Minęły dwa lata od rozpoczęcia pełnoskalowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Swoimi wspomnieniami i refleksjami podzielili się na antenie TVN24 ukraińscy dziennikarze, którzy na co dzień relacjonują wydarzenia ze swojego kraju. - Wczoraj odbył się pogrzeb mojego kolegi i po tych dwóch latach czuję, że ta wojna jest coraz bliżej. (...) Teraz ta wojna to imiona i nazwiska znajomych - powiedział Ołeh Biłecki. Alina Makarczuk zwróciła z kolei uwagę, że mimo trudnej sytuacji na froncie, trzeba pamiętać też o sukcesach, "bo jak o nich zapomnimy, to stracimy nadzieję i wiarę w to, że świat nas może zaskoczyć, że ukraińskie wojsko może nas zaskoczyć".
Alina Makarczuk i Ołeh Biłecki, ukraińscy dziennikarze, którzy w TVN24 relacjonują wydarzenia ze swojego kraju, podzielili się swoimi wspomnieniami z pierwszego dnia wojny na pełną skalę.
- Nie mogę do tego (pierwszego dnia wojny - red.) nie wracać, bo jestem częścią społeczeństwa. Teraz widzę w mediach społecznościowych wspomnienia, każdy wspomina swoje emocje, swoje myśli sprzed dwóch lat i jestem w tym - przyznał Ołeh Biłecki. Wspominał dni przed wybuchem inwazji na pełną skalę. - Kilka dni przez wybuchem wojny wróciłem z Łotwy, gdzie wszędzie widziałem ukraińskie flagi. Widać było, że coś się szykuje - mówił Ołeh Biłecki.
Biłecki: czuję, że wojna jest coraz bliżej
- Wczoraj odbył się pogrzeb mojego kolegi i po tych dwóch latach czuję, że ta wojna jest coraz bliżej. Na początku to było niebezpieczeństwo (związane - red.) z wybuchami, które ciągle słyszałem, na przykład w Browarach pod Kijowem, a teraz ta wojna to imiona i nazwiska znajomych - powiedział ukraiński dziennikarz.
Swoim wspomnieniem z pierwszego dnia wojny podzieliła się też Alina Makarczuk. - Dla mnie ten dzień (24 lutego 2022 roku - red.) trwa do dziś, już 24 miesiące. Pamiętam, że nie mogłam wtedy zasnąć, bo czułam, że jak zasnę, to zacznie się wojna. Tak się właśnie stało. Pracowałam wtedy w radiu, w Polsce mieszkałam już od prawie 10 lat. O 3.30 w nocy obudziła mnie szefowa z informacją, że zaczęła się wojna i żebym przyjechała do pracy. Zadzwoniłam do rodziców. Mama spała i mi nie uwierzyła, (...) a mój tata już wtedy nie spał, oglądał telewizję, tylko że w ukraińskiej telewizji nie było o tym informacji aż do orędzia prezydenta Zełenskiego - mówiła.
- Tata dwa dni później poszedł do wojska. Mama jest lekarką, więc została. Prosili mnie, żebym robiła swoje i żebym była ich zapleczem, gdyby Kijów miał paść. Przypomnę, że wtedy rozmawialiśmy o sytuacji, w której rosyjskie wojska już wchodziły do Buczy. W Hostomlu pod Kijowem lądował rosyjski desant, Kijów miał przecież paść w trzy dni - dodała.
Makarczuk: ukraińskie wojsko może nas zaskoczyć
Dziennikarka powiedziała, że wolny świat "nie może się poddać, kiedy łamane są ludzkie życia". - Zwykle w polityce wygrywa ten, kto przekona do siebie najwięcej wyborców. Na wojnie jest inaczej. Wygrywa ten, kto przekona do siebie świat. Ważne jest, w którą wersję wydarzeń uwierzy świat. Dziś nikt rozsądny (w krajach zachodnich) nie wierzy w teorię czy narrację kremlowską o neonazistach w Kijowie, którą Putin starał się sprzedać - mówiła.
Zwróciła też uwagę, że trzeba dostrzegać nie tylko trudną sytuację na froncie, ale też sukcesy ukraińskiej armii. - Dziś na froncie mamy impas, mamy krytyczną sytuację, brakuje amunicji, dostawy są opóźnione. Ale pamiętajmy o krążowniku Moskwa, który zatonął po uderzeniu ukraińskich rakiet Neptun. Pamiętajmy o okrętach floty czarnomorskiej, które są przesuwane przez Rosję, bliżej jej brzegów. Pamiętajmy o wyzwolonych miastach - Hersoniu, Buczy i Irpieniu. Pamiętajmy o tych sukcesach, bo jak o nich zapomnimy, to stracimy nadzieję i wiarę w to, że świat nas może zaskoczyć, że ukraińskie wojsko może nas zaskoczyć - przekonywała na antenie TVN24.
Źródło: TVN24