|

"Kupa ludzi poginęła". Poszedłem z drwalami do lasu

Drwal
Drwal
Źródło: Shutterstock

Najbardziej niebezpieczny zawód w Polsce: drwal. Od 2018 roku do końca maja tego roku - zdaniem przedstawicieli branży usług leśnych - zginęło 141 osób. To wypadki przy ścince drzew. Sto czterdzieści jeden ludzkich tragedii. Sto czterdzieści jeden rodzin, które straciły ojców i synów. Sto czterdzieści jeden śmierci w ciągu pięciu lat. Po drugiej stronie - internetowy kurs, dzięki któremu w ciągu doby mogę zostać drwalem i starać się o pracę w Lasach Państwowych, choć nie mam pojęcia, jak ścina się drzewa.

Artykuł dostępny w subskrypcji
  • Panu Jankowi pień roztrzaskał kości. "To była moja wina, nie powinienem wtedy pracować w lesie".
  • Drwal to ekstremalnie niebezpieczny zawód, dla porównania - górników w Polsce ginie dwa razy mniej niż drwali.
  • "Moje szkolenie jest dla hobbystów" - twierdzi internetowy sprzedawca zaświadczeń o ukończeniu kursu pilarza. Jednocześnie reklamuje swoje szkolenie jako takie, które uprawnia do wykonywania zawodu.
  • W lesie zginął kuzyn pana Janka, kolega pana Marcina. Jak wyglądały te wypadki i dlaczego do nich doszło?

Każdy z drwali, z którymi rozmawiam, zna kogoś, kto zginął przy pracy, najczęściej przygnieciony drzewem. Niekiedy to dalszy znajomy, niekiedy rodzina lub bliski przyjaciel.

- Zginął mój kuzyn. W tym roku będzie dwa lata… Czterdzieści lat miał. Zostawił żonę i trójkę dzieci - wzdycha pan Janek.

Pan Marcin opowiada o śmiertelnym wypadku, który zdarzył się zimą 2021 roku: - Nie powinien w ogóle robić tego dnia. Śnieg był po kolana. Ale wie pan - jak drwal nie pójdzie do roboty, to nie zarobi. Ma czekać, aż śnieg stopnieje? A z czego będzie żył? To był mój kolega. Uciekał przed drzewem w śniegu, nie widział korzenia, potknął się…

"Mapa wypadków podczas pracy w lesie, kradzieży i pożarów sprzętu leśnego od 2018 roku do teraz", opublikowana w internecie przez portal firmylesne.pl, robi duże wrażenie. Cała Polska usiana jest trupimi czaszkami oznaczającymi wypadek śmiertelny drwala. A ginie ich dwa razy więcej niż na przykład górników. Przy czym - gdy do wypadku dochodzi w kopalni - żyje tym cała Polska. W lesie ludzie umierają po cichu.

"MAPĘ WYPADKÓW PODCZAS PRACY W LESIE..." ZNAJDZIESZ TUTAJ

Symbolem trupiej czaszki w kolorze czarnym oznaczono wypadki śmiertelne, symbolem "linii życia" w kolorze pomarańczowym oznaczono wypadki ciężkie
Fragment mapy wypadków podczas pracy w lesie - Podkarpacie (na wschód od Krosna)
Źródło: Mapa wypadków podczas pracy w lesie, kradzieży i pożarów sprzętu leśnego od 2018 roku do teraz/google.com

Kto pracuje w lesie?

W artykule "Śmierć w leśnej głuszy, bez świadków. Dlaczego przy wycince drzew ginie taki wielu ludzi?" opisaliśmy problem fatalnego stanu bezpieczeństwa pracy drwali, pilarzy, operatorów harwesterów i innych osób pracujących przy pielęgnacji upraw leśnych. Zadaliśmy pytanie: skąd tak duża liczba wypadków, większa niż na przykład w górnictwie? Odpowiadali nam przedstawiciele samej branży, a także Państwowej Inspekcji Pracy oraz Lasów Państwowych.

O ile ta ostatnia instytucja, w obszernym piśmie przysłanym przez rzeczniczkę prasową, wymienia szereg działań mających zapobiegać wypadkom, o tyle branżyści i inspektorzy PIP wskazują na konkretne zaniedbania leśników, m.in.:

  • brak nadzoru oraz szkoleń,
  • pośpiech wynikający z konieczności pracy na akord,
  • niedofinansowanie branży i - co się z tym wiąże - niepewny los firm działających na tym rynku,
  • niskie stawki proponowane za pracę przez monopolistę, czyli przez Lasy Państwowe.

Być może więc Lasy Państwowe powinny podwyższyć pensje dla drwali, objąć ich nadzorem z zakresu BHP - i sprawa byłaby załatwiona? To jednak nie takie proste. Bo to nie wcale nie pracownicy Lasów Państwowych wycinają lasy. Oni tylko nadzorują ten proces.

Prace fizyczne przy sadzeniu, pielęgnacji i ścince drzew wykonują prywatne firmy, które w branży nazywa się zulami (skrót od powszechnej niegdyś, ale dzisiaj rzadko stosowanej nazwy "Zakład Usług Leśnych"). Nadleśnictwa raz do roku ogłaszają przetarg na wykonanie takich prac. W branży usług leśnych pracuje w sumie 30-40 tysięcy pracowników, głównie w terenach wiejskich, funkcjonuje około 6 tysięcy firm, które łącznie wykazują około 5 miliardów złotych obrotu rocznie.

Zule pracują na akord. To jest kwestia dla bezpieczeństwa kluczowa. Jak przekonuje przedstawiciel branży usług leśnych Rafał Jajor (obszernie wypowiada się w naszym w poprzednim tekście), drwal, żeby zarobić przyzwoite pieniądze, ryzykuje bezpieczeństwem, byle tylko mieć mniejsze koszty i wykonać jak najwięcej zleceń - bo ma "płacone" od liczby ściętych drzew. Jeśli nie pracuje, nie zarabia. Z drugiej strony, instytucje państwa pozwalają na to, żeby z pilarką - narzędziem wyjątkowo niebezpiecznym - mógł pracować w lesie każdy, nawet niewyszkolony pracownik.

Tak zwany asortyment, czyli pnie drzew przycięte na wymiar
Tak zwany asortyment, czyli pnie drzew przycięte na wymiar
Źródło: Tomasz Słomczyński

Tyle teoretyzowania. Postanowiłem sprawdzić, jak sprawy mają się w praktyce.

W dwadzieścia cztery godziny

Najpierw chciałem, najszybciej jak się da, zostać drwalem - albo przynajmniej sprawdzić, czy da się to załatwić ekspresowo.

W internecie są różne oferty takich kursów. Niektóre trwają kilka tygodni, kosztują 1700 złotych - i, jeśli wierzyć zapewnieniom organizatorów, są prowadzone w lesie, mają zajęcia praktyczne. Ich organizatorami są prywatne firmy szkoleniowe lub ośrodki szkolenia zawodowego.

Bez trudu jednak znajduję ofertę sprzedaży takiego "szkolenia" (w zasadzie sprzedaży zaświadczenia o ukończeniu szkolenia) na Allegro, kosztuje zaledwie 450 zł. To kurs, o którym wcześniej - dokładnie 28 grudnia 2023 roku - wprost wspomniała w jednym z artykułów "Gazeta Leśna", wskazując organizatora - Niepubliczną Placówkę Kształcenia Ustawicznego Nr 1 w Poznaniu, prowadzoną przez Pawła Chmiela.

W tym samym artykule można przeczytać:

Choć nierzetelnych firm szkoleniowych jest niewiele, skala wydawanych przez internet zaświadczeń jest duża. Tylko w kilku nadleśnictwach RDLP w Poznaniu aż 90 drwali miało zaświadczenia od tak działającej firmy.
"Gazeta Leśna", 28 grudnia 2023

W ofercie poznańskiej placówki Paweł Chmiel zapewnia, że wszystko odbędzie się "szybko, tanio i pewnie", że celem szkolenia jest "zapoznanie teoretyczne oraz przygotowanie praktyczne do samodzielnej pracy na stanowisku drwala-pilarza". Ponadto - że program szkolenia jest przygotowany "według wytycznych lasów państwowych" (pisownia oryginalna). I jeszcze takie zdanie: "PO TYM KURSIE MOŻESZ LEGALNIE PRACOWAĆ W LASACH" (wielkość liter oryginalna). Ponadto dowiadujemy się z oferty, że "Kurs kończy się sprawdzeniem efektów kształcenia oraz otrzymaniem zaświadczenia wydanego na podstawie..." i tutaj pojawia się rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej w sprawie kształcenia ustawicznego w formach pozaszkolnych.

Oferta sprzedaży zaświadczenia o odbyciu kursu na pilarza
Oferta sprzedaży zaświadczenia o odbyciu kursu na pilarza
Źródło: allegro.pl

W ofercie na Allegro można także zapoznać się z programem szkolenia. Obejmuje ono m.in. takie zajęcia, jak "technika ścinki i obalania drzew w warunkach normalnych" - 22 godziny ćwiczeń, "ścinka drzew trudnych oraz obalanie złomów i wywrotów" - 16 godzin ćwiczeń. Jest jednak pewna nieścisłość: 450 zł kosztuje szkolenie teoretyczne - a jednak tabelka z liczbą godzin ćwiczeń praktycznych widnieje w ofercie sprzedaży.

Poniżej znajduje się zapis, że kurs jest online i w ciągu 24 godzin kupujący otrzyma zaświadczenie o jego ukończeniu.

Ceny kursów na drwala-pilarza
Ceny kursów na drwala-pilarza
Źródło: tvn24.pl

Okazuje się, że sprzedający - firma z Poznania o nazwie Niepubliczna Placówka Kształcenia Ustawicznego - to w rzeczywistości jednoosobowa działalność gospodarcza Pawła Chmiela. Taką działalność może założyć każdy z nas.

- Dzień dobry, jestem zainteresowany odbyciem kursu na drwala, widziałem ofertę na Allegro... - rozmawiam przez telefon z Pawłem Chmielem.

Przedsiębiorca potwierdza, że w ciągu 24 godzin od uiszczenia opłaty otrzymam pocztą zaświadczenie o ukończeniu kursu.

- Ale w ofercie jest napisane, że tam są godziny ćwiczeń...

Paweł Chmiel przerywa mi. Mówi, że nie ma żadnych ćwiczeń; wystarczy, że uiszczę opłatę i zaświadczenie zostanie wysłane. To zaświadczenie, jak się dowiaduję, będzie mnie uprawniało do pracy w lesie.

W warunkach terenowych

Nasuwa się pytanie: czy teoretyczny kurs realizowany online może być podstawą do wydawania uprawnień do pracy w uprawach leśnych prowadzonych przez Lasy Państwowe? Kwestie te reguluje Rozporządzenie Ministra Środowiska z 24 sierpnia 2006 r. w sprawie bezpieczeństwa i higieny pracy przy wykonywaniu niektórych prac. Jest tam wprost napisane, że część praktyczna szkolenia na pilarza/drwala musi się odbywać "w warunkach terenowych". W rozporządzeniu czytamy:

§ 21. Do pracy z użyciem pilarki dopuścić można wyłącznie pracowników, którzy ukończyli z wynikiem pozytywnym szkolenie. § 22. 1. Szkolenie, o którym mowa w § 21, obejmuje część teoretyczną i praktyczną (…) 3. Część praktyczna szkolenia, o której mowa w ust. 1, jest prowadzona w warunkach terenowych i obejmuje eksploatację pilarki, techniki ścinki, obalania drzew, okrzesywania i przerzynki drewna.
Rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 24 sierpnia 2006 r. w sprawie bezpieczeństwa i higieny pracy przy wykonywaniu niektórych prac
Ścięte drzewo
Ścięte drzewo
Źródło: Tomasz Słomczyński

To przecież hobby, nie zawód

Po dwóch tygodniach dzwonię do Pawła Chmiela po raz drugi. Tym razem przedstawiam się jako dziennikarz. Poniżej treść naszej rozmowy, przytoczona niemal w całości.

- Zaświadczenie o ukończeniu kursu pilarza wydaje pan bez żadnego kursu, bez żadnych zajęć - to z mojej strony bardziej stwierdzenie niż pytanie.

- Nie, to tak nie wygląda - zaprzecza Paweł Chmiel.

- A jak wygląda?

- Kurs normalnie się odbywa.

- W ciągu 24 godzin od uiszczenia zapłaty wysyła pan dokument - zaświadczenie o ukończeniu kursu. To jak miałby się taki kurs odbyć?

- W ciągu 24 godzin wysyłam materiały, z którymi trzeba się zapoznać. 

- Rozmawialiśmy wcześniej, kiedy podałem się za osobę zainteresowaną zakupem szkolenia, i powiedział pan, że w ciągu 24 godzin dostanę zaświadczenie.

- To ciekawe, ciekawe... No, nie przypominam sobie naszej rozmowy, aczkolwiek...

- Nadal pan twierdzi, że organizuje takie zajęcia? W terenie? Wysyła pan kursantów w teren i tam uczy ich, jak ścinać drzewa?

- Kursy mogą być też teoretyczne.

- Nie, proszę pana, przepisy mówią, że kursy muszą odbywać się w terenie i muszą mieć charakter praktyczny. Mówi o tym ministerialne rozporządzenie.

- No, a coś takiego jak kursy hobbystyczne, coś pan kojarzy?

- Więc to są kursy hobbystyczne?

- Tak.

- To nie są kursy zawodowe?

- Nie.

- A co jest napisane na zaświadczeniu?

- Że dana osoba ukończyła kurs drwala - operatora pilarki.

- A jest tam napisane, że to jest hobby czy że jest to zawód?

- Od kiedy musi być napisane, że to jest hobby, proszę pana?

- Czy na zaświadczeniu jest napisane, że dana osoba odbyła kurs tylko teoretyczny?

- Nie ma takiego zapisu.

- A czym różni się zaświadczenie dla osoby, która odbyła kurs hobbystyczny, teoretyczny, korespondencyjny od zaświadczenia dla osoby, która odbyła kurs stacjonarny, zawierający szkolenie praktyczne, w terenie?

- Liczbą godzin szkoleniowych.

- Tylko jedną cyfrą?

- Tak. Ja nie rozumiem, czemu się pan czepia mojej oferty.

Przygniecionego drzewem mężczyznę zabrał helikopter
Przygniecionego drzewem mężczyznę zabrał helikopter
Źródło: PSP Jastrzębie-Zdrój

W tym kraju są furtki

- "Czepiam się" dlatego, bo zawód pilarza jest najbardziej niebezpiecznym zawodem w Polsce i w ciągu pięciu lat 141 osób straciło życie przy ścince drzew. Jak rozmawiam z przedstawicielami stowarzyszenia reprezentującego branżę, mówią, że problemem jest to, że ludzie, którzy mają takie zaświadczenia, nie mają pojęcia o tej pracy.

- Wypadki się zdarzają wszędzie. Proszę sprawdzić, ile wypadków jest po kursach stacjonarnych i porównać może… Bo pan się czepił konkretnej jednej formy szkolenia. Z moich informacji wynika, że mnóstwo wypadków w tym roku było po kursach stacjonarnych, na przykład takich, które (...) zawierają po 50 godzin zajęć.

- Proszę pana, przepisy wymagają, żeby szkolenie miało charakter praktyczny - powtarzam z uporem.

- Pan czepił się przepisów.

- Nie, ja się ich nie "czepiłem", one po prostu są i obowiązują. Czy pan uważa, że pana działalność jest etyczna?

- W tym kraju dużo rzeczy jest nieetycznych. Ja akurat, jeżeli chodzi o etykę, nie mam z tym problemów.

Drwal podczas pracy
Drwal podczas pracy
Źródło: Shutterstock

- Forma szkolenia jest zatwierdzona przy zakupie przez daną osobę - kontynuuje Paweł Chmiel. - Ta osoba wie doskonale, że jest to kurs teoretyczny. Wie, co kupuje. Zresztą, żeby skończyć szkolenie stacjonarne, takie, gdzie jest praktyczna nauka zawodu, też pan może opuścić część zajęć i nikt pana z tego nie rozliczy. Tak to wygląda. Takie mamy w Polsce przepisy. I dopóki one się nie zmienią na przepisy takie, jakie są w normalnych, cywilizowanych krajach, gdzie działa jednostka certyfikująca takie szkolenia… Bo wtedy miałby pan klarowną sytuację i dana osoba musiałaby zdać egzamin i wtedy mogłaby pracować w zawodzie, a gdyby nie zdała egzaminu, wówczas pracować by nie mogła. Od wielu lat w leśnictwie są w tym kierunku różnego rodzaju działania, żeby wprowadzić takie wymogi, ale - jak widać - ustawodawca nie kwapi się, żeby to unormować.

- Czyli jest furtka, z której pan korzysta.

- A z czego korzystał Wąsik i Kamiński, idąc do europarlamentu?

- Nie o tym rozmawiamy.

- W tym kraju są furtki, proszę pana. Dopóki coś jest w granicach przepisów, to można to robić.

- Powtórzę: w pana ofercie jest napisane, że po takim - teoretycznym - kursie można legalnie pracować w lasach. Czy pan uważa, że przekazywanie takiej informacji jest etyczne?

- Kolejny raz pan o to samo pyta. To jest generalizowanie, teoretyzowanie, a ja nie mam ochoty teoretyzować.

I na tym rozmowa się kończy.

A ja postanawiam, że nie będę korzystał z oferty teoretycznego szkolenia dla drwala, bo ścinanie drzew nigdy nie było i nie jest moim hobby.

Ścinanie drzew w branżowym slangu to "spuszczanie sztuk"
Ścinanie drzew w branżowym slangu to "spuszczanie sztuk"
Źródło: Tomasz Słomczyński

Zule

Czas w las - jak głosi hasło promocyjne Lasów Państwowych. Czas przyjrzeć się pracy tak zwanych zuli.

Czym konkretnie się zajmują? Nie tylko ścinaniem drzew - jak mogłoby się wydawać - ale również ich sadzeniem oraz pielęgnacją upraw leśnych.

Najpierw ziemię trzeba zaorać ciągnikiem, potem wykonać nasadzenia, do czego służą specjalne maszyny - sadzarki. Po nasadzeniu trzeba wykonywać opryski. Zule wykonują także "zabiegi" polegające na tym, że się wycina część drzewek, które są niepotrzebne, kosi się chwasty na uprawach, stawia ogrodzenia otaczające uprawy, i tak dalej.

Inną kategorią działań zuli są prace związane z pozyskaniem drewna. Najpierw trzeba drzewo obalić - to najbardziej niebezpieczny moment podczas pracy w lesie. Wśród pracowników leśnych nie funkcjonuje pojęcie "ścinania drzewa". Tu się mówi "spuszczanie sztuki". Więc "spuszczoną sztukę" trzeba pozbawić gałęzi i konarów (to tak zwane okrzesywanie) - tak, żeby został sam pień. Potem trzeba zrobić tak zwaną przerzynkę, czyli pociąć pień na części o odpowiedniej długości - to tzw. asortyment. W końcu - do obowiązku zula należy zrywka, czyli transport pni (zwanych, w zależności od długości, kłodami - do 6 metrów, lub dłużycami - do 14 metrów, a także papierówkami - około 2,5 metra) do skraju leśnej drogi i ułożenie ich w stosy, skąd zostaną zabrane, przez pracowników firm przemysłu drzewnego, na przykład do tartaku czy papierni.

Rodzaje pni
Rodzaje pni
Źródło: tvn24.pl

Obalanie drzew (spuszczanie sztuk), okrzesywanie i przerzynkę można wykonywać pilarkami (potocznie nazywanymi piłami łańcuchowymi lub mechanicznymi) lub przy pomocy harwesterów (po polsku: kombajnów zrębowych lub maszyn ścinkowo-okrzesująco-przerzynających). Do transportu przyciętych pni służą forwadery lub zwykłe ciągniki z naczepami wyposażonymi w żurawie, tak zwane HDS-y). To maszyny wyspecjalizowane do załadunku i transportu pni, posiadają charakterystyczne chwytaki do ładowania pni na przyczepę.

Pracowników leśnych, zwanych zulami (niekiedy nazwa ta odnosi się do firm, niekiedy do pracowników) można podzielić na trzy kategorie.

Pierwsza to robotnicy niewykwalifikowani - osoby wykonujące nasadzenia, wycinające (na przykład tasakami) młode drzewka, wykonujące opryski, stawiające ogrodzenia upraw leśnych.

Druga kategoria to pilarze albo drwale (nazw tych używa się zamiennie) - osoby posługujące się pilarkami, posiadające stosowne uprawnienia do pracy z ich użyciem (co - o czym się przekonałem - nie zawsze znaczy, że potrafią się nimi właściwie posługiwać).

Trzecia kategoria to pracownicy obsługujący harwestery. Są to osoby z co najmniej średnim wykształceniem, potrafiące obsługiwać skomplikowane oprogramowanie takiej maszyny - zdarza się, że w kabinie harwestera znajdują się trzy monitory, a całe urządzenie jest warte od kilkuset tysięcy złotych do nawet trzech milionów złotych. Mówi się, że operatorzy harwesterów to swoista elita wśród pracowników "firm leśnych".

Pracownicy leśni
Pracownicy leśni
Źródło: tvn24.pl

Jeśli mówić o bezpieczeństwie pracy przy wycince drzew, trzeba wspomnieć o warunkach terenowych. W uproszczeniu: na terenie płaskim praca jest łatwiejsza, wypadków stosunkowo mniej. Tam, gdzie teren pofałdowany lub w górach, szczególnie gdy warunki uniemożliwiają wjechanie harwesterem i trzeba wszystko robić przy pomocy pilarki, dużo łatwiej o wypadek. Są więc trudno dostępne tereny, na których rezygnuje się z prowadzenia gospodarki leśnej ze względu na bezpieczeństwo drwali lub nieopłacalność (pozyskanie drewna w trudnych warunkach terenowych jest bardziej kosztowne - praca drwali w tych miejscach jest droższa niż gdzie indziej).

I jeszcze sprawa dość delikatna… Obiegowa opinia jest taka, że drwale "ostro piją". I często pracują nietrzeźwi. To ma być przyczyną wielu wypadków. Czy rzeczywiście tak jest? Przedstawiciele branży, z którymi rozmawiałem, zaprzeczają. Twierdzą, że problem alkoholu w miejscu pracy w lesie jest taki sam jak na przykład na budowie: zdarza się, ale nie stanowi znaczącej przyczyny wypadków.

Co nagle, to po diable

Pana Marcina zastaję przy pracy. Wybiera ze stosów pojedyncze wałki (kłody), tnie na 30-40-centymetrowe klocki, które przypominają drewniane plastry. Bierze siekierę i rozłupuje.

Pan Marcin - jak się zaraz dowiem - oprócz pracy w lesie sprzedaje również drewno kominkowe. Zwykle do obowiązków zuli nie należy rozłupywanie drewna, ale w tym przypadku - tak. Bo tak sobie życzy klient, któremu pan Marcin zawiezie drewno do kominka.

Pana Marcina zastaję przy "łupaniu klocków"
Pana Marcina zastaję przy "łupaniu klocków"
Źródło: Tomasz Słomczyński

Kiedy mówię, że jestem dziennikarzem i chcę porozmawiać o jego pracy, pan Marcin przerywa łupanie drewna, odkłada siekierę i siada na jednym z pni.

Tak, robota niebezpieczna jest, wiadomo. Trzeba myśleć cały czas. Przewidywać, jak drzewo się zachowa. No i trzeba znać las, znaczy się tę robotę. U mnie dziadek w lesie robił, ojciec, to i ja robię. Od dziecka się uczyłem.

Na oko wygląda, jakby dawno już przekroczył pięćdziesiątkę. Ale to może być mylące, zwykle ciężko pracujący fizycznie ludzie wyglądają na starszych, niż wskazuje metryka.

Pytam pana Marcina, dlaczego jest tyle wypadków.

- Bo to na czas się robi, trzeba się spieszyć, żeby zarobić. I wtedy dochodzi do wypadków. Bo wie pan, co nagle, to po diable.

Narzeka na ceny. Że mieszkania w miasteczku powiatowym drogie, już prawie tak drogie jak w dużym mieście.

- Kogo na to stać, żeby miesięcznie za wynajem mieszkania płacić trzy tysiące? - pyta retorycznie.

- A pan ile zarabia? - pytam.

Ociąga się z odpowiedzią.

Przypominam sobie, czego dowiedziałem się od przedstawicieli branży leśnej - że pilarz zwykle na rękę zarabia około 5 tys. zł.

- Piątkę na rękę pewnie pan ma - zgaduję.

- Nie, no gdzie tam, piątkę… - wydaje się oburzony wysokością kwoty. - Więcej. Dwanaście-piętnaście. Ale koszty mam. Piła - wskazuje na leżącą obok pilarkę - kosztuje sześć tysięcy złotych. Na rok starcza, potem trzeba nową kupować. W lesie zawsze muszę mieć dwie takie. No i przy spuszczaniu nigdy nie jestem sam, muszę mieć kogoś ze sobą. No i ZUS. Dwa i pół tysiąca miesięcznie…

Nie precyzuje jednak, ile mu zostaje z tych "dwunastu-piętnastu" po odliczeniu kosztów. A ja nie dopytuję. Wracam do tematu bezpieczeństwa.

Interesuje mnie kwestia nadzoru.

- Pilnują nas, codziennie jest albo leśny (leśniczy - red.), albo podleśniczy, sprawdzają, czy są kaski…

- Czy nie ma picia czasem…? - wtrącam.

- O piciu piwa, na przykład, nie ma mowy. Leśny by wyczuł chucha i zaraz byłaby afera. Kiedyś, owszem, było pite na robocie w lesie, teraz już nie.

- To głównie ten pośpiech jest przyczyną tylu wypadków, czyli praca na akord?

- Tak, głównie o to chodzi. Robi się, nie zważając na warunki terenowe, pogodowe, byle tylko zarobić. Tak jak było tutaj, niedaleko…

Z tego, co ustaliłem, pilarz uciekał przez spadającym drzewem, w kopnym śniegu nie zauważył gałęzi, przewrócił się, drzewo zmiażdżyło mu nogi, stwierdzono także uraz głowy - upadając, musiał nią w coś uderzyć. Przybyli na miejsce strażacy próbowali resuscytacji, ale bezskutecznie.

Dwie godziny później przechodzę po raz drugi obok miejsca, w którym wcześniej pan Marcin "łupał klocki". Widzę, że stoi samochód dostawczy. Trzech mężczyzn przyjechało powrzucać połupane kawałki drewna na pakę. Dziś już pilarką nie będą pracować, chodzi tylko o to, by przerzucić kilka metrów sześciennych drewna. Wśród nich jest pan Marcin. Jest ciepło, duszno.

Kończą piwo i wracają do roboty.

Dłużyce, kłody, papierówki - tak zwany asortyment różni się długością pnia
Dłużyce, kłody, papierówki - tak zwany asortyment różni się długością pnia
Źródło: Tomasz Słomczyński

Strzaskane kości

- Ma pan takie poczucie, że wykonuje najbardziej niebezpieczny zawód w Polsce? - pytam pana Janka.

- Już nie wykonuję.

50-letni mężczyzna postury niedźwiedzia pokazuje nogę. Ma spodnie do kolan, widać łydkę w obcisłej medycznej opasce (tak zwanej kompresyjnej) w kolorze ciała.

- Półtora roku temu.

- Co się stało?

- Odbiło drzewo. Strzaskało kompletnie obydwie kości, piszczelową i strzałkową. Dzisiaj byłem na kolejnym rentgenie.

Żeby pojąć, jak doszło do wypadku pana Janka, trzeba chwilę poświęcić na zrozumienie, jak się ścina drzewo. To znaczy… "spuszcza sztukę".

"Spuszczanie sztuki" wygląda mniej więcej tak jak na poniższym schematycznym rysunku.

Jak się ścina drzewa
Jak się ścina drzewa

Z jednej strony - z tej, na którą drzewo ma upaść na ziemię - robi się "podcięcie", czyli wycina się "klin". Podcina z góry i z dołu, dwa cięcia łączą się i z pnia usuwa się fragment drzewa o przekroju trójkąta ("klin"). Następnie z drugiej strony pnia robi się wcięcie ("zrzaz ścinający"). Ale wcięcie to nie sięga trójkątnej szpary po klinie. Zostawia się tak zwaną zawiasę, czyli kilka centymetrów nienaruszonego pnia, po to, żeby drzewo upadało wolniej i nie obróciło się wokół własnej osi. Następnie wbija się klin we wcięcie. Drzewo przechyla się na stronę wyciętej trójkątnej szpary po klinie, swoim ciężarem rozrywa włókna zawiasy i upada na ziemię. Wydaje się to tak proste… Oczywiście - w teorii.

Kupa ludzi poginęła

Proszę pana Janka, żeby opowiedział, jak doszło do wypadku.

- Wina była moja. Bo nie mieliśmy w ten dzień pracować. Za duży wiatr był. Spuszczaliśmy sztukę… Chłopaki mówią: "zróbmy robotę do końca, nie zostało dużo". Wiadomo, chcieli zarobić. No dobra. No i zaczęliśmy spuszczać, choć wiało coraz mocniej.

Dalej pan Jan opowiada, jak najpierw zrobił podcięcie, wyciął klin, potem z drugiej strony zrobił wcięcie, zostawił zawiasę, wszystko jak należy…

- No i sztuka zaczęła lecieć, ale utknęła, bo wiatr zawiał w kierunku przeciwnym, niż miała polecieć. Myślę: zawiasa trzyma jeszcze za bardzo. Podszedłem z piłą i zacząłem pogłębiać wcięcie, docinać zawiasę, żeby sztuka poszła na ziemię. I w tym momencie wiatr zawiał mocno, zawiasa puściła, sztuka trafiła w inną (w rosnące obok drzewo - red.), obróciła się i ten pniak, co go docinałem, uderzył mnie z całym impetem w nogę, wypierdzielił mnie w powietrze, przeleciałem pięć metrów - pan Jan kładzie swoją wielką dłoń w miejscu, gdzie uderzył w nogę odcięty pień. - Najwięcej wypadków jest właśnie przy spuszczaniu sztuk, wtedy najwięcej ludzi ginie, to jeden z dwóch najbardziej niebezpiecznych momentów w tej robocie.

- A drugi?

- Jest wtedy, kiedy jedna sztuka powiesi się na drugiej. 

Pan Jan tłumaczy, że czasem drzewo przechyla się, ale nie upada na ziemię, bo przytrzyma je na przykład gałąź drzewa rosnącego obok, wówczas ścięty pień opiera się z jednej strony o ziemię, a z drugiej o gałąź. Wtedy ścina się kolejne drzewo, tak żeby upadło na pochylony, oparty o gałąź pień. Chodzi o to, żeby to drugie ścinane drzewo swoim ciężarem docisnęło to pierwsze, żeby obydwa leżały na ziemi. 

- Ale zdarza się, że ta druga ścinana sztuka, która miała docisnąć tę pierwszą, wiszącą, nie dociska jej do ziemi, tylko zsuwa się z dużą prędkością po pochylonym pniu i wtedy trzeba uciekać, ale to wszystko dzieje się tak szybko, że czasem nie sposób przed tym uciec, nie ma szans. Kupę ludzi w ten sposób poginęło. W ogóle... Kupa ludzi ginie w lesie.

Branża usług leśnych
Branża usług leśnych
Źródło: tvn24.pl

Próbują na czarno

Mieszka w niewielkiej wsi na Pomorzu, dom jest okazały, biedy tu nie widać, w obejściu idealny porządek, podobnie w kuchni, gdzie siedzimy przy stole przy parującej czarnej kawie. Pan Jan przepraszająco tłumaczy, że mleka nie ma, "bo dzieci wypiły". Kilka lat temu zmarła mu żona, ma trójkę dzieci, najmłodsze chodzi jeszcze do podstawówki, najstarsze skończyło 20 lat. Pan Jan prowadzi firmę usług leśnych, choć sam - teraz po wypadku - robić do lasu już nie pójdzie. Nigdy.

- Zatrudniam pięć osób. Kiedyś było nas ośmiu. Ale nie ma roboty. Nie, harwestera nie mamy. Robimy pilarkami i mamy hadeesa (dla przypomnienia: HDS - wóz do przewozu drewna z żurawiem załadowczym wyposażonym w specjalny chwytak do podnoszenia pni - red.).

- To dobry interes?

- Idzie przeżyć.

- Ile zarabia pilarz?

- U mnie zarabia w granicach pięciu tysięcy z hakiem na rękę.

- Podobno co trzeci pilarz w Polsce pracuje na czarno - przywołuję słowa, które słyszałem od przedstawicieli branży.

- To prawda, że sporo pracuje na czarno, ale chyba nie co trzeci. U nas to by nie przeszło. Bo przykładowo u mnie żaden pilarz nie może być dopuszczony do piły bez umowy. Zul, który wygra przetarg na prace leśne, musi podać do nadleśnictwa wszystkich pracowników, którzy pracują w lesie, z imienia i nazwiska i załączyć zaświadczenie z ZUS-u, że są ubezpieczeni. A potem są kontrole "leśnych". No i gdyby pracował ktoś, kto wcześniej nie był zgłoszony, to byłby problem. Nie ma już jak kiedyś, że pracowało w lesie trzech, z czego jeden był zgłoszony (do ZUS-u, czyli pracował legalnie - red.), a dwóch nie. To teraz by już nie przeszło.

- Czyli nie ma już szarej strefy w usługach leśnych?

- Oczywiście, że jest. Bo, mimo kontroli, wielu próbuje na czarno. Liczą na to, że kontrola ich nie złapie. Dlatego mówię, że wielu pracuje na czarno, choć pewnie mniej niż jedna trzecia. Ale… to nie warto. Na przykład w moim przypadku, gdybym robił na czarno i stałoby się to, co się stało… - pan Jan wymownie spogląda na swoją nogę. 

Szybkie ścięcie
Szybkie ścięcie
Źródło: TVN24

Dzikowanie

Pytam o zaświadczenia wydawane po fikcyjnych - teoretycznych, "hobbystycznych" - szkoleniach.

Pan Jan twierdzi, że nie spotkał się jeszcze z sytuacją, w której przyszedłby do niego pracować ktoś z kupionym zaświadczeniem, kto nie ma pojęcia o pracy w lesie. Zatrudnia miejscowych, zna ich, wie, co który umie. Zdarzało się inaczej, w drugą stronę, że przychodził pracować ktoś, kto nie miał "papieru", a na robocie znał się bardzo dobrze. Zdaniem pana Jana, początkujący pilarz powinien asystować przy ścinaniu drzew komuś doświadczonemu co najmniej przez rok.

- Co najmniej przez rok - powtarza dobitnie.

Gdy pytam o zasadniczy problem związany z bezpieczeństwem, pan Jan nie ma wątpliwości:

- Praca na akord. Chcemy zarobić, więc ryzykujemy pracę, kiedy nie powinno się w ogóle wchodzić do lasu na robotę. Bo ile zrobimy, tyle zarobimy. Jak jest zła pogoda przez trzy tygodnie, to nie będziemy mieli co do garnka włożyć w następnym miesiącu. Nie ma, że leżysz i pieniądze ci same przyjdą.

- To powinno się zmienić? - pytam.

- To się nigdy nie zmieni. Nie wierzę, żeby nadleśnictwo płaciło nam postojowe. To już nie wróci. To było kiedyś. Za komuny.

- To co zrobić, żeby mniej ludzi ginęło?

- Zwiększyć stawki. Nie będzie wtedy dzikowania.

- Dzikowania?

- No tak, dzikowania, bo każdy dzikuje, czyli zapier…, żeby jak najwięcej naciąć. A jak będę wiedział, że przygotuję te dziesięć metrów (sześciennych ściętego drewna - red.) i będę miał z tego pieniędzy tyle, co teraz za dwadzieścia metrów, to po co miałbym się zajeżdżać i ryzykować zdrowie i życie? Spokojnie bym sobie robił.

Wtedy miałbym czas na to, żeby trzy razy się zastanowić, zanim jedną sztukę spuszczę. Bo teraz, przy tych stawkach, robi się raz-dwa, raz-dwa, bo nie ma czasu, bo trzeba zrobić więcej, żeby tę piątkę na miesiąc wyciągnąć.
Praca po ścięciu drzew
Praca po ścięciu drzew
Źródło: Shutterstock

Po co on tam polazł...?

- Jak to było z tym kuzynem, co zginął? Co się wydarzyło?

Pan Jan mówi, powoli, cicho, jakby miał ściśnięte gardło.

- Było tak: spuszczaliśmy sztukę i zawisła na gałęziach. Dół pnia opierał się o ziemię. Podcinaliśmy klocki od dołu pnia, myśleliśmy, że się poruszy, odwiesi i spadnie. Ale nie. Dalej wisiała. Postanowiliśmy więc, że podjedziemy ciągnikiem, pociągniemy linami. I na tym stanęło. No to idziemy. W stronę ciągnika. To znaczy ja idę, bo kuzyn idzie w przeciwną, prosto pod to wiszące drzewo. Zdjął kask i idzie… I nagle drzewo się poruszyło. Był w pobliżu jeszcze operator hadeesa, widzi, że sztuka się poruszyła, zaraz spadnie, krzyczy do kuzyna: "Uciekaj!". Ten tylko się obrócił w jego stronę i stoi z kaskiem w ręku. No i spadło na niego, trafiło go końcówką, pień miał grubość zaledwie… o, tej szklanki. Wystarczyło. Trup na miejscu. Tylko po co on szedł pod to drzewo? Po co? Co go podkusiło? Miał iść ze mną w drugą stronę, do ciągnika… Bardzo bym chciał wiedzieć, po co on tam polazł…

Pan Jan odwraca głowę, patrzy na ścianę, oczy się zaszkliły.

- Ja już do roboty nie pójdę - pan Jan dłonią wielkości bochenka chleba wskazuje na nogę. - Mam sto procent wypadkowego, trzy tysiące miesięcznie. Mam pięćdziesiąt lat, sam wychowuję trójkę dzieci. Mam firmę, która dalej działa, to jakoś dam radę. Ale inni na moim miejscu, pilarze, to co? W takiej sytuacji za trójkę musieliby jakoś żyć. Tak to jest w tym zawodzie…

Drwale, z którymi rozmawiałem, nie zgodzili się ujawnić swoich nazwisk. Ich imiona zostały zmienione.

Panu Jankowi pień roztrzaskał kości. "To była moja wina, nie powinienem wtedy pracować w lesie".

Drwal to ekstremalnie niebezpieczny zawód, dla porównania - górników w Polsce ginie dwa razy mniej niż drwali.

"Moje szkolenie jest dla hobbystów" - twierdzi internetowy sprzedawca zaświadczeń o ukończeniu kursu pilarza. Jednocześnie reklamuje swoje szkolenie jako takie, które uprawnia do wykonywania zawodu.

W lesie zginął kuzyn pana Janka, kolega pana Marcina. Jak wyglądały te wypadki i dlaczego do nich doszło?

brak nadzoru oraz szkoleń,

pośpiech wynikający z konieczności pracy na akord,

niedofinansowanie branży i - co się z tym wiąże - niepewny los firm działających na tym rynku,

niskie stawki proponowane za pracę przez monopolistę, czyli przez Lasy Państwowe.

Czytaj także: