Józef B., właściciel spalonego zakładu w Łysych i - jak twierdzi "Polska" - jeden ze świadków w sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, był zastraszany i szantażowany. Dziennik powołuje się na rozmowy z policjantami i funkcjonariuszami CBŚ, którzy mówią o zastraszaniu biznesmena i utrzymują, że pożar jego zakładu nie był przypadkowy. Biznesmen wszystko dementuje.
Józef B. jest potentatem na rynku przetwórstwa spożywczego i zarazem - jak informuje "Polska" - jednym ze świadków w sprawie uprowadzenia oraz zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Funkcjonariusze policji i CBŚ przyznają, że pożar zakładów mięsnych Józefa B. w Łysych (woj. mazowieckie) który miał miejsce cztery tygodnie temu, był najprawdopodobniej próbą zastraszenia świadka. Według ich relacji, przez ostatnie miesiące Józef B. był wielokrotnie zastraszany i szantażowany. Groźby miały nasilić się po powołaniu sejmowej komisji śledczej badającej sprawę Olewnika. - Straciłeś córkę, a masz jeszcze troje dzieci - taką telefoniczną groźbę skierowaną do biznesmena miały zarejestrować policyjne urządzenia podsłuchowe.
Zabezpieczone ślady i przeprowadzone ekspertyzy absolutnie wykluczają możliwość, by pożar był wynikiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. policjant, który badał okoliczności pożaru
W końcu, cztery tygodnie temu, podpalono jego zakład produkcyjny. - Zabezpieczone ślady i przeprowadzone ekspertyzy absolutnie wykluczają możliwość, by pożar był wynikiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności - mówi "Polsce" policjant, który zajmował się sprawą. Jego zdaniem ogień został celowo podłożony.
Biznesmen dementuje
Prokuratura jest bardziej ostrożna i nie chce na razie przesądzać, co było przyczyną pożaru. Jak powiedziała w rozmowie z TVN24 szefowa wydziału śledczego ostrołęckiej prokuratury Iwona Bukowska–Bialik, prokuratorzy czekają na kolejne opinie metaloznawców i ekspertyzę Głównej Szkoły Pożarniczej. - Dotychczasowe ekspertyzy nie wskazują na podpalenie zakładu w Łysych - mówi prokurator. Zastrzegła jednak, że trwa śledztwo i do czasu jego zakończenia, nie jest wykluczone podpalenie.
Sam Józef B. w rozmowie z TVN24 dystansuje się od informacji "Polski" i mówi, że nie był ani zastraszany, ani szantażowany. Poza tym - jak zapewnia - on sam nie był przesłuchiwany przez prokuraturę w sprawie uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika i nie jest świadkiem w tej sprawie.
Przewodniczący sejmowej komisji śledczej Marek Biernacki z PO zapowiedział, że jeśli okaże się, iż cała sprawa ma związek z uprowadzeniem Krzysztofa Olewnika, to komisja podejmie ten wątek.
Porwana, zgwałcona i zabita
Pięć lat temu Józefowi B. zdarzyła się podobna tragedia co rodzinie Olewników. Jesienią 2004 roku została porwana dla okupu jego 25-letnia córka, Ewelina. Gangsterzy uprowadzili ją sprzed bramy Uniwersytetu Warszawskiego. Za jej uwolnienie zażądali miliona złotych. Mimo że rodzina wpłaciła część pieniędzy, po dziewczynie ślad zaginął. W 2006 roku w ręce warszawskiej prokuratury wpadła taśma nagrana przez bandytów, którzy gwałcili Ewelinę.
Według jednej z hipotez dotyczącej porwania 25-letniej kobiety, uprowadzili ją ci sami ludzie, którzy stali za porwaniem Krzysztofa Olewnika. Świadczyć o tym może podobny schemat działania sprawców (m.in. nagrania, na których Ewelina prosi o wpłacenia okupu).
Rutkowski z "King Kongiem" chcieli odbijać porwaną
By uwolnić swoją córkę, Józef B. wynajął do pomocy biuro detektywistyczne Krzysztofa Rutkowskiego. Znany detektyw - czytamy w "Polsce" - przyjechał do biznesmena w towarzystwie Andrzeja K. ps. King Kong (przedstawił go jako swojego znajomego, który ma dużo kontaktów w świecie przestępczym). Dzięki temu odnalezienie Eweliny miało być kwestią czasu. Tak się nie stało. W ciągu kilku tygodni Rutkowski i "King Kong" wzięli od biznesmena prawie milion złotych, a ich praca nie przyniosła żadnych efektów.
Źródło: "Polska", TVN24
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu