Oni będą zdawać egzaminy w środku ferii i kwarantanny narodowej, bez żadnych ulg, za to w reżimie sanitarnym. Byli oczkiem w głowie ministrów, dziś czują się jak uczniowie drugiej kategorii. - Nami rząd nie musi się przejmować? – pytają.
Marta z Wielkopolski chce być cukierniczką. - Ale ciężko się uczy pieczenia ciast przez internet. Zresztą nauczyciele ciągle chorowali i więcej zajęć nie było, niż było – opowiada.
Tomek z Warszawy jest przyszłym mechatronikiem. - Moja szkoła robiła wiele symulacji komputerowych, ale to nie to samo, co praca ze sprzętem i zajęcia w warsztacie – ocenia.
Michał z Lubuskiego uczy się na mechanika samochodowego. - Dobrze, że mój ojciec ma swój zakład, to wszystkiego mogę się uczyć od niego – przyznaje.
Szkoła od marca to w sumie fikcja. Takich osób jak Marta, Tomek i Michał - potocznie nazywanych "zawodowcami" - jest w Polsce prawie 860 tysięcy. Znacznie więcej niż licealistów (około 640 tysięcy). Ale oni nie doczekali się żadnej postulowanej ulgi. Apelowali do ministra edukacji o okrojenie materiału albo chociaż obniżenie progu zdawalności. Bezskutecznie.
O terminie egzaminu - a właściwie o tym, że nie ulegnie zmianie - ostatecznie dowiedzieli się 22 grudnia, w przeddzień ferii świątecznych, na trzy tygodnie przed planowaną sesją. Jeden z nauczycieli mówi, że jego uczniowie są jak sportowcy, którzy mają trenować do najważniejszego wydarzenia w karierze, nie wiedząc, kiedy i w jakich zawodach wystartują.
I tak 11 stycznia około 130 tysięcy uczniów techników i szkół branżowych (kiedyś szkół zawodowych, zmianę nazwy zawdzięczają Annie Zalewskiej) rozpocznie sesję zimową i przystąpi do egzaminu zawodowego. Najwięcej, bo ponad 25 tysięcy to przyszli technicy informatycy, zaraz za nimi są: technicy logistycy (ok. 12,1 tys.), technicy żywienia i usług gastronomicznych (ok. 10,2 tys.), ekonomiści (niemal 10 tys.) i technicy hotelarstwa (ok. 6,8 tys.).
Będą wyjęci z przepisów dotyczących kwarantanny narodowej i zgromadzeń, będą mogli też zanocować w hotelu, ale jak zdezynfekować kartę pamięci RAM czy "tort"? To nie ich problem, tylko szkoły i egzaminatorów. Ich jest inny, większy. Jak zdać na piątkę, a w przyszłej pracy dać radę, jeśli od pół roku nie trzymało się w ręku prawdziwej lutownicy czy nożyczek. Bo zajęć praktycznych było jak na lekarstwo, a większość – online. A i praktyk nierzadko nie mogli odbyć, bo zakłady, w których je mieli, z powodu pandemii zostały zamknięte.
Dla nich zamknięcie szkół z powodu pandemii to więcej niż nieomówiony temat z matematyki, lektura omawiana nie w klasie, a przez internet czy niekończące się pasmo zastępstw, bo nauczyciele chorowali. Oni online mieli nie tylko te "zwykłe" przedmioty, ale też część zajęć praktycznych, które normalnie odbywają w szkołach i u potencjalnych pracodawców. Gdy po kilku tygodniach bez normalnych praktyk i lekcji minister sobie o nich przypomniał, pozwolił, by zajęcia praktyczne odbywały się w szkołach, ale z racji pandemii nie więcej niż przez 10 godzin w tygodniu. Dla wielu to za mało, by nadrobić braki wynikające ze zdalnej edukacji. Każdy zawód i szkoła rządzą się swoimi prawami, niektórzy kumulowali zajęcia zawodowe i mieli ich wcześniej w tygodniu nawet dwa razy więcej, niż pozwolił minister.
Na początku wydawało się, że najgorzej mają ci, którym rząd zamykał całe branże. Choćby przyszli kucharze, hotelarze czy fryzjerzy, którzy przez wiele tygodni nie mieli szans na realny kontakt nie tylko z klientami, ale również ze swoimi opiekunami. Trudno uczyć się tak ścinania włosów czy obsługi klienta. Z czasem stało się jasne, że nawet ci, którzy uczą się zawodów opartych na nowych technologiach, jak mechatronicy czy elektronicy, też mają powody do frustracji. Bo co innego trzymać w ręku lutownicę, a co innego korzystać z internetowego symulatora.
Na koniec okazało się, że są jedyną grupą egzaminowanych w tym roku uczniów, która nie będzie miała taryfy ulgowej. Ósmoklasistom i maturzystom okrojono materiał w planowanych na wiosnę egzaminach końcowych. A oni do swoich podejdą jak gdyby nigdy nic – na dodatek w środku ferii i narodowej kwarantanny.
Co nam zostało po Roku Szkoły Zawodowców?
O "zawodowcach", jak w szkolnym żargonie mówi się o uczniach techników i szkół branżowych, w pandemii było cicho. W Sejmie, w mediach, a nawet w resorcie edukacji. To dziwne, tym bardziej że kolejni ministrowie od kilku lat twierdzą, że są ich priorytetem. Oczka w głowach. To ministrowie edukacji od lat obiecują, że odbudują szkolnictwo zawodowe, które ucierpiało po reformie Mirosława Handkego z 1999 roku – tej samej, która wprowadziła gimnazja. Szkoły zawodowe i technika (z nielicznymi wyjątkami) przez lata traciły na popularności, a prym wiodły licea. Dopiero w 2014 roku więcej uczniów wybrało szkoły zawodowe i technika niż licea.
Pierwsza na poważnie próbowała z tym coś zrobić Joanna Kluzik-Rostkowska, minister edukacji w rządzie PO-PSL, która ogłosiła nawet rok szkolny 2014/2015 Rokiem Szkoły Zawodowców. Pompowane były w te szkoły unijne pieniądze (na sprzęt i szkolenia), były kampanie promocyjne w mediach (nawet z udziałem nastoletnich gwiazd YouTube'a), aż wreszcie rząd PiS powołał nawet specjalnego wiceministra do ich spraw – została nim najpierw Teresa Wargocka, a następnie zastąpiła ją Marzena Machałek (i nadal pełni tę funkcję).
Zima nie zima, pandemia nie pandemia, egzamin zdawać trzeba
Egzaminy zawodowe (i szkoły, w których są zdawane) od 2012 roku są stopniowo reformowane. Wcześniej uczniowie zdawali jeden duży egzamin na koniec szkoły, dziś mogą mieć ich kilka w czasie trwania nauki – tak zdobywają tzw. kwalifikacje zawodowe. Niektóre specjalności mają ich kilka. Na przykład technicy elektrycy osobno zaliczają egzaminy z montażu, uruchamiania i konserwacji instalacji, maszyn i urządzeń elektrycznych, a osobno z ich eksploatacji.
Nakładające się na siebie reformy programowe sprawiają, że tej zimy uczniowie, którzy zaczęli naukę w 2017 roku, będą zdawali inne egzaminy niż ci, którzy rozpoczęli technika czy "branżówki" wcześniej. Bez względu na formułę egzaminów wspólne dla nich jest jednak to, że każda kwalifikacja wymaga podejścia do dwóch części egzaminu: teoretycznej i praktycznej. Ważne – do takich egzaminów kwalifikacyjnych można podejść również po zakończeniu szkoły. Bo kwalifikacje zawodowe można uzupełniać przez całe życie. Podzielono je na dwie sesje: letnią i zimową. Ta druga zaczyna się za tydzień i potrwa niemal do końca lutego, co budzi obawy części uczniów i nauczycieli.
Z komunikatów Centralnej Komisji Egzaminacyjnej (CKE) wynika, że podchodzący do egzaminów uczniowie są wyjęci z przepisów regulujących tzw. kwarantannę narodową. To oznacza, że zdających i egzaminatorów nie obejmują ograniczenia dotyczące zgromadzeń. "Zwracamy jednak uwagę na konieczność ograniczania liczby osób w salach egzaminacyjnych przez przeprowadzanie egzaminu w większej liczbie sal" – apeluje CKE. Te zaś mają być regularnie wietrzone. Bo zima, nie zima, reżim sanitarny jakoś zachować trzeba.
Po zajęciu miejsca przy stoliku lub podczas rozwiązywania zadania praktycznego przy stanowisku egzaminacyjnym zdający nie mają obowiązku zakrywania ust i nosa, ale pod warunkiem, że w trakcie egzaminu odległość pomiędzy poszczególnymi osobami wynosi co najmniej 1,5 metra.
Osoby, których udział w egzaminie wymaga podróży i noclegu w miejscu przeprowadzania egzaminu, będą mogły z takiego noclegu skorzystać. Konieczne będzie okazanie stosownego zaświadczenia.
Szkoły mają zadbać o ich bezpieczeństwo. - Ale dezynfekowanie sprzętu elektronicznego, mechatronicznego, informatycznego czy innego potrzebnego do egzaminów praktycznych w zawodach takich jak kucharz czy mechanik to co najmniej karkołomne zadanie – zauważa Bartosz Kiszewski, nauczyciel przedmiotów zawodowych ze Śląska. I pyta: - Jak zdezynfekować kości pamięci RAM, dyski komputerowe czy karty graficzne, tak aby były gotowe do użycia na kolejnej sesji egzaminacyjnej?
Z tym wyzwaniem, jak z wieloma innymi, szkoły muszą sobie radzić same.
Sportowcy nie wiedzą, w jakich zawodach startują
Wiceminister Marzena Machałek pod koniec roku była niemal nieobecna w mediach. Za to Anna Ostrowska, rzeczniczka resortu pytana przez nas o zawodowców i o to, czy resort nie rozważa jednak zmian dla tej grupy uczniów, pisała stanowczo: "Nie będzie zmiany terminów egzaminów zawodowych zaplanowanych na najbliższą sesję egzaminacyjną". Bo jak wynika z przesłanego nam komunikatu – w MEN nie widzą żadnego problemu. Pozostałe informacje, które rzeczniczka nam przesłała to wykaz rozporządzeń i możliwości, które w pandemii mają szkoły.
- Pandemia po raz kolejny obnażyła smutny fakt: dla polityków nadal jesteśmy szkołami drugiej kategorii – twierdzi wielu uczniów i nauczycieli, z którymi rozmawialiśmy. A ich koronnym argumentem są właśnie zimowe egzaminy zawodowe, które zostaną przeprowadzone tak, jakby pandemii COVID-19 nigdy nie było. A przecież uczniowie "branżówek" i techników też od marca 2020 uczą się głównie zdalnie.
Mariusz Zyngier, profesor oświaty (to honorowy tytuł, który dostają od ministra najlepsi nauczyciele w Polsce), nauczyciel przedmiotów zawodowych z Połańca, wielokrotnie nagradzany na szczeblu lokalnym i krajowym, finalista Światowej Nagrody Nauczycielskiej (2017) mówi, że czuje się jak trener sportowców, który przez wiele miesięcy nie wiedział, kiedy i właściwie w jakich zawodach wystartują jego zawodnicy.
- Słyszeliśmy ministrów, którzy mówili w wywiadach: "matury to, matury tamto". Tak jakby w ogóle nie zauważyli, że mają inną, dużą grupę uczniów, która też się stresuje i ma trudno – komentuje inny nauczyciel, Piotr Gołdak z Zespołu Szkół Elektronicznych i Licealnych na warszawskim Żoliborzu.
W przeszłości zajmował się pisaniem egzaminów zawodowych. - Dlatego wiedziałem, że procedura ich przygotowania trwa około pół roku. Nie było co liczyć na wielkie zmiany, ale już próg zdawalności w tej wyjątkowej sytuacji można było obniżyć – przyznaje.
Tak się jednak nie stanie. Przebieg egzaminów nie będzie uwzględniał tego, że przygotowania do nich były dalekie od normalności. Trzeba uzyskać 50 proc. punktów, by zaliczyć część teoretyczną i aż 75 proc. punktów na części praktycznej. Materiał na egzaminie będzie obowiązywał ten sam, co w latach poprzednich, gdy rozmowy o globalnej pandemii odbywały się właściwie tylko w kontekście filmów i powieści science fiction.
Lutowanie wymaga wprawy
W ministerstwie edukacji humory są wyraźnie lepsze niż w szkołach. - Wprawdzie pandemia nieco zakłóciła proces przygotowania uczniów i słuchaczy do zawodu, ale nie jest to jeszcze powód, by przesuwać egzaminy zawodowe bądź wydłużać cykl szkoleniowy – twierdziła pod koniec roku wiceminister Marzena Machałek w rozmowie z Portalem Samorządowym. Przypominała, że gdy w październiku zawieszono normalne lekcje, ministerstwo pozwoliło na prowadzenie kształcenia praktycznego dla uczniów, którzy będą mieli zimą egzaminy. Nie wspominała jednak, że decyzja o organizacji zajęć praktycznych zależała od dyrektorów – jednym udało się przywrócić zajęcia stacjonarne z dnia na dzień, innym zajęło to kilka tygodni. A do tego zajęć na terenie szkoły nie mogło być więcej niż 10 godzin w tygodniu. Część uczniów i nauczycieli twierdzi, że o wiele za mało, by nadrobić te zajęcia, które przez pandemię przepadły.
- Liczyłem to ostatnio: w ciągu piętnastu miesięcy realnej nauki od początku drugiej klasy technikum, ale odliczając wakacje, moi uczniowie przez osiem miesięcy uczyli się w szkole, a przez siedem zdalnie – mówi Mariusz Zyngier.
Ile z tego praktyki? - Za mało – komentuje krótko. Ma świadomość, że jego uczniowie powinni już sprawnie lutować, montować i uruchamiać układy elektroniczne. A to wymaga wprawy i nie wszyscy mieli tak dużo okazji do ćwiczeń, jak potrzebowali.
I dodaje: - W jaki sposób ministerstwo i Centralna Komisja Egzaminacyjna wsparły tych przyszłych techników? Zaproponowali im jedynie przepisanie się z terminu zimowego na letni, ale to absurd, bo przecież wiadomo, że lepiej podejść do egzaminu zimą i najwyżej go nie zdać, ale jednak mieć tę to jedno podejście więcej.
Z danych resortu edukacji wynika, że z takiej opcji skorzystało tylko nieco ponad 1 procent uczniów zapisanych na sesję zimową. - Ale jak się z nimi rozmawia, to przecież wiemy, że to nie wynika z poczucia, iż są tak świetnie przygotowani, tylko z kalkulacji. Lepiej zaryzykować oblanie i ewentualną poprawkę latem niż zdawać egzamin latem i mieć tylko te jedną szansę – tłumaczy Zyngier.
Piotr Gołdak wybiega w przyszłość z nie mniejszym lękiem: - Zimą egzamin praktyczny dla moich uczniów to tak naprawdę sprawdzian opisowy. Mają napisać, co i jak by zrobili, ale nie muszą tego jeszcze wykonywać. Z pewnym niepokojem myślę już jednak o sesji letniej, gdy będą musieli w praktyce łączyć przewody. Wolałbym nie musieć uczyć ich tego zdalnie. Mam nadzieję, że szybko wrócimy do szkoły.
Gołdak to nauczyciel pasjonat. Choć ma 43 lata, w szkole uczy dopiero od trzech. Długo przyglądał się pracy żony, też nauczycielki, zanim postanowił pójść jej drogą. Wybrał studia inżynierskie. Dziś uczy przyszłych elektryków i techników urządzeń dźwigowych. Ale jeśli właśnie wyobrażacie sobie żurawie na budowach, to wyrzućcie ten obraz z głowy – ci technicy to specjaliści od wind. I sami przyznacie, że dobrze by było, gdyby mogli potrenować ich naprawianie w praktyce.
Cukierniczka z YouTube'a
U Jerzego Małeckiego, dyrektora Zespołu Szkół Łączności w Poznaniu, nikt nie wypisał się z zimowej sesji. 90 uczniów ZSŁ w najbliższych tygodniach podejdzie do egzaminów zawodowych dla informatyków, teleinformatyków oraz specjalistów od fotografii i multimediów.
- Pytałem, czy nie chcą przenieść egzaminów zawodowych na sesję letnią, ale powiedzieli, że wolą mieć to już za sobą, bo wtedy będą mieli już na głowie matury – mówi.
Bo właśnie – grupa zdających egzaminy zawodowe jest różnorodna. Kilkadziesiąt tysięcy spośród nich to uczniowie ostatnich klas techników, którzy wiosną będą musieli zdać maturę – taką samą jak licealiści. I tylko ta grupa będzie mogła liczyć na jakiś rodzaj ulgi. Będzie jednak niewielka – i ulga, i grupa.
W połowie grudnia, gdy (dziś były już) wiceminister Maciej Kopeć ogłaszał, jakie zmiany w egzaminach planuje resort w związku z pandemią, zawodowcom nie miał wiele do powiedzenia. Tłumaczył, że uczniowie ostatnich klas techników skorzystają na okrojeniu matury – tak jak licealiści w tym roku zostali zwolnieni z obowiązkowego podejścia do egzaminu na poziomie rozszerzonym. Nie mówił jednak, że wielu z nich nie potrzebowało jej, bo nie wybiera się na studia. Za to egzamin kwalifikacyjny – w którym nic się w związku z pandemią nie zmienia – muszą zdać, by dostać dyplom technika i tym samym wykazać przed pracodawcami, co potrafią.
- A co potrafimy, to właściwie trudno powiedzieć – wzdycha Monika, ta, która planuje zostać cukierniczką. - Ktoś może powiedzieć: dziś lukrowania tortów czy pieczenia ciast każdy może nauczyć się z internetu. Ale nie po to poszłam do szkoły branżowej, by uczyć się z YouTube'a. Miałam nadzieję na dostęp do profesjonalnych pracowni i marzyłam o praktykach. Gdy już na nie poszłam, okazało się, że w wybranej firmie z powodu pandemii niemal nie ma zamówień i więcej było przyglądania się, niż pracowania – dodaje.
A Michał, przyszły mechanik śmieje się, że niektórzy jego koledzy nie dali rady w ostatnich miesiącach porządnie ubrudzić się smarem. - Ale im w sumie nie jest do śmiechu – stwierdza.
Czy mechanik może umieć mniej?
Bartosz Kiszewski nazywa ubiegłoroczne praktyki "wirtualnymi". - Uczniowie szkół zawodowych w okresie od marca do grudnia tego roku, czyli w czasie dwóch półroczy szkolnych, odbywali praktyki w postaci zdalnej lub prowadząc wirtualne przedsiębiorstwa – przypomina nauczyciel.
Jego zdaniem ta sytuacja szczególnie dotknęła uczniów zeszłorocznych klas drugich. W niektórych szkołach ten rocznik odbywał obie praktyki zawodowe, z których każda trwa miesiąc, w cieniu pandemii. Jak zauważa Kiszewski, mieli mniej możliwości wykonywania zadań u pracodawców ("bo jak fryzjer jest zamknięty, to jak trenować to, by nie obciąć komuś ucha?"), ale też wymiany doświadczeń z pracownikami, którzy mogli być opiekunami ich praktyk. - Działo się to w praktycznie każdym zawodzie – zaznacza.
Dyrektor Małecki dodaje: - Zajęcia praktyczne w ostatnich miesiącach wyglądały inaczej niż normalnie, bardziej przypominały te na studiach. Korzystaliśmy głównie z komputerowych symulacji. A uczniowie przyznają, że chcieliby mieć więcej okazji, by trzymać w rękach prawdziwą lutownicę czy spawać światłowody. Wszyscy byśmy woleli, by to potrafili, nie tyle na egzaminie, ale gdy pójdą do pracy.
Właśnie rynek pracy stał się dla minister Machałek argumentem, by nie obniżać uczniom progów na egzaminie. - Trudno sobie wyobrazić mechanika samochodowego czy opiekuna medycznego, których umiejętności byłyby potwierdzone jedynie w 50 procentach – mówiła w Portalu Samorządowym.
- I jest w tym trochę racji, ale w obecnych realiach tylko "trochę" – twierdzi Zyngier. On też powołuje się na rynek pracy, ale idzie w zupełnie innym kierunku. - Gdybym chciał zatrudnić, dajmy na to, fryzjera, który będzie ciął tanio i szybko, a nie oczekiwałbym od niego wyrafinowanych fryzur, to mógłbym przecież świadomie zatrudnić takiego, który dostał ledwie 50, a nie 75 procent punktów wymaganych na egzaminie – mówi. I zaraz wyjaśnia: - Przecież dokładnie to dzieje się z maturzystami. Na medycynę mogą iść tylko ci z wybitnymi wynikami, a ci, co mają 30 procent punktów, mogą wybrać wyższą szkołę pieczenia pączków w Ciciborach. A jednak nad ich losem ministerstwo się pochyliło, a nad losem moich chłopaków – już nie.