|

"Polska uwierzyła w obietnice, w które wierzyć nie wolno"

Zhihui Li w oświadczeniu dla tvn24.pl: w przypadku ekstradycji (...) mój los będzie przesądzony, a tortury oraz moja śmierć będą oczywiste i pewne jak nigdy dotąd
Zhihui Li w oświadczeniu dla tvn24.pl: w przypadku ekstradycji (...) mój los będzie przesądzony, a tortury oraz moja śmierć będą oczywiste i pewne jak nigdy dotąd
Źródło: Archiwum prywatne Zhihui Li

W piątek Sąd Najwyższy zajmie się kasacją sprawy ekstradycyjnej Zhihui Li, obywatela Szwecji chińskiego pochodzenia, którego wydania domagają się Chiny. - Źle by się stało, gdyby Polska - kraj przestrzegający praw człowieka - zgodziła się na ekstradycję. Tam czekają go tortury – komentuje prof. Eva Pils z londyńskiego King’s College.

Artykuł dostępny w subskrypcji

O zatrzymaniu Zhihui Li na warszawskim lotnisku, osadzeniu go w celi aresztu na warszawskiej Białołęce i o procesach, w których sądy stwierdziły prawną dopuszczalność ekstradycji Li do Chin, obszernie pisaliśmy na tvn24.pl na początku stycznia.

Li jest oficjalnie ścigany za oszustwo. W Państwie Środka grozi mu dożywocie. 

Polski sąd prawomocnie zgodził się na ekstradycję w sierpniu ubiegłego roku. W uzasadnieniu tej decyzji czytamy, że obrona niedostatecznie dowiodła, iż w Chinach może dojść do naruszenia praw Zhihui Li. Sąd uznał, że samo praktykowanie przez niego Falun Gong nie może automatycznie wykluczać ścigania go przez chiński wymiar sprawiedliwości.

- Trzeba podkreślić, że w śledztwie toczącym się na terenie Chińskiej Republiki Ludowej na karę 10 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności został skazany współpracownik pana Li – zaznaczał w rozmowie z tvn24.pl sędzia Jerzy Leder, rzecznik Sądu Apelacyjnego w Warszawie.

Dlatego też sąd uznał, że obywatel Szwecji nie jest ścigany z powodów politycznych. Sąd Apelacyjny w Warszawie podkreślił też, że Zhihui Li nie grozi kara śmierci, a Chiny zadeklarowały chęć współpracy.

Zagrożenie

- Dzięki publikacji w tvn24.pl dowiedzieliśmy się o bulwersującej sprawie, o której dotąd wiedziała tylko garstka osób – komentuje Peter Dahlin, Szwed będący szefem organizacji pozarządowej Safeguard Defenders. 

Zajmuje się ona badaniem przestrzegania praw człowieka w Azji, przede wszystkim w Chinach. Robi to zdalnie, z Europy. Dahlin wcześniej pracował na terenie Państwa Środka, co - jak opowiada - skończyło się 23-dniowym pobytem w celi w ramach systemu RSDL (z ang. Residential Surveillance at a Designated Location – nadzór w wyznaczonym miejscu), który obejmuje osoby podejrzane o zagrażanie bezpieczeństwu państwa.

Do sąsiedniej celi trafiła partnerka Petera. Stamtąd zostali przewiezieni na lotnisko. Musieli przymusowo opuścić Chiny. Obecnie mają zakaz powrotu do tego kraju. 

- Oficjalnie stanowię zagrożenie dla "systemu i praworządności". A wszystko dlatego, że pomagałem i doradzałem chińskim prawnikom w walce o prawa osób, które były bezprawnie pozbawione wolności, torturowane i prześladowane za przekonania polityczne – mówi Dahlin.

Jest przekonany, że nie wolno pozwolić na to, żeby Polska zgodziła się na wydanie Zhihui Li. 53-latek jest bowiem aktywnym członkiem brutalnie zwalczanego w Chinach zrzeszenia religijnego Falun Gong. 

Czym jest Falun Gong?
Czym jest Falun Gong?
Źródło: tvn24.pl

- Za zgodą adwokata zapoznaliśmy się z aktami sprawy Zhihui Li. Nie mam wątpliwości, że od decyzji Polski zależy, czy ten mężczyzna ucieknie przed wizją brutalnych tortur i procesu, w którym jego szanse na sprawiedliwy osąd będą znikome – komentuje Peter Dahlin.

Obietnica

Polskie prawo zabrania ekstradycji do kraju, w którym zatrzymanemu groziłaby kara śmierci albo łamanie praw człowieka. Polskie sądy w zeszłym roku prawomocnie stwierdziły jednak, że takiego zagrożenia nie ma.

Po pierwsze – dlatego, że za przestępstwo oszustwa w Chinach nie grozi kara śmierci, a co najwyżej dożywocie.

Po drugie – ryzyko łamania praw człowieka, zdaniem polskich sędziów, nie jest duże, tym bardziej że ambasada chińska w Polsce jasno zaznaczyła w stanowisku przesłanym do sądu, że dalsze losy Zhihui Li nie będą żadną tajemnicą.

Ambasada Chińskiej Republiki Ludowej w Warszawie zapewniła w piśmie do sądu, że Polska - jeżeli będzie tego chciała - otrzyma informacje o czasie procesu, wyroku i miejscu jego wykonania. Państwo Środka zadeklarowało również, że może zorganizować udział przedstawicieli polskiej ambasady w rozprawach sądowych oraz wizyty w miejscach zatrzymania i nadzoru Zhihui Li.

Obietnice złożone przez ambasadę przekonały nie tylko sąd, ale też prokuraturę, która na pewnym etapie sprawy przestała popierać wniosek o ekstradycję. Podkreślała wówczas, że dalszy los Zhihui Li będzie niewiadomą. Ta zmiana stanowiska trwała jednak krótko. Po obietnicach transparentności ze strony chińskiej oskarżyciel publiczny zmienił spojrzenie na sprawę i na nowo poparł ekstradycję. 

- Nikt, kto chociaż trochę orientuje się w realiach dotyczących chińskiego wymiaru sprawiedliwości, nie powinien ufać w takie zapewnienia – przestrzega profesor Eva Pils z uniwersytetu King’s College, jednej z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie. 

Prof. Eva Pils: źle by się stało, gdyby doszło do ekstradycji
Źródło: TVN24 Łódź

Profesor Pils od lat bada chińskie prawo publiczne.

- Jako naukowiec, który od wielu lat przygląda się podobnym sprawom, nie mam wątpliwości, że ryzyko torturowania pana Li jest bardzo realne, zwłaszcza na etapie tymczasowego aresztowania i gromadzenia materiału dowodowego. Zapewnienia dyplomatów, że tak nie będzie, nie mają znaczenia – zaznacza prof. Pils. 

Podkreśla, że wiara polskich sądów i prokuratury w zapewnienia chińskich dyplomatów jest zaskakująca. Dlaczego? Bo trudno sobie wyobrazić, żeby deklaracje miały realne przełożenie na to, jaki los czeka Zhihui Li w Chinach.

- Zastanówmy się, jak to mogłoby wyglądać w praktyce. Załóżmy, że polski lub szwedzki przedstawiciel faktycznie raz w tygodniu będzie mógł porozmawiać z przetrzymywanym. Jak państwo myślą, co taki mężczyzna odpowie na pytanie o to, czy jest torturowany? Przecież sekundy po opuszczeniu więzienia przez międzynarodowego przedstawiciela będzie w pełni zdany na los tych, na których miał się skarżyć – mówi ekspert. 

Umowa

Oczywiście wizja, którą przedstawia prof. Eva Pils byłaby możliwa, jeżeli strona chińska zdecydowałaby się przestrzegać złożonych obietnic o możliwości odwiedzania Zhihui Li w więzieniu. A z przestrzeganiem umów - jak podkreśla organizacja Safeguard Defenders - w Chinach jest bardzo różnie.

Zhihui Li opuścił Chiny w 2012 roku
Zhihui Li opuścił Chiny w 2012 roku
Źródło: Archiwum prywatne Zhihui Li

Na dowód działacze wskazują głośną sprawę z grudnia 2018 roku, kiedy na terenie Chin doszło do zatrzymania dwóch obywateli Kanady oskarżonych o szpiegostwo: Michaela Spavora i Michaela Kovriga. Organizacje pozarządowe nazywają tę sprawę przykładem stosowania przez Chińską Republikę Ludową "dyplomacji zakładników". Mężczyźni trafili bowiem do aresztu niedługo po tym, jak w Kanadzie zatrzymana została dyrektor finansowa jednego z chińskich gigantów telekomunikacyjnych w związku z podejrzeniami oszustw finansowych.

The Globe and Mail - jeden z największych dzienników informacyjnych w Kanadzie - w zeszłym roku opublikował artykuł o warunkach przetrzymywania Michaela Spavora i Michaela Kovriga. Z dziennikarskich ustaleń wynikało, że mężczyźni są poddawani torturom i przesłuchaniom trwającym po osiem godzin dziennie. Światła w ich pokojach są stale włączone. Żadnego kontaktu z zatrzymanymi nie mają ich rodziny ani urzędnicy konsularni i prawnicy.

- Kanada, jako jedno z niewielu państw szeroko pojętego świata Zachodu, ma umowę ekstradycyjną z Chinami. Jej zapisy zakładają, że kanadyjscy przedstawiciele mogą co miesiąc pojawiać się u zatrzymanych – mówi Peter Dahlin, szef Safeguard Defenders. 

Ponieważ Michael Kovrig i Michael Spavor przebywają w areszcie od 25 miesięcy, strona kanadyjska powinna mieć za sobą po 25 wizyt konsularnych u każdego z nich.

- W praktyce były tylko dwie takie wizyty, na samym początku zatrzymania. Potem strona chińska już się na to nie godziła, jednostronnie łamiąc zapisy umowy międzynarodowej z Kanadą – dodaje Dahlin. 

Zagadka

Głośnym echem na arenie międzynarodowej odbiła się też sprawa Gui Minhaia, obywatela Szwecji urodzonego w Chinach. Mężczyzna był jednym z szefów księgarni działającej do 2015 roku w Hongkongu. Na półkach dostępne były książki, które krytykowały władzę komunistów w Chinach kontynentalnych. Pod koniec 2015 roku w jednym momencie zniknęło pięć osób związanych z księgarnią – wśród nich właśnie Gui Minhai. Sprawa wywołała napięcia nie tylko na linii Szwecja-Chiny, ale również Chiny-Wielka Brytania, bo została odebrana jako naruszenie zasady "jeden kraj, dwa systemy", na podstawie której Brytyjczycy oddali zwierzchnictwo nad Hongkongiem pod koniec lat 90. ubiegłego wieku.

Chińskie władze przez kilka miesięcy nie odpowiadały na pytania w sprawie zatrzymanych osób związanych z księgarnią. Zagadka zniknięcia Gui została rozwiązana 17 stycznia 2016 roku, kiedy w chińskiej telewizji państwowej zostało opublikowane nagranie zatrzymanego mężczyzny, w którym przyznaje się on do spowodowania wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym. Miało do niego dojść w 2003 roku. Gui Minhai w nagraniu apelował, aby organizacje pozarządowe nie ingerowały w jego sprawę. Twierdził, że z własnej woli pojawił się w kontynentalnych Chinach i chce wziąć na siebie odpowiedzialność za "tragiczne błędy sprzed lat". 

Zobacz nagranie, na którym Gui Minhai "przyznaje się" do winy:

Zdaniem działaczy organizacji Reporterzy bez Granic zeznania zostały siłą wymuszone na zatrzymanym i nie mają niczego wspólnego z prawdą. 

- Mnie chińska władza również zmusiła do nagrania podobnego oświadczenia. Musiałem przeprosić za skrzywdzenie uczuć narodu chińskiego. Nie muszę chyba mówić, jak "namawia się" zatrzymanych do takich oświadczeń i ile mają wspólnego z prawdą – stwierdza Peter Dahlin.

Gui Minhai - w przeciwieństwie do Petera Dahlina - nie został jednak deportowany. Chiński sąd skazał go na 10 lat więzienia.

- Został on skazany w tajnym procesie, do którego odmówiono dostępu szwedzkiemu konsulowi – zaznacza Dahlin.

Zaniepokojenie

Sprawa Gui Minhaia oraz dwóch obywateli Kanady była omawiana w czerwcu ubiegłego roku na szczycie UE-Chiny. W dokumencie podsumowującym szczyt czytamy, że Unia "wyraża zaniepokojenie pogarszającą się sytuacją w zakresie praw człowieka". 

W tym samym czasie Parlament Europejski przegłosował rezolucję, na podstawie której UE miała pozwać Chiny do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w związku z naruszeniem przez nie innego traktatu, międzynarodowej umowy między Wielką Brytanią a Chinami w sprawie Hongkongu.

- To nie jest przypadek, że w podobnych sprawach, nad którą teraz pochyli się polski Sąd Najwyższy, inne kraje odmawiały. Tak było ostatnio w Szwecji, Czechach czy Nowej Zelandii. Tamtejsze sądy jednoznacznie stwierdziły, że ekstradycja jest niemożliwa, bo nie można zagwarantować komukolwiek w Chinach sprawiedliwego procesu i poszanowania dla podstawowych praw. Polska natomiast uwierzyła w obietnice, w które wierzyć nie wolno – podsumowuje prof. Eva Pils.

Chiny domagają się wydania mężczyzny zatrzymanego na Lotnisku Chopina
Źródło: TVN24 Łódź

W środę do sprawy Zhihui Li oficjalnie odniosła się szwedzka minister spraw zagranicznych Ann Linde. W tamtejszym parlamencie odczytała odpowiedź na dwa pytania od posłów, którzy dopytywali o to, co Szwedzi zrobili, aby uchronić przed ekstradycją do Chin ich obywatela.

Minister Linde podkreśliła, że z danych szwedzkiego ministerstwa wynika, iż "przypadki łamania praw człowieka są [w Chinach – red.] powszechne i wydaje się, że jest ich coraz więcej". Linde dodała, że Szwecja oczekuje od Polski "przestrzegania międzynarodowych zobowiązań – w szczególności wynikających z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka".

Decyzja

Sprawa Zhihui Li trafiła do Sądu Najwyższego po kasacji złożonej przez Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Zdaniem RPO decyzja o możliwości wydania zatrzymanego do Chin musi być ponownie zbadana. Rzecznik wskazuje, że polskie prawo (art. 604 Kodeksu postępowania karnego) zabrania wydawania zatrzymanych do krajów, w których może dojść do naruszenia wolności i praw człowieka.

Jeżeli SN stwierdzi, że Li może być poddany ekstradycji, ostateczna decyzja będzie należała do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, który jest jednocześnie zwierzchnikiem polskiej prokuratury.

Sprawą ekstradycji obywatela Szwecji do Chin zajmie się Sąd Najwyższy
Sprawą ekstradycji obywatela Szwecji do Chin zajmie się Sąd Najwyższy
Źródło: Shutterstock

- Nawet jeżeli Sąd Najwyższy wypowie się w tej sprawie, minister sprawiedliwości ma możliwość podjęcia decyzji, czy zatrzymany będzie wydany, czy też nie. Z pewnością sięgnie do wszystkich informacji. Raporty, które powstają na temat praw człowieka w Chinach, jasno wskazują, jaka tam jest sytuacja. Mamy świadomość, że Chiny nie są krajem w pełni demokratycznym – mówiła nam Agnieszka Borowska, rzeczniczka Ministerstwa Sprawiedliwości.

Zaznaczała też, że "jest wiele wątpliwości co do działań władz chińskich".

Zhihui Li jest jedną z trzech osób, których wydania Chiny domagają się aktualnie od Polski.

Czytaj także: