018 - stwierdza dr Gołaszewski.

I wylicza błędy:

  • Biegły posłużył się w swoim badaniu poligrafem Lafayette 761-90-S.A.*C. Jest to poligraf analogowy - starego typu, od dawna bez wsparcia technicznego. Takie urządzenie już w latach 90. zostały zastąpione poligrafami komputerowymi - znacznie dokładniejszymi i z większymi możliwościami analitycznymi.
  • Zgodnie ze Standardami Praktyki American Polygraph Association (największego zrzeszenia poligraferów na świecie) - nagranie audio-wideo powinno obejmować każdy etap badania. W tym przypadku zrezygnowano z takich nagrań, co utrudnia pełną kontrolę jakości badania i prawidłowości sporządzonych po nim wniosków. Z pewnością obniża to wartość dowodową takiego badania i praktyka taka jest niedopuszczalna.
  • Biegły skorzystał z testu pytań kontrolnych Reida, który od 2011 roku nie jest rekomendowany przez żadne towarzystwo naukowe w kraju i na świecie.
  • W przeprowadzonych przez biegłego testach typu POT ("szczytowego napięcia") biegły wskazał na znaczące zmiany reakcji u badanego aż w 6 z 11 pytań, co przeczy założeniom tego testu. Tak zwany szczyt napięcia powinien wystąpić przy jednym bodźcu testowym.
  • W jednym z testów biegły wprowadził w pytanie imię i nazwisko osoby badanej, co w sposób oczywisty mogło skutkować istotnymi reakcjami ze względu na rozpoznanie własnych danych osobowych. Taka praktyka jest niedopuszczalna.
  • W uwagach końcowych biegły powołuje się na publikację, której jest współautorem. Opisuje w niej własne modyfikacje standaryzowanych testów badawczych, a uzasadniając je, odwołuje się jedynie do własnych doświadczeń. Tymczasem oderwanie od standardów w badaniach poligraficznych prowadzi do zastępowania metody naukowej intuicyjnymi, subiektywnymi ocenami, wzmagając stopień niepewności co do wyników testów.

Pytany o swoją ekspertyzę Jacek Bieńkuński zapewnia dziś, że nie ma sobie nic do zarzucenia, a stosowany przez niego sprzęt jest równie dokładny jak nowoczesne urządzenia poligraficzne. Podkreśla, że to nie on, a sąd decyduje, czy uznaje kogoś za sprawcę zbrodni. On wskazuje jedynie stopień prawdopodobieństwa, że dana osoba mogła mieć związek ze sprawą. W rozmowie przyznaje jednak, że do sprawy o kryptonimie "Skóra" zbadał łącznie nawet pięćdziesiąt osób, a skrywaną wiedzę o zabójstwie wykrył u aż kilkunastu z nich.

To dość istotne, bo z tych kilkunastu osób zarzuty usłyszał tylko Robert Janczewski. A nawet on, mimo opinii Bieńkuńskiego, został finalnie prawomocnie uniewinniony.

Mimo kontrowersji wokół ekspertyzy Jacka Bieńkuńskiego to właśnie pochodzące z niej wnioski pozwoliły na utrzymanie podejrzeń wobec Mariusza Gajdy.

W kolejnych pismach procesowych prokurator jasno stwierdza, że na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego Gajda "mógł mieć związek ze zbrodnią sprzed lat".

Taka argumentacja dała zielone światło kolejnym działaniom prokuratorów i policjantów.

31 lipca 2018 roku prokurator Tomasz Dudek zlecił pobranie włosów od Mariusza Gajdy: z różnych części głowy, z granicy szyi i głowy, z przedramion oraz z okolic łonowych.

Tydzień później Wydział Dochodzeniowo-Śledczy Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, działający pod nadzorem Małopolskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej, skierował pismo do rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego z prośbą o przeprowadzenie kontroli i udzielenie informacji co do działalności dr. Mariusza Gajdy oraz złożenie wyjaśnień, czy działalność ta nie naruszała obowiązujących procedur. W piśmie ponownie wskazano, że chodzi o sprawę zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem.

Dla Gajdy oznaczało to kolejne niewygody i upokorzenia. Pojawiło się też ryzyko, że problemy dotkną wszystkich współpracujących z nim medyków, którzy w którymkolwiek momencie udostępniali mu tkanki do badań.

W sierpniu policja i prokuratura nie podejmowały już wobec niego kolejnych działań.

Mimo pozornie normalnego funkcjonowania naukowiec znajdował się, jak opisywały potem osoby z jego otoczenia, w stanie ciągłego napięcia emocjonalnego. Zaczął przyjmować leki uspokajające. Żona zwróciła uwagę, że ma gorszy nastrój, zamartwia się o to, co będzie dalej.

Kierownik katedry zeznawał: "Obawiał się, że ta cała sprawa za długo trwa, że zabrano mu sprzęt elektroniczny i nie został on oddany. Obawiał się, jakie mogą być konsekwencje".

Znajomy lekarz podczas przesłuchania: "Był bardzo zdenerwowany, roztrzęsiony. Miałem nawet wrażenie, że był zaszczuty. Pamiętam, że go pocieszałem, podobnie jak jego żona, ale to nie zmieniało jego stanu. (…) W mojej ocenie on najbardziej obawiał się strat wizerunkowych, swojej nieposzlakowanej opinii na uczelni jako naukowca. (…) Obawiał się, że może stracić przez to pracę".

8 września 2018 roku Mariusz Gajda odebrał sobie życie.

Głęboki kryzys psychiczny a intensywne czynności procesowe

Sprawą samobójczej śmierci mężczyzny zajęła się Prokuratura Rejonowa Kraków Śródmieście-Wschód. Na potrzeby postępowania zlecono m.in. analizę psychologiczną u biegłej z zakresu psychologii śledczej. Po zapoznaniu się z aktami sprawy, a w szczególności z zeznaniami bliskich i współpracowników mężczyzny biegła jednoznacznie wskazała na wysokie prawdopodobieństwo, że "w okresie przed śmiercią Mariusz Gajda odczuwał poczucie lęku przed przyszłością, poczucie bezsilności, objawy silnego stresu psychologicznego" oraz "zaburzenia depresyjne, emocjonalne, a także poczucie beznadziei i pustki wewnętrznej".

Biegła określiła, że "czynnikiem spustowym targnięcia się na życie były intensywne czynności procesowe przeprowadzone z jego udziałem przez policję i prokuraturę w okresie ostatnich trzech miesięcy przed śmiercią i narastająca wraz z nimi frustracja oraz głęboki kryzys psychiczny". *

Prokurator konkludował potem, posiłkując się analizą biegłej: "przyczyną (...) był głęboki kryzys psychiczny pod postacią objawów zaburzeń adaptacyjnych, spowodowany zaistniałą sytuacją zawodową i społeczną, w związku z intensywnymi czynnościami procesowymi przeprowadzonymi z jego udziałem w ostatnich trzech miesiącach przed śmiercią do sprawy zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem studentki w Krakowie. Intensywność przeprowadzonych czynności z udziałem Mariusza Gajdy, ingerencja w sferę jego życia zawodowego i społecznego mogła zachwiać poczuciem bezpieczeństwa mężczyzny i naruszyć jego wewnętrzną strefę komfortu".

Śmierć świadka nie zniechęciła policjantów i prokuratorów. Ich działania nie ustały.

10 września, czyli dwa dni po tym, jak Mariusz Gajda targnął się na swoje życie, prokurator Piotr Krupiński osobiście zlecił policjantom odwiedzenie żony zmarłego i zabezpieczenie ostatnio używanego przez niego telefonu oraz monitoringu z kamer zewnętrznych na budynkach.

11 września prokurator Tomasz Dudek zlecił wykonanie pośmiertnych badań tkanek ze zwłok dr. Gajdy, choć pozostawały one w dyspozycji innej prokuratury.

Prokurator Andrzej Babicz, badający okoliczności śmierci krakowskiego naukowca, uznał, że działania prokuratorów Krupińskiego i Dudka mogły utrudnić jego postępowanie, a z drugiej strony odwlekały w czasie pochówek i burzyły spokój rodzinie zmarłego. Dlatego zdecydował się wyłączyć do odrębnego postępowania następujące wątki:

  • Przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych (policjantów i prokuratorów) poprzez "bezpodstawnie nadmierną intensyfikację czynności procesowych prowadzonych z udziałem świadka" i działanie w ten sposób na szkodę interesu publicznego i prywatnego.
  • Przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych (policjantów i prokuratorów) poprzez "wykonywanie czynności procesowych wykraczających poza zakres postępowania", "mogących jednocześnie utrudnić postępowanie dowodowe prowadzone przez właściwą miejscowo jednostkę organizacyjną prokuratury".

Odpowiedzialność prokuratorów

Sprawa trafiła do Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej jeszcze w roku 2019. To utworzona za rządów PiS jednostka prokuratury, która miała ścigać przestępstwa popełniane we własnych szeregach.

Ale WSW nie zajęło się tymi wątkami. Sprawę przekazano do Prokuratury Regionalnej w Katowicach, stamtąd do Prokuratury Okręgowej w Katowicach, a następnie, w 2021 roku, do Prokuratury Okręgowej w Sosnowcu.

W sierpniu 2021 roku prowadzący śledztwo prokurator Waldemar Łubniewski z Sosnowca uznał, że krakowscy policjanci i prokuratorzy działali "na podstawie i w granicach prawa". I umorzył postępowanie. W postanowieniu o umorzeniu wskazał dodatkowo, że "ilość dowodów i poszlak pozwala na sformułowanie logicznej wersji zdarzeń wskazującej, co najmniej, na posiadanie przez Mariusza Gajdę wiedzy o okolicznościach zabójstwa Katarzyny Z.".

Tu znów wracamy do badania poligraficznego wykonanego przez biegłego Bieńkuńskiego. Bo właśnie opinia z tego badania początkowo dawała podstawę do prowadzenia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień funkcjonariuszy wobec Gajdy w Małopolskim Wydziale Zamiejscowym Prokuratury Krajowej, a w późniejszym postępowaniu Prokuratury Okręgowej w Sosnowcu umożliwiła umorzenie śledztwa dotyczącego przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych.

Udostępnione nam przez prokuraturę w Sosnowcu postanowienie o umorzeniu śledztwa w żadnym miejscu nie wspomina natomiast o wynikach badania DNA palca, czyli materiału dydaktycznego, przez który Mariusz Gajda znalazł się w tym śledztwie. A to właśnie badanie DNA wykluczyło naukowca z kręgu osób podejrzanych. Kiedy zapytaliśmy o ten szczegół prokuratora Łubniewskiego, zasłonił się niepamięcią z uwagi na upływ czasu.

Prokuratorom Piotrowi Krupińskiemu i Tomaszowi Dudkowi przesłaliśmy listę 24 szczegółowych pytań. Krupiński odpowiedział jednym zdaniem: "Z uwagi na dobro wątków śledztwa i chronionych danych, oceniam, że nie ma żadnych podstaw do publicznego ujawniania jakichkolwiek informacji związanych z prowadzonymi wątkami postępowania".

Prokurator Piotr Krupiński
Prokurator Piotr Krupiński
Źródło: Łukasz Gągulski/PAP

Prokuratora Dudka spotkaliśmy na korytarzu Sądu Okręgowego w Krakowie. Pytany o Mariusza Gajdę początkowo rzucił jedynie, że "nie zna człowieka". Przypomniał sobie dopiero po dodatkowych pytaniach. Stwierdził, że był jedynie współreferentem tej sprawy i tylko na pewnym jej etapie, a czynności wobec świadka zlecał jedynie incydentalnie. I wszystko odbywało się zgodnie z przepisami.

- My działamy typowo wobec osób typowych, nie sposób przewidzieć, że ktoś ma konstrukcję nietypową - skwitował.

Na pytanie, czy ta sprawa jest według niego porażką wymiaru sprawiedliwości, odpowiedział, że absolutnie tak nie uważa.

- Dzisiaj jest pan przekonany, że to był niewinny człowiek?

- Tak, skoro nie dostał zarzutów, nie kierowano przeciwko niemu postępowania - to tak.

- Ale do samego końca badaliście jego tkanki, nawet pośmiertnie. Czy w pańskim przeświadczeniu pan Gajda mógł mieć coś wspólnego ze sprawą zamordowania Katarzyny Z.?

- Zgromadzone dowody obecnie tej wersji śledczej nie potwierdziły.

- W tamtym okresie wierzył pan, że może mieć?

- W tamtym okresie była taka możliwość.

- I ta możliwość wystarczyła, żeby usprawiedliwić takie czynności?

- Tak, czynności zmierzające do weryfikacji tej wersji śledczej.

Zanim spotkaliśmy prokuratura Dudka w sądzie, zapytaliśmy Prokuraturę Krajową o intensywne czynności wobec doktora Mariusza Gajdy. Biuro prasowe odpowiedziało nam lakonicznie, że "wymieniony został w niej przesłuchany w charakterze świadka". Całkowicie pominęło informacje o innych zleconych w sprawie dr. Gajdy czynnościach.

Odpowiedź dla biura prasowego, która potem do nas trafiła, przygotowywał prokurator Tomasz Dudek.

***

* Przyczyny zamachów samobójczych są złożone. Dr Halszka Witkowska z Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego wymienia pięć głównych czynników zamachów samobójczych: indywidualne, środowiskowe, sytuacyjne, społeczne czy kulturowe. Składają się one na podjęcie próby samobójczej.  Czynnik spustowy to moment w chronicznym kryzysie samobójczym, gdy dane zdarzenie jak niegroźny wypadek samochodowy czy zły wynik matury popychają do zamachu samobójczego.

Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i potrzebujesz porady lub wsparcia, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia zadzwoń na numer 997 lub 112.

Czytaj także: