Marek Osiecimski, autor reportażu "Dzieci nie tego Boga" o dramacie rdzennych mieszkańców Kanady, mówił w TVN24, że cierpienie wychowanków tak zwanych szkół rezydencjalnych, "było przenoszone na kolejne pokolenia", przez co możemy mówić o "międzypokoleniowej traumie". Dodał jednak, że Kanada to kraj "niezwykle dojrzały", dlatego że zdecydował się na proces trudnej rozmowy o bolesnej przeszłości.
Marek Osiecimski w reportażu "Dzieci nie tego Boga" przedstawia losy wychowanków tak zwanych szkół rezydencjalnych. Przez 115 lat kierowano tam siłą dzieci rdzennych mieszkańców. Było ich ponad 150 tysięcy, a wiele z nich nigdy nie wróciło do domów. W szkołach były bite, wykorzystywane seksualnie i głodzone. To, co działo się w tych placówkach, w większości prowadzonych przez katolickich duchownych, po latach nazywa się ludobójstwem kulturowym.
Osiecimski: możemy mówić o czymś, co nazywane jest międzypokoleniową traumą
Osiecimski mówił na antenie TVN24 o tym, że za "wielkie zło", którego doświadczyli rdzenni mieszkańcy Kanady, odpowiedzialny jest głównie Kościół katolicki i kanadyjski rząd. Zwracał jednak uwagę, że o ile ze strony rządu padły przeprosiny, to "najważniejszego słowa z papieskich ust się dalej nie doczekali".
Mówił także o tym, jak te bolesne doświadczenia z przeszłości wpływają na obecne życie rdzennej ludności funkcjonującej w kanadyjskim społeczeństwie. - Możemy mówić o czymś, co nazywane jest międzypokoleniową traumą. Dlatego, że to cierpienie nie było tylko i wyłącznie udziałem ludzi, którzy przeszli przez te szkoły. Ono się nie kończyło w momencie, kiedy oni opuszczali ich progi. Ono było przenoszone na kolejne pokolenia - zwracał uwagę autor reportażu.
- Nie jestem psychologiem, nie chcę psychologizować, ale wydaje mi się, że taki mechanizm jest zrozumiały, że jeżeli ktoś był zraniony jako dziecko w tym stopniu, o jakim słyszymy w moim reportażu, to może mieć problemy z przekazaniem dziecku wszystkiego tego, co jest mu najbardziej potrzebne, co jest dla niego najważniejsze - ciepła, miłości, przytulenia. Ci ludzie się z tym zmagali - mówił dalej.
"Miałem wrażenie obserwowania w pewnym sensie równoległego świata"
Autor reportażu został zapytany, czy dziś rdzenni mieszkańcy Kanady lub ich potomkowie czują się w tym kraju "jak u siebie". - Miałem wrażenie obserwowania w pewnym sensie równoległego świata, kiedy rozmawialiśmy z rdzennymi Kanadyjczykami, że to nie jest tak, że oni są w każdej chwili gotowi podpisać się pod społeczeństwem, nad którym powiewa flaga z klonowym liściem. Jednak ta zadra, która w nich jest i która jest międzypokoleniowa, jest bardzo silna i z dużym trudem przychodzi im uznanie tej jedności i zgodzenie się na pojednanie - powiedział.
- Jechałem tam z przeświadczeniem, że Kanada jest wymarzonym krajem, ideałem liberalnej demokracji. Przecież tam są miasta, które są na szczytach rankingów najlepszych miast, miejsc do życia na świecie - zwracał uwagę Marek Osiecimski.
- Ale to jest kraj, który, moim zdaniem - mimo tego, że w tym procesie dochodzenia do pojednania ma jeszcze być może bardzo wiele kroków do postawienia - jednak jest niezwykle dojrzały, dlatego że na ten proces się zdecydował - podkreślił.
Osiecimski: Kanadyjczycy nie patrzą na siebie przez pryzmat bycia ofiarą albo bohaterem
Jak stwierdził, dojrzałość tego kraju "polega na tym, że nie patrzą na swoją historię wyłącznie przez pryzmat tego, że 'jesteśmy albo ofiarą, albo bohaterem', że na historię można patrzeć w różny sposób, że można również z intelektualną i duchową wrażliwością podejść do bardzo bolesnych kart swojej historii i próbować sobie z nimi poradzić". - Za to bardzo Kanadyjczyków szanuję i bardzo bym chciał, żeby Polacy też się zdobyli kiedyś w swoich debatach historycznych na podobną odpowiedzialność - powiedział autor reportażu "Dzieci nie tego Boga".
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 GO