Eurodeputowany SDPL i były minister spraw zagranicznych Dariusz Rosati został zarejestrowany przez SB jako współpracownik "Buyer" - donosi portal wprost.pl.
"Wprost" dotarł do teczek polityków, którzy według podanych niedawno przez IAR informacji, znajdują się na tzw. liście 500. Chodzi o wykaz osób, które bezpieka uważała za swoich współpracowników. Z dokumentów tych wynika m.in., że Rosati został zarejestrowany przez bezpiekę jako "Buyer".
Rosati miał zostać pozyskany do współpracy z bezpieką w lutym 1978 roku. Zgodził się, bo chciał wyjechać do Nowego Jorku na roczne stypendium w Citibanku. Jego oficer prowadzący nazywał się Larecki, a w USA przejął go miejscowy rezydent wywiadu PRL o pseudonimie Hus. W trakcie rocznego pobytu odbyto z Buyerem 12 spotkań, m.in. w winiarni przy Metropolitan Ave.
Według wprost.pl, bezpieka zleciła mu prowadzenie wywiadu ekonomicznego, rozpracowywanie spotkanych w USA osób ze sfer biznesu i polityki, a także tropienie współpracowników amerykańskich służb specjalnych. - Rosati został pozyskany na bazie patriotycznej. Wykorzystane zostały przy tym jego niezrealizowane ambicje działania na odcinku zagranicznym – zanotował esbek. Kiedy jednak Rosati znalazł się już w USA, zaczął się od współpracy wymigiwać. - Pomimo bardzo dobrego uplasowania, Buyer nie realizował powierzonych mu zadań. Wykazywał brak inicjatywy i nieuzasadnioną obawę przed dekonspiracją. Niechętnie nawiązywał kontakty z interesującymi z punktu widzenia wywiadowczego osobami. (…) Jego roczny pobyt na stypendium w Citibanku oraz współpracę z naszą służbą należy ocenić negatywnie – napisał ppor. M. Pociecha. Po powrocie ze stypendium w marcu 1979 roku SB próbowała jeszcze nawiązać kontakt z Rosatim. Tym razem przyszły szef MSZ już wprost odmówił współpracy. Czytamy na stronie wprost.pl.
Dariusz Rosati składał oświadczenie lustracyjne wielokrotnie zaprzeczał, jakoby współpracował z SB. - Kiedy wyjeżdżałem do Nowego Jorku zostałem poproszony, bym na miejscu zgłosił się do konsulatu. Tak zrobiłem. Doszło potem do kilku spotkań z człowiekiem, który był konsulem opiekującym się stypendystami. Po jakimś czasie z przebiegu rozmów domyśliłem się, że mogę mieć do czynienia ze służbami. Poproszono mnie bowiem, bym się skontaktował, gdy będę miał do przekazania jakąś ważną czy ciekawą informację. Oczywiście odmówiłem. Bywałem także na spotkaniach różnych organizacji polonijnych, nigdy jednak z nikim o tym nie rozmawiałem. Żadnych ustnych donosów nie przekazywałem. Także po powrocie nie miałem żadnych kontaktów ze służbą bezpieczeństwa, nigdy też nie podpisywałem żadnego zobowiązania - relacjonuje wydarzenia tamtego okresu eurodeputowany.
Po podaniu informacji o tzw. liście 500 Rosati mówił w TVN24: - Wolałbym być na liście 500 najbogatszych Polaków. Nawet nie wiem co to jest kontakt operacyjny. Bezpieka zbierała materiały na różnych ludzi. Teraz dochodzi do jakiegoś przecieku, który ma uderzyć w przedstawicieli opozycji i nikt nie ponosi za to odpowiedzialności. Żyjemy w kraju, w którym prawo przestaje być przestrzegane. Nigdy nie współpracowałem ze służbami specjalnymi, ale pracowałem w administracji i kontakt ze służbami wchodził w obowiązki służbowe.
mkg
Źródło: wprost.pl