Prokuratura w Bydgoszczy umorzyła postępowanie w sprawie incydentu, do którego doszło podczas występu rosyjskiego Chóru Aleksandrowa. Aktywiści wbiegli wówczas na scenę, krzycząc "Łapy precz od Ukrainy". Przebieg zdarzenia zarejestrowali współpracownicy portalu OKO.press. Następnego dnia policja pojawiła się w domach dziennikarzy.
7 grudnia w hali Łuczniczka w Bydgoszczy odbył się koncert Chóru Aleksandrowa, czyli chóru rosyjskiej armii. W trakcie występu dwaj aktywiści wbiegli na scenę z transparentem "Kremlowski raszyzm won za Don" i okrzykami "Łapy precz od Ukrainy".
Zarejestrowali to współpracownicy OKO.press. Następnego dnia, w sobotę 8 grudnia, w domach dwojga dziennikarzy zjawiła się policja. "Jednego nie zastali w domu, druga osoba - współpracująca z OKO.press operatorka filmowa - była w domu" - napisał portal.
Operatorka - jak tłumaczył redaktor naczelny portalu Piotr Pacewicz, w wyniku policyjnej presji - wydała funkcjonariuszom nagrania, choć zastrzegała, że materiał jest objęty tajemnicą dziennikarską.
Prokuratura umorzyła postępowanie
We wtorek prokuratura w Bydgoszczy umorzyła postępowanie w sprawie incydentu z udziałem aktywistów, do którego doszło podczas występu.
Jak poinformował reporter TVN24 Mariusz Sidorkiewicz, śledztwo było prowadzone "w kierunku ewentualnego znieważenia flagi rosyjskiej". Tłumaczył, że kiedy aktywiści wbiegali na scenę, przewrócili flagę rosyjską. Organizatorzy zawiadomili organy ścigania.
- Prokurator po zapoznaniu się z materiałem przedłożonym przez policję podjął decyzję o umorzeniu śledztwa w tej sprawie. Nie dopatrzył się on w zachowaniu tych mężczyzn znamion przestępstwa z artykułu 137 paragraf 2 - poinformowała rzecznik Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy Agnieszka Adamska-Okońska.
Prokuratorzy doszli jednak do wniosku, że flagę kraju można znieważyć jedynie w sytuacji, kiedy jest ona wystawiona przez przedstawicielstwo oficjalne albo przez polskie władze. W tym przypadku flaga została umieszczona na scenie przez organizatorów koncertu, była elementem oprawy i wystroju sali.
- Przepis ten obejmuje swoją ochroną publiczne wystawienie flagi obecnego państwa przez ściśle określone w nim podmioty. Takim podmiotem może być przedstawicielstwo obcego państwa bądź polski organ władzy. Jako przedstawicielstwo obcego państwa rozumiemy tutaj placówki dyplomatyczne i konsularne, a polskimi organami władzy są organy administracji publicznej. Tym samym jak ustalono w toku śledztwa wystawienie flagi przez organizatora jako elementu scenografii po to, aby podnieść rangę wydarzenia artystycznego nie jest taką okoliczności, która wchodzi w zakres znamion tego przestępstwa - wyjaśniała Adamska-Okońska.
"Wywieranie nieprzyjemnej presji"
O incydencie zrobiło się głośno w mediach po tym, jak policjanci podjęli czynności wobec dwojga dziennikarzy, którzy zarejestrowali zdarzenie.
- Policja przyszła do naszej współpracowniczki, operatorki, która towarzyszyła Robertowi Kowalskiemu w rejestrowaniu tego incydentu - jak to agencja TASS nazwała - w Bydgoszczy - opowiadał w TVN24 redaktor naczelny OKO.press Piotr Pacewicz.
Jak mówił, policjanci, przedstawiając się, podali "wprowadzające w błąd" informacje. - Może to nie jest jakieś poważne naruszenie prawa, ale strasznie nieprzyjemny obyczaj, to znaczy powiedzieć komuś do domofonu, że chodzi o sprawy nieletnich. I w ten sposób dziewczyna wpuszcza [funkcjonariuszy - przyp. red.], bo jest przekonana, że może był incydent na osiedlu bądź coś w tym rodzaju. Potem się okazuje, że powód wizyty jest inny - relacjonował.
Dodał, że wizyta trwała ponad godzinę. Podczas niej - jak mówił naczelny portalu - policjanci "wywierali nieprzyjemną presję".
- Nie pozwalają wziąć do ręki dokumentu przeszukania. Kiedy operatorka mówi, że to jest materiał dziennikarski, że stanowi własność OKO.press, że jeżeli chcą go, muszą się zwrócić do redakcji, że są tam rzeczy objęte tajemnicą dziennikarską - słyszy: w takim razie, proszę pani, zabieramy cały sprzęt - opowiadał.
Operatorka miała informować policję, że czeka na jadącego już do niej prawnika, ale w końcu - "zestresowana" - wydała materiał zapisany na pendrivie.
- Zamierzamy zaskarżyć te czynności - zapowiadał redaktor naczelny OKO.press.
Dziennikarz ma się stawić na policji
Do dziennikarza Roberta Kowalskiego, którego - jak informował portal - w sobotę 8 grudnia policjanci nie zastali, funkcjonariusze przyszli "w poniedziałek wieczorem" - przekazał Pacewicz. - Kategorycznie odmówił wydania czegokolwiek. Powiedział, że dalsza rozmowa możliwa jest tylko z adwokatem - dodał.
Sam Kowalski potwierdził, że trzech policjantów przyszło do niego po materiał filmowy.
- Ale ja powiedziałam: mam czy nie mam, to jest moja sprawa. Na pewno nie dam im żadnego materiału, bo on jest objęty tajemnicą dziennikarską. Udało mi się nawiązać z nimi taki kontakt, że zostawili mi wezwanie na przesłuchanie w komendzie. Bo tak to powinno wyglądać - mówił.
"Prokurator nie mógł podjąć innej decyzji"
Robert Kowalski przyznał we wtorek, że policjanci, którzy przyszli do domów dziennikarzy, zdawali sobie sprawę, jaki zawód oni wykonują.
Kowalski relacjonował, że odnosił wrażenie jakoby policjanci zgrywali się - że oni "pierwsze słyszą, że jest dziennikarzem". Określił takie zachowanie mianem "farsy". - To jest złamanie prawa prasowego - ocenił.
Dziennikarz tłumaczył, że w zaistniałej sytuacji policja powinna zwrócić się do redakcji.
- My powinniśmy zostać poproszeni o pokazanie tych materiałów, oczywiście ze wzajemnym poszanowaniem praw i obowiązków policji - zauważył Kowalski.
- Nie widzę żadnego problemu, żeby dziennikarz zjawił się w komendzie policji, jeśli są ku temu uzasadnione powody. Tak to powinno wyglądać - ocenił.
Odnosząc się do decyzji prokuratury o umorzeniu postępowania, stwierdził, że "prokurator nie mógł podjąć innej decyzji".
Redakcja OKO.press napisała również zażalenie do Sądu Rejonowego w Bydgoszczy na "nieuszanowanie przez policję zasady wolności prasy". Dodał także, że w tej sprawie interweniowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która interweniowała u Komendanta Stołecznego Policji, zaskarżając działanie policji.
Policja: celem nie było naruszanie swobody dziennikarzy
Do sprawy odniosła się Komenda Stołeczna Policji. - W tym przypadku ważne było, żeby czynności były wykonane jak najszybciej. (...) Nie doszukiwałbym się tutaj żadnych działań, które miałyby na celu naruszać swobody dziennikarzy. Takiego celu tu nie było - zapewniał w TVN24 rzecznik KSP kom. Sylwester Marczak.
Dodał, że "czynności związane były przede wszystkim z czynem, którym zajmuje się komenda w Bydgoszczy". - Chodziło przede wszystkim o zabezpieczenie materiału filmowego. Ciężko mówić, że jest jakąkolwiek tajemnicą, dlatego że chociażby został upubliczniony bezpośrednio na stronie - oświadczył rzecznik.
Szef MSWiA: czekam na informację od policji
Minister spraw wewnętrznych i administracji Joachim Brudziński napisał w ubiegłym tygodniu na Twitterze, że "wyjaśni tę sprawę". "Czekam na szczegółowe informacje od policji. Wstępnie dowiedziałem się, że policja wylegitymowała Panią, która filmowała zajście podczas koncertu, nie poinformowała wówczas, że jest dziennikarzem" - wskazał.
Szef MSWiA przekazał także, że "później w trakcie prowadzenia czynności policja dysponując jej adresem miała zwrócić się do niej z prośbą o wydanie nagrania jako dowodu zakłócenia koncertu".
Autor: KB//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: OKO.press