W Ministerstwie Spraw Zagranicznych pracuje od 300 do 400 osób, które ukończyły moskiewską szkołę dyplomatyczną. Rząd PiS degradował absolwentów tej uczelni, rząd PO przywraca niektórych z nich na wysokie stanowiska - pisze "Rzeczpospolita".
Jak wylicza gazeta, w polskiej służbie zagranicznej pracuje ok. czterech tysięcy osób, ale tylko 800 ma stopień dyplomatyczny. Prawie połowa z nich zdobyła go dzięki studiom w Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGiMO), jeszcze w czasach ZSRR.
Rząd PiS usuwał "mgimowców"
Wszystko, czego się można nauczyć na MGiMO, wykładane jest też na innych uczelniach w Polsce i za granicą. Nie ma więc powodu, by absolwenci sowieckiej uczelni mieli preferencje w demokratycznym kraju, który się odcina od swojej przeszłości. Paweł Zalewski, b. wiceminister spraw zagranicznych
Kilka miesięcy później rozpoczęła się kadrowa rewolucja - pisze "Rz". W budynku MSZ przy al. Szucha "mgimowcom" wręczano dymisje i przenoszono ich do mniej odpowiedzialnych zadań. Kilkunastu odwołano z zagranicznych placówek.
– Wszystko, czego się można nauczyć na MGiMO, wykładane jest też na innych uczelniach w Polsce i za granicą. Nie ma więc powodu, by absolwenci sowieckiej uczelni mieli preferencje w demokratycznym kraju, który się odcina od swojej przeszłości. Ale znam kilka kompetentnych osób po tej uczelni i one na pewno powinny pozostać – przekonuje w rozmowie z "Rz" Paweł Kowal, wiceminister spraw zagranicznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
Rząd PO nie chce dyskryminować
Radosław Sikorski uważa, że jedyne kryteria, jakimi powinno się kierować przy doborze ludzi, to ich profesjonalizm i lojalność wobec kraju Ryszard Schnepf, wiceminister spraw zagranicznych
Gazeta ocenia, że potwierdzeniem tych słów jest ostatnia nominacja Romana Kowalskiego. Ten absolwent MGIMO, zwolniony ponad rok temu ze stanowiska teraz został wiceszefem departamentu kadr i szkoleń w MSZ - pisze "Rz".
W Szkole Głównej Planowania i Statystyki, gdzie się uczyłem, wisiało ogłoszenie o naborze na studia w Moskwie. Zgłosiłem się i pojechałem. Teraz zastanawiam się, czy to nie był błąd, ale sam podjąłem taką decyzję. Nie korzystałem z niczyjej protekcji, nikt mnie nie próbował werbować. Roman Kowalski, absolwent MGiMO
W zeszłym roku został zwolniony ze stanowiska wiceszefa kadr w MSZ i przeniesiony do Departamentu ds. Europy. Nie uważa jednak, że padł ofiarą czystek. – Zwolnił mnie nowy dyrektor generalny służby zagranicznej, który miał prawo dobierać sobie współpracowników – mówi Kowalski.
"To kwestia smaku" Większość rozmówców gazety, w tym tych związanych z PiS, zaznacza, że wśród absolwentów MGIMO jest wielu wybitnych fachowców. Najczęściej wymieniane nazwiska to ambasador w Wietnamie Mirosław Gajewski czy Piotr Świtalski – stały przedstawiciel Polski przy Radzie Europy w Strasburgu, który na MGIMO zrobił doktorat.
Ten konformizm, który wybierali studenci MGIMO, w większości pozostał w nich do dziś. Czy to ma być fundament polskiego dyplomaty w XXI wieku? Nie mam wątpliwości, że nie. Andrzej Papierz, ambasador w Bułgarii
Kontrowersyjna szkoła Moskiewska akademia dyplomatyczna, to uczelnia uchodząca za kuźnię kadr dla komunistycznej dyplomacji, a przez niektórych uważana także za miejsce rekrutacji przez sowieckie służby specjalne - KGB i wywiad wojskowy GRU. Wykładał tu m.in. Jewgienij Primakow, były szef KGB.
Ale jak mówi "Rz" Wiktor Suworow, były oficer sowieckiego wywiadu, który w czasie zimnej wojny uciekł na zachód, MGiMO szkoliła przede wszystkim zwykłych dyplomatów. – KGB i GRU miały własne uczelnie. A MGiMO odpowiadała za tzw. czystą dyplomację. Oczywiście studenci byli dokładnie sprawdzani przez specsłużby. Były też przypadki, że KGB wysyłało na studia agentów, aby potem udawali zwykłych dyplomatów – mówi dziennikowi Suworow.
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24