Dzieci poczętych metodą in vitro nie można rozpoznać na podstawie dodatkowej bruzdy na twarzy - mówiła w TVN24 genetyk prof. Ewa Bartnik. Odwołała się w ten sposób do wypowiedzi ks. prof. Franciszka Longchamps de Berier, który w niedanym wywiadzie stwierdził, iż lekarze po wyglądzie rozpoznają dzieci poczęte tą metodą. - To stygmatyzacja - oceniła prof. Bartnik.
W niedawnym wywiadzie dla "Uważam Rze", ks. prof. Franciszek Longchamps de Berier (członek zespołu ekspertów ds. bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski) stwierdził, że "są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą już, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dodatkową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych". Wypowiedź ta wywołała oburzenie wielu rodziców dzieci z in vitro.
Prof. Ewa Bartnik z Instytutu Genetyki i Biotechnologii Uniwersytetu Warszawskiego także skrytykowała tę wypowiedź. Przytoczyła 11. paragraf deklaracji o bioetyce UNESCO, który mówi o tym, że "nie wolno nikogo stygmatyzować ani dyskryminować z jakiegokolwiek powodu". - A to jest po prostu stygmatyzacja - oceniła słowa księdza.
Jej zdaniem żaden lekarz, gdy do gabinetu wchodzi dziecko poczęte in vitro, nie stwierdzi, że jest to dziecko poczęte właśnie tą metodą. - Olbrzymia większość z tych dzieci jest w pełni zdrowa i są dokładnie takie same jak wszystkie inne - podkreśliła prof. Bartnik.
Zaznaczyła również, że "nie ma żadnej bruzdy na twarzy takiego dziecka". - Prawdopodobnie chodziło o to, że dzieci z zespołem Downa rodzą się z nieco inną bruzdą na ręku, która jest charakterystyczna dla tego zespołu. Ale z taką samą bruzdą rodzą się też dzieci zdrowe, więc nikt nie rozpozna tylko na tej podstawie żadnej choroby. A na pewno nie ma żadnej bruzdy na twarzy - dodała.
Dzieci z in vitro chorują nieznacznie częściej
Prof. Bartnik potwierdziła, że niektóre bardzo rzadkie choroby genetyczne nieco częściej pojawiają się wśród dzieci poczętych in vitro. - Ale proszę nie zakładać, że wszystkie dzieci poczynane metodami bez wspomagania są zdrowe jak rydz. Około 4-5 proc. urodzonych naturalnie też ma jakieś problemy. W przypadku dzieci poczętych in vitro będzie to o około jeden procent więcej - stwierdziła prof. Bartnik.
Jak dodała, daje to pogląd, iż "różnice między dziećmi są niewielkie, a nie, że istnieje znacznie zwiększone ryzyko" zachorowania.
Prof. Bartnik podkreśliła też, że w przeszłości implantowano więcej niż jeden zarodek, co powodowało problemy zdrowotne nie związane z in vitro, ale z ciążami mnogimi. - Teraz na ogół implantuje się jeden, więc tych problemów nie ma. A tamte (niezwiązane z ciążami mnogimi - red.) są niesłychanie rzadkie - wyjaśniła.
Autor: zś//bgr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24