Plan akcji CBA w resorcie rolnictwa był prosty: wręczyć pieniądze, zobaczyć do kogo trafią i dokonać zatrzymania. Akcja poszła nie tak jak planowano, a operację zniweczył przeciek - ujawnia "Dziennik".
W piątek po południu w gmachu ministerstwa pojawiło się dziesięć osób – ośmiu mężczyzn i dwie kobiety. Pierwsza dwójka weszła o 16.55. O 18.30 kolejnych pięcioro. Następnie o 18.55 do gmachu wkroczyła ostatnia trójka. Agenci podzielili się na trzy grupy. Pierwsza, dwuosobowa, pracowała w sekretariacie wiceministra Macieja Jabłońskiego, wcześniej szefa gabinetu politycznego Andrzeja Leppera. Trzech innych funkcjonariuszy weszło do pomieszczeń wydziału prezydialnego w biurze ministra rolnictwa. Ostatnia czteroosobowa grupa przeszukiwała Departament Gospodarki Ziemią, który odpowiada za odrolnianie gruntów czytamy w "Dzienniku".
- Zdjęli kurtki i marynarki, widać było broń i kajdanki - opowiada gazecie pracownik ministerstwa. Przeszukania zakończyły się pięć minut przed północą. Kolejni ludzie z CBA pojawili się w gmachu przy ul. Wspólnej już po dwóch godzinach, w nocy z piątku na sobotę. Mieli mniej szczęścia, bo do środka nie wpuściła ich ochrona. Trójką "nocnych" agentów dowodził mężczyzna, który przedstawił się jako Artur M. Zamierzali zabrać nagrania z kamer przemysłowych zamontowanych w ministerstwie. Niczego jednak nie dostali, bo ochrona odprawiła ich z kwitkiem.
Przez pół nocy, jak opisuje gazeta, czekali w holu. O 3.55 funkcjonariusze dali za wygraną i poszli do domu. W sobotę rano i przez całą niedzielę agenci nie przychodzili do resortu. Kolejny raz pojawili się w budynku dopiero w poniedziałek wieczorem, niedługo po tym, jak premier Jarosław Kaczyński wyrzucił Andrzeja Leppera z rządu.
Przyjechali o 20.40. Chwilę po nich do urzędu przyjechali wezwani tam pracownicy: sekretarka wiceministra Henryka Kowalczyka z PiS oraz Rafał Romanowski, jego asystent.
Źródło: PAP, "Dziennik"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24