Sprawdzenie wniosku - 500 złotych, dodatkowe tysiąc złotych płatne po przyznaniu dotacji - taki cennik mają urzędnicy, którzy dorabiają sobie na unijnym doradztwie - pisze "Dziennik Gazeta Prawna". Proceder, choć nieetyczny, jest legalny, bo przepisy dotyczące oceny wniosków o unijne dotacje zawierają luki.
Jak pisze gazeta, urzędnicy, którzy w swojej pracy przydzielają środki unijne wykorzystują luki w prawie i po godzinach piszą wnioski o dotacje. Zwykle ze swoją ofertą nie zwracają się bezpośrednio do przedsiębiorców, ale do firm doradczych, które pomagają w uzyskaniu dotacji.
- W środowisku wiadomo, że przechodzą tylko wnioski pisane przez osoby, które pracowały w instytucjach organizujących konkursy bądź są z nimi powiązane – mówi w rozmowie z "DGP" Renata Kaczyńska-Maciejowska, dyrektor zarządzający w firmie szkoleniowej Prospera Consulting.
Gazeta opisuje przypadek jednego z urzędników z woj. warmińsko-mazurskiego. W e-mailach rozsyłanych do potencjalnych klientów chwalił się, że w ub. roku pozyskał dla firm prawie 6 mln zł. Za sprawdzenie i poprawienie wniosku chce 500 zł. Jeżeli firma otrzyma dofinansowanie – 1000 zł dodatkowo. Aby uniknąć zarzutu, że opracowuje wnioski, które potem sam ocenia, pracuje tylko dla przedsiębiorców z innych województw.
Luki w przepisach
Jak pisze dziennik, firmy płacą, bo liczą, że dzięki temu zyskają przewagę w konkursie. Urzędnicy, którzy wdrażają unijne programy na bieżąco śledzą bowiem procedury dotyczące unijnych dotacji.
Proceder jest legalny, bo przepisy dotyczące oceny wniosków zawierają luki. Kary grożą tylko urzędnikom, którzy oceniają projekty, w których przygotowaniu sami brali udział - pisze "DGP".
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Źródło zdjęcia głównego: TVN24