Do mieszkania dziennikarza "Gazety Wyborczej" w Zielonej Górze Piotra Bakselerowicza weszła w sobotę policja. Funkcjonariusze odebrali mu służbowy laptop i telefon. Na urządzeniach przechowywane są informacje objęte tajemnicą dziennikarską. Policja twierdzi, że interwencja ma związek z groźbami karalnymi, które miały być kierowane "z tego adresu IP" wobec posła Prawa i Sprawiedliwości. - Na pewno nie wysłałem takiego maila. Nikomu nigdy nie groziłem. Dla mnie to prowokacja albo zemsta – ocenił Bakselerowicz.
Jak podała "Gazeta Wyborcza", w sobotę przed godz. 10 do mieszkania dziennikarza "GW" Piotra Bakselerowicza weszło czterech nieumundurowanych policjantów zielonogórskiej komendy. Zażądali wydania wszystkich nośników elektronicznych, w tym służbowego telefonu oraz laptopa, na którym znajdują się materiały objęte tajemnicą dziennikarską. Funkcjonariusze spędzili w mieszkaniu dziennikarza prawie cztery godziny. Jak relacjonowała "GW", niektórzy z nich mieli broń i kajdanki, choć zachowywali się "spokojnie".
Piotr Bakselerowicz: nigdy nikomu nie groziłem
- Na pewno nie wysłałem takiego maila. Nikomu nigdy nie groziłem. Dla mnie to prowokacja albo zemsta za pisanie niewygodnych artykułów – powiedział Bakselerowicz, cytowany przez "Gazetę Wyborczą".
"Pokazując legitymacje, zażądali wydania laptopa. Tłumaczyli, że z tego adresu IP wysyłane były groźby pod adresem polityka PiS. Nie mieli żadnego nakazu. Nieoficjalnie wiemy, że chodzi o mail, który dostał Jerzy Materna, poseł PiS z Zielonej Góry" - powiedział Mikołaj Chrzan, zastępca redaktora naczelnego i szef redakcji lokalnej "GW" w rozmowie z portalem Onet. Zaznaczył, że policjanci, którzy byli na miejscu, mówili, że dostali zlecenie działań z Komendy Stołecznej Policji.
"Absurdalne" zarzuty
Chrzan podkreślił, że oskarżenia o groźby pod adresem polityka PiS są "absurdalne". "Nasz dziennikarz nikomu nie groził" - przekonywał.
- Adres, jaki podaje policja jest absurdalny, z poczty, której on (Bakselerowicz - red.) nigdy nie miał i nie używał. Mimo ostrzeżenia, że jest to sprzęt objęty tajemnicą dziennikarską, policja to zabiera. Nasi adwokaci uważają, że to jest skandaliczne - powiedział redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" w Zielonej Górze Artur Łukasiewicz. Jego zdaniem zostało naruszone prawo o ochronie tajemnicy dziennikarskiej.
Jak poinformował w sobotę wieczorem reporter TVN24 Jan Piotrowski, Bakselerowicz został przesłuchany.
Poseł PiS: byłem zszokowany
Zapytany o sprawę polityk PiS Jerzy Materna powiedział Onetowi, że w ostatnich dniach otrzymał maila z pogróżkami. Jak mówił, w wiadomości znalazła się zapowiedź mordu.
- Byłem zszokowany, pierwszy raz w życiu dostałem tak mocne groźby. Zgłosiłem to do pani marszałek, a ona zgłosiła to na policję. Wczoraj byłem przesłuchany. Żadnej ochrony nie chcę, ale przyznam, że przez pierwszą godzinę byłem zszokowany - przyznał.
Wiceszef MSWiA i policja komentują
Sprawę na Twitterze skomentował wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Wąsik. "Policja zabezpiecza urządzenie, na podstawie ustalonego IP, z którego kierowane były groźby karalne pod adresem posłów" - napisał.
Do sprawy odniosła się na Twitterze także warszawska policja. "Niestety w ostatnich latach zwiększa się liczba gróźb pozbawienia życia polityków. Pierwsze kroki ze strony policji polegają na ustaleniu IP komputera. Nie inaczej było w tym przypadku" - napisano na oficjalnym profilu Komendy Stołecznej Policji.
"IP przynależne jest pod adres poza garnizonem warszawskim, gdzie miejscowo funkcjonariusze wykonują czynności. Stąd pomoc prawna skierowana do miejscowej jednostki" - czytamy w tweecie. Jak oświadczyła policja, "nie ma możliwości odstąpienia od czynności tylko dlatego, że ktoś jest dziennikarzem, skoro spod tego adresu mogły być kierowane poważne groźby".
Podkomendant Rafał Retmaniak z Komendy Stołecznej Policji w rozmowie z TVN24 zaznaczył, że prowadzone jest dochodzenie policyjne, a nie śledztwo prokuratorskie. - Prokurator dopiero tę sprawę otrzyma, zatwierdzi nasze przeszukanie i zatrzymanie rzeczy, zrobione na podstawie legitymacji policyjnej i w tym momencie rozpocznie się proces już prokuratorski. Na tę chwilę prokurator nie uczestniczył w czynnościach. Stąd też nie było możliwości wydania nakazu prokuratorskiego - tłumaczył. Jak dodał, "nie było możliwości sprawdzenia na miejscu, czy z danego komputera, z danego adresu IP, był wysłany mail".
Dlaczego policja czekała?
- Dowiedzieliśmy się od policjantów, że te maile miały być wysyłane kilka dni temu. Dlaczego policjanci w Warszawie czekali do soboty, a w tym czasie nie zdobyli nakazu od prokuratora, tylko czekali na dzień wolny od pracy, gdzie ta reguła legitymacji policyjnej może zadziałać? - zastanawiała się w rozmowie z TVN24 dziennikarka z zielonogórskiej redakcji "Gazety Wyborczej" Maja Sałwacka.
Jak podkreśliła, "właściwie każdy, kto stanąłby pod drzwiami i zhakuje jego hasło do rutera może wysłać takiego maila".
Oświadczenie "Wyborczej"
W sobotę po południu "Gazeta Wyborcza" wydała w tej sprawie oświadczenie. Publikujemy jest w całości:
"Czwórka policjantów - w tym dwoje z bronią i kajdankami - stanęła dziś rano przed drzwiami mieszkania Piotra w Zielonej Górze. Bez żadnego legalnego nakazu ani nawet decyzji podpisanej przez przełożonego, lecz tylko legitymując się, funkcjonariusze zażądali wpuszczenia do środka i oddania sprzętu komputerowego, którego Piotr używa.
Także służbowego, który – zgodnie z prawem - objęty jest tajemnicą dziennikarską. Mogą tam bowiem znajdować się np. dane anonimowych informatorów, a ochrona źródła to kategoryczny obowiązek wolnych mediów.
Jest to sytuacja bez precedensu, którego funkcjonariusze dopuścili się na polecenie Komendy Stołecznej Policji. Ktoś tam doniósł, że z komputerowego adresu IP zlokalizowanego w mieszkaniu Piotra Bakselerowicza wysyłane są rzekomo groźby karalne wobec posła PiS Jerzego Materny. Komenda Stołeczna Policji doskonale wiedziała, że chodzi o dziennikarza. Akcję przeprowadzono w kilka dni po donosie.
Przedziwnym zbiegiem przypadków akurat dzień wcześniej poseł Koalicji Obywatelskiej Arkadiusz Myrcha ogłosił, że składa zawiadomienie do prokuratury, ponieważ otrzymał e-mail, w którym ktoś mu grozi "zarżnięciem" - "zrobię to najbrutalniej, jak potrafię". Nie ma jednak żadnych informacji, że w tej sprawie policja czy prokuratura działają równie szybko jak "w obronie" posła partii rządzącej.
Dziennikarza "Wyborczej" potraktowano bezceremonialnie, z góry jako podejrzanego. Rzetelne organy ścigania powinny postępować zupełnie inaczej. Można było dziennikarza wezwać wcześniej pisemnie na przesłuchanie i próbować zweryfikować, czy są jakiekolwiek podstawy do tak drastycznej decyzji jak zarekwirowanie służbowego sprzętu elektronicznego.
Przede wszystkim należało sprawdzić, czy ktoś mógł korzystać z sieci wifi działającej w mieszkaniu Piotra Bakselerowicza, bo mogłoby to świadczyć, że ktoś wrabia dziennikarza w przestępstwo wysyłania gróźb karalnych. Złamanie zabezpieczeń domowej sieci nie jest szczególnie trudne. Policja doskonale o tym wie.
Próbę zastraszenia Piotra Bakselerowicza traktujemy jako złamanie chronionej prawem tajemnicy dziennikarskiej – co bez orzeczenia sądu jest nielegalne. Nie ma bowiem najmniejszej gwarancji, że policja czy prokuratura nie dobiorą się do źródeł informacji naszego dziennikarza.
Co więcej, nie ma żadnej gwarancji, że służby partyjnego państwa PiS nie zainstalują na komputerze Piotra materiałów, które miałyby go skompromitować. Niedawno cała Polska zobaczyła manipulacje ws. migrantów za pomocą słynnych, wydłubanych z internetu zdjęć m.in. "uchodźcy z krową". Tę propagandową ohydę autoryzował osobiście szef MSWiA i koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński.
Skandal ten traktujemy również jako usiłowanie tłumienia krytyki prasowej - co także jest złamaniem prawa. Nie przypadkiem bowiem celem tej napaści jest dziennikarz "Wyborczej". Nasz dziennik jest od lat obiektem ataków prawnych i propagandowych ze strony pisowskiej władzy, jej agend i organów. Zasypywani jesteśmy dziesiątkami pism procesowych i pozwów, co do ich liczby jesteśmy "rekordzistą" wśród polskich niezależnych mediów.
Celem tego rodzaju ataków jest wywołanie efektu mrożącego, czyli autocenzury. Chodzi o zastraszanie i zmuszenie wolnych mediów do rezygnacji z krytykowania i kontrolowania rządzących i ludzi z nimi związanych. Tego rodzaju agresja prawna nosi międzynarodową nazwę SLAPP - Strategic Lawsuits Against Public Participation.
My, redaktorzy naczelni i szefowie oddziałów lokalnych "Gazety Wyborczej", oświadczamy, że użyjemy wszelkich środków prawnych, żeby bronić dziennikarzy przed szykanami ze strony autorytarnej władzy. Oświadczamy, że nie ugniemy się przed represjami i nie pozwolimy się zastraszyć. Krytykowanie wszelkiej władzy i demaskowanie jej nadużyć to nasza powinność obywatelska i demokratyczna. Także wtedy, gdy nadużycie władzy dotyczy naszych dziennikarzy i nas samych.
Prosimy wszystkie wolne media w Polsce o solidarność".
Źródło: Gazeta Wyborcza, TVN24, Onet, PAP