Jak zdefiniować stan wojenny? Jak wyglądały przygotowania do niego? Czy oczywista była radziecka decyzja o braku interwencji? Co na ten temat mówią historyczne raporty? Między innymi te tematy poruszali goście debaty "Stan wojenny. 40 lat" w TVN24. - Gdyby stan wojenny nie został wprowadzony bądź gdyby się załamał (...), trzeba byłoby jednak założyć, że interwencja radziecka jest bardzo prawdopodobna - ocenił historyk profesor Paweł Machcewicz.
W niedzielę, w przeddzień 40. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, na antenie TVN24 odbyła się debata "Stan wojenny. 40 lat", którą poprowadził Jacek Stawiski. Zaproszeni goście dyskutowali na temat wpływu stanu wojennego na dalszą historię naszego kraju, a także analizowali okoliczności jego wprowadzenia.
Jak zdefiniować stan wojenny? Prof. Majchrzak: najbardziej mi się podoba określenie kontrkontrrewolucyjny zamach stanu
W pierwszej części programu udział wzięli historycy. Profesor Andrzej Paczkowski mówił, że "pierwsze ruchy związane z wprowadzeniem stanu wojennego, takie fizyczne, mechaniczne, rozgrywały się już wcześniej" niż w przededniu wprowadzenia go.
- Już parę dni wcześniej następowała koncentracja niektórych jednostek. Przygotowania grup specjalnych, które miały przeprowadzać uderzenia na przykład na węzły telekomunikacyjne - powiedział.
Profesor Grzegorz Majchrzak mówił natomiast o tym, w jaki sposób można zdefiniować stan wojenny. - Mnie się najbardziej podoba określenie kontrkontrrewolucyjny zamach stanu - przyznał. Wskazywał przy tym, że "tak naprawdę stan wojenny był dziełem wojska, bo to wojskowi go wprowadzali". - Czy dyktatura wojskowa jest właściwym określeniem? Myślę, że też to jest dobre określenie w przypadku stanu wojennego. Jednak to wojsko było narzędziem partii komunistycznej, czyli dyktatura wojskowa komunistycznego wojska - dodał historyk.
Prof. Machcewicz: Moskwa zdecydowanie stawiała na polskie wojsko
Profesor Paweł Machcewicz mówił natomiast, że według obecnego stanu wiedzy "wiemy, że 13 grudnia rzeczywiście Moskwa nie planowała interwencji". - Zdecydowanie stawiała na polskie wojsko, polską bezpiekę, polską partię. To oczywiście było dużo wygodniejszy wtedy. Koszty międzynarodowe takiej sytuacji były znacznie mniejsze - argumentował.
- Natomiast wiadomo, że wcześniej Moskwa brała pod uwagę możliwość interwencji. Były zaawansowane przygotowania do wprowadzenia wojsk do Polski na przełomie listopada i grudnia 1980 roku - kontynuował. Przyznał jednak, iż "gdyby stan wojenny nie został wprowadzony lub gdyby się załamał, gdyby okazało się, że opór społeczny jest większy i polska bezpieka i polskie wojsko sobie nie radzą z tym oporem, wtedy trzeba byłoby jednak założyć, że interwencja radziecka jest bardzo prawdopodobna".
- O ile dokumenty sowieckie z końca '81 roku raczej wskazują na to, że Rosjanie nie byli gotowi, nie chcieli interweniować, to dokumenty amerykańskie, raporty CIA, rozważają to jako realną możliwość - zwracał natomiast uwagę profesor Piotr Osęka.
Wujec: zbierałam informacje, które przekazywałam później do "Tygodnika Mazowsze"
Działaczka opozycji w czasach PRL Ludwika Wujec mówiła w drugiej części debaty o życiu w realiach stanu wojennego i działalności w podziemiu. - Po wyjściu z interny byłam w Prymasowskim Komitecie Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom. Tam robiłam paczki dla rodzin, ale też zbierałam informacje. W tym komitecie życie wyglądało tak, że ludzie robili paczki, segregowali, przyjmowali rodziny, zanosili im coś, a przy okazji zbierali informacje, kontaktowali się z różnymi strukturami podziemnymi, żeby je przekazać - wspominała.
Opozycjonistka powiedziała, że zbierała informacje, które przekazywała później przez pośredników do "Tygodnika Mazowsze".
Przyznała, że od 1984 roku "było wyraźniejsze podziemie". - Bo na przykład trzeba było się na dwa dni ukryć w jakimś tajnym mieszkaniu i razem z pozostałymi koleżankami i kolegami, na przykład z Anią Bikont, składać kolejny numer "Tygodnika Mazowsze" - dodała Wujec.
Bikont: głównie żyłam życiem podziemnym
Inna działaczka Anna Bikont powiedziała, że "głównie żyła życiem podziemnym". - Bo ukrywałam się z Heleną Łuczywo i Joanną Szczęsną, później jeszcze Małgorzatą Yamazaki, choć mnie nikt nie szukał. To ukrywanie było dlatego, że one się ukrywały. Ja mieszkałam z nimi, bo byłam tą osobą, która mogła otworzyć drzwi, pojechać gdzieś samochodem - mówiła.
Mówiąc o różnicy między życiem w podziemiu i poza nim, Bikont wspominała, że "ten świat na zewnątrz był światem przerażająco smutnym". - Było takie rozpędzenie w czasach Solidarności i to wszystko zastopowało (się - red.). Jak wychodziłam z tego świata podziemnego do świata naszych skrzynek, to miałam poczucie, że to jest świat takich smutnych, złamanych ludzi, a my robimy coś sensownego - dodała.
Gluza: myśmy już jesienią '81 roku uznali, że coś jest nie tak w rzeczywistości publicznej
Zbigniew Gluza, prezes Ośrodka Karta, który dokumentował to, co działo się po wprowadzeniu stanu wojennego, mówił, że "grupa, z której wyrosła Karta była bardzo nietypowa". - Dlatego że myśmy już jesienią '81 roku uznali, że coś jest nie tak w rzeczywistości publicznej. Przygotowaliśmy pismo, które się miało nazywać "Odmowa", ale w rozumieniu także protestu przeciw polityce Solidarności - mówił opozycyjny działacz w PRL.
Wskazywał, że "oczywiście głównym przeciwnikiem była władza, kłamliwa". - Propaganda, która się wtedy rozgrywała, jednak była skuteczna i myśmy uważali, że tutaj to jest jakieś naruszanie rzeczywistości publicznej - dodał Gluza.
Łazarewicz: miałem świadomość 15-latka, że to był zamach na wolność
Cezary Łazarewicz, autor książki "Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka" opowiadającej o śmiertelnie pobitym przez milicję w 1983 roku chłopaku - powiedział, że miał 15 lat, kiedy wprowadzono stan wojenny.
- Miałem taką świadomość 15-latka, że to był zamach na wolność - wspominał. - Mieszkałem w małym miasteczku i w tym miasteczku był obóz internowania, gdzie przywieźli całą tę ekstremę Solidarności, jak to się mówiło, czyli tych światłych ludzi, intelektualistów, którzy tam byli - dodał.
- Tam pracowała moja kuzynka. Stamtąd dostawałem gazetki, książki i tak się edukowałem. Czy ja miałem świadomość tego jako 15-latek, co się stało? Tak. I myślę, że wszyscy mieli świadomość tego, bo nawet w małych miasteczkach ten czas Solidarności, nawet dla młodych ludzi, był jednak zmianą języka, oprawy, skończyła się ta nowomowa, która wtedy dominowała - powiedział.
Przyznał, że stan wojenny najbardziej kojarzył się mu z informacjami o obozach internowanych, o prześladowanych ludziach i o tych, którzy giną. Łazarewicz dodał, że "sama sprawa Przemyka to była raczej sprawa kłamstwa, które nam w żywe oczy wtłaczano".
Dyrektor Muzeum Historii Polski wymienia trzy metody, jak dotrzeć do młodych
W trzeciej części debaty "Stan wojenny. 40 lat" dyrektor Muzeum Historii Polski Robert Kostro mówił o tym, w jaki sposób opowiadać młodym ludziom o tym, co wydarzyło się cztery dekady temu.
Jego zdaniem jedną z metod docierania do młodego odbiorcy jest "świadectwo". - Rozmowa z rodzicami czy dziadkami to jest zawsze takie pierwsze wprowadzenie do historii - powiedział. Wskazywał przy tym, że również muzealnicy używają czegoś, co nazywa się "historią mówioną".
- Druga rzecz to są multimedia - wymieniał. Jak mówił Kostro, są to między innymi filmy dokumentalne wykorzystywane na wystawie muzealnej czy dźwięki.
- Trzecia rzecz, która jest na końcu, ale to jest najbardziej tradycyjny środek muzealniczy, który też zawsze działa i który też jest niezwykle ważny, to (...) obiekt. Prawdziwy obiekt, coś, co jest pamiątką po stanie wojennym - dodał.
Dyrektor ECS o symbolach przeszłości
Dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności Basil Kerski, mówiąc o tym, jak jego instytucja opowiada o przeszłości młodym ludziom, wskazywał, że robi to poprzez między innymi wystawę stałą w ECS. Przekazał, że jest tam między innymi artefakt przeszłości w postaci wozu milicyjnego wzbogaconego o elementy multimedialne.
- Za mną (jest - red.) symboliczna instalacja, która powstała dopiero dziesięć lat temu, Doroty Nieznalskiej, młodej artystki, która zrekonstruowała zniszczoną bramę numer 2 Stoczni Gdańskiej. Ta brama, przed którą Lech Wałęsa 31 sierpnia zapowiedział początek pokojowej rewolucji (...), została brutalnie zniszczona w grudniu '81 roku i właściwie stała się symbolem zniszczonych nadziei, brutalnej pacyfikacji - dodał.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24