Rodzinny dom dziecka w zamożnej dzielnicy Wrocławia miał pomóc jego wychowankom nauczyć się życia w rodzinie i w społeczności, która funkcjonuje prawidłowo. Jednak część mieszkańców ul. Storczykowej we Wrocławiu nie życzy sobie aby w ich sąsiedztwie istniała taka placówka. Do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej trafiają skargi i donosy mieszkańców na dzieci.
W tym ośrodku jedenaścioro dzieci próbuje, żyć jak w normalnej rodzinie. Pod całodobową opieką wychowawców same sprzątają, odrabiają lekcje i pomagają w innych codziennych obowiązkach. Wszystko, żeby stworzyć im namiastkę rodzinnego domu.
- Nasz dom jest pomyślany tak, żeby dzieci nie tylko wychowywały się w warunkach zbliżonych do rodziny, ale żeby nauczyły się funkcjonowania w rodzinie. Czyli tego, że są obowiązki, że mamy wpływ na to co się dzieje - mówi Alicja Jędrzejak, dyrektorka placówki. - Stąd taka idea, żeby nasiąkały dobrymi przykładami od otoczenia. Stąd właśnie lokalizacja w takim osiedlu gdzie są rodziny prawidłowo funkcjonujące i osoby potrafiące rozwiązywać konflikty - dodaje Jędrzejak.
"Zakłócają życie mieszkańcom"
Jednak ta idea nie spotkała sie ze zrozumieniem sąsiadów, którzy dom dziecka w okolicy postrzegają, jako zagrożenie. Do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej trafiają donosy od mieszkańców ulicy.
"W naszej opinii tego typu placówki powinny powstawać w miejscach z odpowiednim zapleczem i metrażem działki, gdzie trudne dzieci i młodzież nie będą zakłócać życia mieszkańcom, a w szczególności tak jak u nas w dzielnicy willowej, w której każdy mieszkaniec oczekuje ciszy i spokoju" - brzmi treść jednego z donosów.
Nie przyjęte zaproszenie
Słysząc niepochlebne opinie na swój temat dzieci zaprosiły sąsiadów do rozmowy. - Jakby zobaczyli nasz dom to może już nie będą tak źle o nas sądzić - mówi Ewelina jedna z podopiecznych placówki.
Jednak zaproszenie dzieci nie spotkało się z odpowiedzią. - Nie przyszli. Jak wracam ze szkoły mówię "dzień dobry" to oni nie odpowiadają - dodaje dziewczynka.
Nie wszystkim przeszkadza
Na szczęście dzieci maja także życzliwych sąsiadów. - Przede wszystkim są normalne. Te dzieci w żaden sposób nie różnią się od innych dzieci z sąsiedztwa - mówi reporterce "Prosto z Polski" pan Maciej.
Większość autorów pism do MOPS nie chce przed kamerą rozmawiać o swoich intencjach. Choć są i tacy, którzy przyznają, że podpisanie się pod tymi petycjami było błędną i pochopna decyzją.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24