Ciąg dalszy skandalu z polskim wojskiem w roli głównej. Armia od samego początku starała się ukryć okoliczności śmierci cywilów, zabitych przez polskich żołnierzy w Afganistanie - donosi "Rzeczpospolita", powołując się na informacje anonimowego generała. Komu i dlaczego zależało na zatajeniu sprawy?
- Były próby schowania tej tragedii pod dywan najpierw na poziomie dowództwa w Afganistanie, potem w kraju - mówi generał Wojska Polskiego, który przygotowywał misje wojskowe. Chce pozostać anonimowy.
W oficjalnym komunikacie MON w sprawie wybuchu miny-pułapki, która uszkodziła polski transporter Rosomak i późniejszego ostrzelania przez naszych żołnierzy afgańskiej wioski czytamy: 16 sierpnia "mina uszkodziła transporter Rosomak. Polscy żołnierze zostali ostrzelani (...). W wyniku wymiany ognia pomiędzy terrorystami a naszymi żołnierzami doszło do ofiar wśród ludności cywilnej, a kilka osób odniosło rany".
Tymczasem według nieoficjalnych informacji "Rzeczpospolitej" wynika, że do wybuchu miny doszło nie 16, a 15 sierpnia, zaś do ostrzału wsi dopiero dzień później. Ministerstwo Obrony Narodowej doniesieniom dziennika kategorycznie zaprzecza.
Wiedzieli i nie powiedzieli?
- Dowódcy bazy, na podstawie informacji z monitoringu ruchu pojazdów, nie mogli wydać takiego komunikatu, bo doskonale wiedzieli, że oba zdarzenia dzieliło co najmniej kilka godzin - mówi rozmówca gazety. Generał Sławomir Petelicki, twórca i pierwszy dowódca GROM, przypomina, że dokładny obraz zdarzeń można też prześledzić na podstawie informacji z satelity.
Postawa MON w tej sprawie jest niejednoznaczna. Ministerstwo utrzymuje, że zawarte w komunikacie informacje są zgodne z prawdą, choć jednocześnie przyznaje, że podejrzani żołnierze od początku mataczyli w śledztwie i próbowali tuszować sprawę. Czy możliwe, żeby ich dowódcy w afgańskiej bazie Wazi Khwa nic o tym nie wiedzieli? - pytają dziennikarze gazety.
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24