Półtorej godziny czekała na pomoc 50-letnia kobieta z Rzeczycy koło Tomaszowa Mazowieckiego, która uległa wypadkowi samochodowemu. Nie doczekała się, zmarła za nim służby dojechały na miejsce. Czy mogła przeżyć, gdyby policyjny dyspozytor podjął inną decyzję?
Policja w Tomaszowie Mazowieckim pierwsze zgłoszenie o zdarzeniu otrzymała 26 maja o godzinie 4.46, ale radiowóz pojawił się na miejscu dopiero półtorej godziny później. - To jest niedopuszczalne, karygodne działanie. Mam pretensje o nieudolność policji - mówi Eugeniusz Goska, brat ofiary.
Dopiero, kiedy policja pojawiła się na miejscu, została wezwana ochotnicza straż pożarna z pobliskiej wsi i pogotowie. Na ratunek było już za późno. Kontrowersyjną decyzję podjął dyżurny z Tomaszowa Mazowieckiego. Zamiast wysłać swój patrol - droga zajęłaby maksymalnie 40 minut - czekał aż o 6.00 rozpoczną pracę policjanci z pobliskiego komisariatu.
- Z relacji świadków wynikało, ze nikogo nie widać na miejscu, że w samochodzie nie ma nikogo. Dyżurny uznał, że to kolizja, a nie wypadek i nie było zagrożenia życia ani zdrowia. Można było uznać, że pojazd został porzucony - tłumaczy podinspektor Joanna Kącka z łódzkiej policji.
- Policja jest od tego, żeby sprawdzić własnoręcznie, a nie poprzez świadków - ripostuje wzburzony brat ofiary.
Wyniki sekcji zwłok wykazały, ze kobieta zmarła na miejscu, ale to zdaniem rodziny w żaden sposób nie usprawiedliwia działania policji. Dlatego rodzeństwo kobiety chce, żeby sprawą zajęła się prokuratura. Na razie policja prowadzi w tej sprawie postępowanie dyscyplinarne.
Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24